Nie śpij, tu są węże!. Daniel L. Everett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nie śpij, tu są węże! - Daniel L. Everett страница 11

Nie śpij, tu są węże! - Daniel L. Everett

Скачать книгу

nocy bolała Keren głowa jeszcze bardziej. Bolał ją kręgosłup, więc często wyginała plecy w łuk. Wyciągnąłem nasz podręcznik medyczny i zacząłem czytać o jej objawach. Kiedy czytałem, nasza najstarsza córka, Shannon, zaczęła również narzekać na ból głowy. Dotknąłem jej czoła ręką. Była bardzo rozpalona.

      Mieliśmy wystarczająco lekarstw na każdy powszechny, amazoński problem zdrowotny. Tak przynajmniej mi się zdawało. Byłem pewien, że wszystko, co muszę zrobić, to przeczytać o różnych objawach w mojej misyjnej książce medycznej, i łatwo będzie mi postawić diagnozę. Przeglądając więc objawy, doszedłem do wniosku, że Keren i Shannon mają dur brzuszny. Chciałem w to wierzyć, ponieważ gdy zachorowałem na dur brzuszny podczas szkolenia w dżungli w Meksyku, moje objawy były niemal identyczne.

      Rozpocząłem leczenie antybiotykami na dur brzuszny. Nie dało to żadnej poprawy. Stan obu bardzo szybko się pogarszał, a spadek zdrowia Keren był niebezpiecznie szybki. Przestała jeść. Nie chciała nic pić, chociaż czasami piła trochę wody. Próbowałem zmierzyć jej temperaturę, ale rtęć wzrosła do poziomu maksimum i nie spadła ani razu, bez względu na to, ile razy próbowałem. Gorączka Shannon wahała się między 39,5 a 40 stopni.

      Gorące, tropikalne słońce nie pomagało. Podczas gdy dbałem (nieudolnie) o Keren i Shannon, musiałem też gotować i sprzątać dla Caleba, dwulatka, i Kris, czterolatki. Nie mogłem spać. Keren i Shannon miały biegunkę, więc musiałem im pomóc w obsłudze nocnika w nocy, opróżnianiu i czyszczeniu go, i powrocie do łóżka.

      Na przedzie naszego łóżka zrobiliśmy sobie trochę prywatności przez postawienie ściany z listew palmowych paxiuba. Pirahã przybliżyli się tłumnie i zajrzeli przez listwy. Wiedzieli, że coś jest nie tak. Dopiero później dowiedziałem się, że wszyscy w wiosce poza mną i moją rodziną, wiedzieli, że Keren i Shannon mają malarię.

      Brak prywatności, obawy o zdrowie żony i córki, wyczerpanie po pracy i brak snu pogorszyły moją naturalną skłonność do zmartwień, więc pod koniec piątego dnia desperacko potrzebowałem pomocy. Keren była prawie w śpiączce. Wraz z Shannon jęczały z bólu, a Keren zaczynała mieć okresy majaczenia, siadając i krzycząc na ludzi, których nie było, mówiąc rzeczy, które nie miały sensu, uderzając mnie, Kris i Caleba, jeśli podchodziliśmy zbyt blisko w trakcie jednego z jej omamów.

      Czwartej nocy jej choroby, podczas burzy tak głośnej, że nie słyszałem prawie nic oprócz wiatru, grzmotów i deszczu, Keren usiadła i powiedziała mi, że Caleb wypadł z hamaka w sąsiednim pokoju.

      Odpowiedziałem z przekonaniem: „Nie, nic mu nie jest. Przez cały czas nie spałem i nasłuchiwałem. Nie słyszałem, żeby upadł”.

      Keren była poruszona i powiedziała: „Idź pomóż Calebowi! Jest na brudnej podłodze z karaluchami”.

      By nie pogarszać sprawy, wstałem i poszedłem do pokoju dziecięcego obok naszej pobieżnie oddzielonej sypialni. Ich pokój miał ściany o wysokości 90 centymetrów ze 120-centymetrową przestrzenią nad ścianami zamkniętą plastikowym ekranem. Caleb i Kristene dzielili moskitierę. Caleb spał w hamaku, a Kristene w pojedynczym łóżku pod nim. W tym pokoju umieściliśmy także chemiczną toaletę kempingową, a prywatność zapewniliśmy sobie poprzez zasłony zawieszone wokół niej. W pokoju trzymaliśmy także lampę naftową. Każdego wieczoru po kąpieli w rzece i zjedzeniu obiadu chodziliśmy do pokoju dziecięcego o względnym komforcie i prywatności, gdzie czytałem na głos rodzinie książki takie jak Opowieści z Narnii, Zabić drozda i Władca pierścieni.

      Wszedłem do pokoju z latarką. Caleb leżał na podłodze pośród karaluchów. Próbował zasnąć, ale spojrzał na mnie oszołomionym i zakłopotanym wzrokiem. Podniosłem go, przytuliłem i umieściłem z powrotem w hamaku. Matczyna wrażliwość Keren przezwyciężyła jej malarię, aby ostrzec mnie, że jej syn potrzebuje pomocy.

      Następnego ranka wiedziałem, że muszę coś zrobić. Shannon i Keren były zbyt chore, żebym po prostu siedział i patrzył. Ale nie wiedziałem, jak wrócić do Pôrto Velho na własną rękę. Przylecieliśmy tutaj samolotem misyjnym, więc wcześniej nie przebyłem drogi rzeką. Bez samolotu byliśmy straceni. Na dodatek rząd Brazylii nie pozwolił obcokrajowcom na posiadanie radiotelefonów, więc nie mieliśmy kontaktu ze światem zewnętrznym. Nie miałem łodzi zdolnej do niezawodnego podróżowania, podobnie jak takiej ilości benzyny, aby przepłynąć rzekę.

      Był jednak katolicki, świecki misjonarz, Vicenzo, odwiedzający Pirahã, który miał mały aluminiowy kajak z nowym silnikiem zaburtowym Johnson o mocy 6,5 koni mechanicznych i zapasie prawie 50 litrów benzyny. Poprosiłem go o ogromną przysługę pożyczenia mi jego łodzi na czas nieokreślony. Gdyby to zrobił, sam zostałby uwięziony wśród Pirahã. Natychmiast się zgodził, choć zapewnił mnie, jak się okazało niesłusznie, że cokolwiek doskwierało Keren i Shannon, musiały to przywieźć ze sobą, ponieważ nie było żadnych chorych wśród Pirahã. (Tylko dwa tygodnie po moim odejściu z Pirahã, Vicenzo prawie zmarł na malarię, zarażając się od Pirahã.) Zapytałem go wtedy, czy mógłby mi powiedzieć, jak się dostać do najbliższej osady z lekarzem i ze szpitalem.

      Vicenzo powiedział mi, że muszę się dostać do Humaitá lub Manicoré (ma-ni-ko-REH), dwóch małych miasteczek wzdłuż rzeki Madeiry. Polecił nam wybrać Humaitá, ponieważ znajdowała się tam droga do Pôrto Velho, stolicy stanu Rondônia, i, czego nie wiedział, lokalizacja mojej głównej kwatery misyjnej. Powiedział nam, że aby dostać się do Humaitá, musimy przepłynąć w dół rzekami Maici i Marmelos przez około dwanaście godzin, do miejsca zwanego Santa Luzia, które wymówił jako „SANta loo-CHEE-a”. Mógłbym zachęcić tamtejszych mężczyzn do pomocy w przeprowadzeniu rodziny przez ścieżkę w dżungli łączącą rzeki Marmelos i Madeirę. Nad Madeirą miałem się wybrać do osady o nazwie Auxiliadora (nazwanej na cześć „Matki Bożej Wspomożycielki”), małego miasteczka założonego około dwudziestu lat wcześniej przez kapłanów salezjańskich. Stamtąd mogliśmy złapać dużą łódkę do Humaitá, miejsca, o którym nie słyszałem aż do tej rozmowy. Teraz zdawało się być dla nas jak Mekka.

      Wróciłem do domu i zacząłem się pakować na podróż, mimo że nie miałem pojęcia, co z tego wyniknie ani czego potrzebujemy. Vicenzo nie był pewien, jak długo potrwa rejs statkiem z Auxiliadora do Humaitá, ponieważ nigdy nie odbył tej podróży. Nie wiedziałem, czy będziemy musieli wziąć własne jedzenie. Ale w jego kajaku było ledwie wystarczająco miejsca dla naszej piątki i benzyny, więc w każdym bądź razie byłem w stanie wziąć bardzo mało.

      Było już za późno na wyjazd – zbyt niebezpieczne, aby ryzykować utknięcie na rzece po zmroku. Musieliśmy więc wstać wcześnie następnego dnia. Zapakowałem trochę mięsa konserwowego i brzoskwiń w puszce, łyżki i kilka talerzy. Wziąłem maczetę, zapałki i świece, dwa komplety ubrań dla wszystkich oraz pojemnik na wodę. Odstawiłem rzeczy na bok i pomodliłem się. Potem położyłem się spać. Następnego ranka, jak najszybciej, gdy tylko wstało słońce, przyniosłem kajak Vicenzo na brzeg naprzeciwko mojego domu i zacząłem go ładować. Słońce świeciło już o siódmej rano, a niebo było błękitno-kobaltowe. Poranna bryza chłodziła mnie podczas pracy.

      Po zapakowaniu zapasów przyniosłem Shannon i położyłem ją w kajaku. Przechylił się lekko od jej ciężaru. Pirahã stanęli w szeregu, obserwując brzeg rzeki. Następnie przyprowadziłem Caleba i Kristene na dół i kazałem im stanąć przy kajaku. Potem poszedłem do domu i podniosłem Keren, myśląc, o ile lżejsza się zdawała (ważyła czterdzieści pięć kilogramów, zanim zachorowała i straciła, jak oceniłem, może cztery do pięciu kilogramów w ciągu ostatnich pięciu dni). Była

Скачать книгу