Spotkajmy się po wojnie. Agnieszka Jeż

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż страница 7

Spotkajmy się po wojnie - Agnieszka Jeż

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Bo pomyślałam sobie, że wcale nie mam pewności, czy on wtedy na pewno był zalany, i dlatego się wygadał o nałogu swojego szefa. Czy może… – Zawiesiła głos.

      – Rany. – Olę zatkało. – Toby było…

      – Podłe. Okropne. Bezwzględne.

      – On taki nie jest, daj spokój!

      – Mówisz o nim tak, jak on o swojej babci. – Marta znowu włączyła się do rozmowy.

      – Jest różnica, no co ty! – zaprzeczył Ola.

      – Do tego weekendu nie było – zauważyła spokojnie Marta.

      – No ale… – Ola się pogubiła.

      – Dlaczego właśnie to przyszło ci do głowy? – zapytała Marta Ankę.

      – Nie mam pojęcia. Wcześniej tak nie myślałam, no może gdzieś, przelotnie coś takiego mi się śniło, i był też wątek głupich tekstów o Żydach, ale w sumie to takie nieduże sprawy, drobiazgi można nawet powiedzieć, a teraz… Pewnie z tych emocji, z napięcia czasem człowiekowi przychodzą do głowy dziwne, niespodziewane myśli. – Trochę chciała przekonać je, a trochę siebie samą. – Tak się zapętliłam, że już nie potrafię oddzielić prawdy od przypuszczeń, czarne z białym się zlewa.

      – Biedulka. – Ola podeszła do niej i ją przytuliła. – Strasznie ci współczuję, bo to rzeczywiście trudne. Ale zobaczysz, trochę czasu minie i ochłoniesz, a wszystko się ułoży. Prawda? – Spojrzała przelotnie na Martę, ale nie doczekawszy się głośnego wsparcia, wróciła spojrzeniem do Anki. – Szkoda tylko, że to w takim momencie, cztery miesiące przed ślubem.

      „Cztery miesiące przed ślubem”.

      W emocjach ostatnich godzin Anka prawie zapomniała, że jest jakiś ślub. Jej ślub.

      Kiedyś myślała tylko o tym, żeby wyjść za niego za mąż.

      Ta myśl napędzała każdy jej dzień, pozwalała przetrwać zwątpienia i dawała siłę do działania.

      Myślała o tym, jak dobrze im będzie razem. Wyobrażała sobie sielankowe sceny, bo przecież wielka niepewność i wielki trud, pokonane, dają na końcu spełnienie i dobro. Dobrem w małżeństwie są wzajemna wielka miłość, troska, czułość.

      Oraz dzieci.

      Marzyła o tym, krok po kroku, w tej kolejności.

      Znów ją pokarał… Kto? Bóg, los, ona sama do tego doprowadziła?

      Nie ma małżeństwa, nie ma dobrej codzienności. Nic nie ma; wszystko ginie w tym mroku.

      Jest ono.

      Rozdział czwarty

      – Spałaś?

      Anka podniosła filiżankę do ust. Kawa zdążyła już wystygnąć. Była letnia, gorzka i niesmaczna. Mimo to wzięła kolejny łyk. Miała za sobą drugą niedospaną noc, piasek pod powiekami i zamglone myśli.

      Marcin wyglądał podobnie – blady, z podkrążonymi, pozbawionymi blasku oczami.

      – Średnio. A ty?

      Kiwnął głową, na znak, że dzieli z nią bezsenność.

      – A jak dziadek?

      – Trudno ocenić. Wczesnym wieczorem powiedział, że idzie się położyć. Przymknął drzwi, dając do zrozumienia, że chce pobyć sam. Wcześnie rano wstał, ubrał się i wyszedł na spacer. Minęliśmy się na schodach, kiedy jechałem do ciebie. Właściwie to się ucieszyłem, że nie ma okazji do dłuższej rozmowy. On chyba też.

      – Biedny.

      – Biedny. Dzwoniłem do babci. Jest w fatalnym stanie – dodał, choć Anka wcale o to nie pytała.

      „Zaczyna się”, pomyślała.

      – To nie może tak być, w końcu oni są dorośli. Bardzo dorośli. Nie można się odseparować i nawet nie chcieć porozmawiać. – Marcin się ożywił. Był taki, jak zawsze – pewny siebie, wiedzący, co i jak trzeba zrobić.

      – On nie chce rozmawiać?

      Marcin pokręcił głową.

      – Na razie nie. Jak się jest młodym, to takie „na razie” jest zrozumiałe, ale u nich?… Znaczy u niego.

      – On jest naprawdę wstrząśnięty. – Anka czuła, że zaczyna się denerwować. Przecież już to przerabiali. Poza tym irytowała ją ta pewność Marcina. Są sytuacje, których się nie da rozwiązać jak na kalkulatorze.

      – Ona też.

      Tę obronę Buby Anka znosiła najgorzej; właściwie to odbierała ją tak, jakby Marcin atakował ją, Anię.

      – Ale twoja babcia ma powód, by się źle czuć – powiedziała powoli. – Właściwie to ona jest powodem złego samopoczucia wszystkich dokoła.

      Marcin zamilkł. Wypił do końca swoją kawę, te już zimną i niezbyt smaczną, bo się skrzywił, wstał od stołu i odwrócił się w stronę okna.

      – Aniu, to nie ma sensu. Taka rozmowa nie ma sensu. Przecież przyznałem ci rację…

      – Nie mnie przyznałeś rację, tylko faktom.

      Anka sama siebie nie poznawała. Nigdy wcześniej nie była taka wyczulona na każde słowo, tak drobiazgowo wyłapująca każdy niuans. I w gotowości, by zadać cios.

      – Faktom, dobrze. – Nie zdenerwował się, ale wciąż patrzył przez okno.

      Anka też wstała. Podeszła do niego, ale nie wykonała żadnego gestu zachęcającego do bliskości. Również patrzyła na obrazek za szybą: małe postaci na betonowych alejkach wijących się wśród osiedlowej zieleni. Z tej wysokości ludzie wyglądali jak pionki w grze, przesuwające się po planszy. Ona, kilka pięter nad nimi, także się tak czuła. Teraz wciąż był ruch Marcina. Czekała, czy jeszcze się odezwie.

      – To dziwne, co teraz powiem, ale miałem wczoraj taką refleksję. – Wreszcie odwrócił się w jej stronę. – Pomyślałem sobie, że… to może głupio zabrzmi, ale nie potrafię tak ładnie i trafnie mówić jak ty – zażartował pojednawczo, ale ona nie odpowiedziała na ten żart, więc zaraz wrócił do poważnego wyrazu twarzy – że ona już w jakimś sensie odpokutowała za to, co zrobiła.

      – Bo?… – zapytała Anka.

      – Bo… rany, wyjdzie na to, że jestem jakiś nawiedzony…. Bo straciła córkę. To okropne stracić dziecko, chyby najgorsze, co może człowieka spotkać. A ją to spotkało. Bardzo dużo z tego powodu wycierpiała.

      Anka poczuła skurcz

Скачать книгу