Apetyt turysty. O doświadczaniu świata w podróży. Anna Wieczorkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Apetyt turysty. O doświadczaniu świata w podróży - Anna Wieczorkiewicz страница 20
Turyści działający w trybie rekreacji w miarę dobrze funkcjonują we własnym świecie społecznym. Turystyka to dla nich forma spędzania wolnego czasu, pozwalająca zregenerować nadwątlone pracą siły fizyczne i psychiczne; natomiast wakacje to świeckie i racjonalnie uzasadnione święto niepracowania, karnawałowe odwrócenie „normalności”. Tutaj Daniel Boorstin znalazłby wiele przykładów na poparcie swych sądów o powierzchowności turystycznych przeżyć, o braku autentyczności, o komercjalizacji kultury i natury, przedmiotów i obyczajów, a nade wszystko o naiwności turysty, który zadowala się pseudozdarzeniami. Cohen jest jednak bardziej powściągliwy w wydawaniu sądów. Nie można z góry zakładać, że zawsze mamy do czynienia z fałszowaniem rzeczywistości w ścisłym tego słowa znaczeniu – twierdzi. Bywa, że umęczony codziennością człowiek nie szuka „głębi doznań”, sięgając po to, czego potrzebuje: po rekwizyty wakacyjnej zabawy. Malownicze krajobrazy czy egzotyczne kultury stanowią dla niego wyłącznie środowisko rekreacji, odsunięte przestrzennie i znaczeniowo od „poważnego świata”. Po okresowym pobycie w dominium wakacyjnego karnawału turyści zmieniają się w obywateli troszczących się o życie codzienne i wyznających wciąż te same wartości. W domu i za granicą – zawsze czują się związani z centrum swojego świata społecznego.
Drugi z omawianych trybów to tryb odmiany. Korzystają z niego ludzie mający wrażenie, że niezupełnie pasują do otoczenia. Własne społeczeństwo nie wskazuje im wartości pozwalających zakorzenić się w świecie. Wyjazd z domu jest tu nie tyle okazją do wypoczynku, ile ucieczką od bezsensu życia, od rutynowych, pozbawionych znaczenia działań. Pozwala na jakiś czas zapomnieć o dyskomforcie alienacji. Turyści wędrujący w trybie odmiany światopoglądowo nie należą do własnego świata, ale też nie szukają poza nim jakiegoś nowego źródła znaczeń; idą ku przestrzeni, która nie ma centrum.
Trzeci z kolei jest tryb doświadczania. Opisuje on sytuację ludzi nieufających hierarchiom wartości, jakie proponuje im własne społeczeństwo, żyjących w poczuciu wyobcowania i bezsensu. Mogą oni pokładać nadzieję w tym, co znajduje się poza rodzimym obszarem i szukać pewnych (w dużym stopniu estetycznych) przeżyć zastępczych, wędrując do miejsc, gdzie, jak mniemają, życie jest prostsze, prawdziwsze. Poszukując obszaru ważnych dla siebie znaczeń poza macierzystym społeczeństwem, przejawiają postawę uogólnionego zainteresowania otoczeniem. Im bardziej różnorodna, dziwna i zaskakująca wydaje im się obcość, tym bardziej jest dla nich pociągająca. Obserwując „prawdziwe życie” innych, zachowują pewien dystans i nie zamierzają „nawrócić się na tubylczość”. Wartość autentycznego życia innych nie przekłada się tu na wzorce własnej egzystencji. Jakkolwiek samo poszukiwanie autentyczności może dokonywać się z religijną żarliwością, to przeżycie ma charakter w dużym stopniu estetyczny. Zestetyzowane turystyczne doznanie może być silne; nie zmieni ono jednak kierunku biografii, nie wskaże turyście źródła znaczeń, które odnowią jego życie.
Turyści czwartego typu wędrują w trybie eksperymentowania. Pozwalają się nieść nurtom różnych kultur, żadnej nie czyniąc swym docelowym portem i nie angażując się tak do końca w rzeczywistość, w której się znaleźli. Nie mają jasno określonych priorytetów i trudno im wziąć na siebie jakieś ostateczne zobowiązania. W zasadzie chcieliby znaleźć cel, nadający sens ich życiu3. Poszukując centrum światopoglądowego czy duchowego, obawiają się podjęcia ostatecznej decyzji o konwersji i tylko zbierają „próbki” różnych miejsc. Ufają, że w końcu trafią na coś, co wywoła w nich poruszenie, świadczące o tym, że jest to właśnie „to miejsce”, miejsce idealnie odpowiadające ich potrzebom. (Cohen widzi przykłady tego rodzaju postępowania wśród młodych kontestatorów próbujących życia w izraelskich kibucach, indyjskich aśramach, na wyspach Pacyfiku i w hipisowskich komunach.) Niekiedy poszukiwanie może stać się sposobem życia. Wieczny poszukiwacz, zatraciwszy umiejętność wyboru, nie potrafi z niczym związać się na stałe i dryfuje wśród różnych społeczności.
Ostatnim z opisanych przez Cohena typów jest turysta obierający tryb egzystencjalny. Z własnego świata przenosi się on do innego, dostrzegając w nim jakieś źródło sensu – obiera sobie nowe centrum. Wybrane centrum zazwyczaj znajduje się poza głównym nurtem własnej kultury lub poza obszarem macierzystego społeczeństwa. Może jednak stać się nim również coś, co wiąże się z miejscem pochodzenia. Dochodzi wówczas do „odnalezienia” pewnych utraconych znaczeń, do reaktywowania zapomnianej tradycji przodków, ożywienia wyobcowanej przeszłości. (Na przykład wizyta emigrantów lub ich potomków w pierwotnej ojczyźnie to nawiedzenie obszaru, który jest postrzegany jako autentyczne, oryginalne miejsce własnego pochodzenia.) Czasem jest to wędrówka ku własnym korzeniom, ku istocie własnej duchowości. W wybranym centrum zyskuje się nowe siły duchowe i doznaje odrodzenia, nie zawsze osiadając tam na stałe. Bywa, że życie poza centrum staje się dla konwertyty czymś bliskim wygnaniu, bezsensownym bytowaniem w obszarze pozbawionym głębszych znaczeń.
Turysta w trybach doświadczania
W różnych momentach biografii można mieć skłonność do wyboru określonych wzorców podróży. Co więcej, tryb doświadczania może zmieniać się w czasie jednej podróży. Przyjrzyjmy się migawkom z pewnej wyprawy – opisano ją w kategoriach pielgrzymki, podróży poznawczej i przygodowego łazikowania. Zastanówmy się, czy można tu mówić o autentyczności doświadczenia.
W dodatku turystycznym do magazynu „The New York Times” znalazł się reportaż Lisy Fugard z pięciodniowej wyprawy kalifornijskim Szlakiem Misyjnym. Nie jest to oczywiście etnograficzny zapis doświadczeń turystycznych, ale tekst o ambicjach literackich, sformułowany zgodnie z wymogami gatunku. Ważne jest to, że znalazł się on w czasopiśmie przedstawiającym obszerny, a jednocześnie popularny projekt podróżowania i że wyraźnie wskazuje pewne wzorce konceptualizacji doświadczenia.
Lisa Fugard pisze o tym, jak ona i jej przyjaciel wyruszyli z San Diego na południowym krańcu Kalifornii do San Francisco. Po drodze zatrzymywali się w ośrodkach misyjnych, wchodzili do kościołów. Oto jedna z takich scen:
Kiedy weszłam do pustego kościoła, łzy napłynęły mi do oczu. Wnętrze lśniło. Na ścianach, łukowych sklepieniach i pilastrach połyskiwał złotem malowany faux marbre. Przeniknął mnie dreszcz silnej miłości i tęsknoty, taki sam, jaki czułam często, gdy jako mała dziewczynka we wtorkowe poranki klęczałam w szkolnej kaplicy, słuchając mszy, którą ledwo mogłam zrozumieć. (Fugard 2002: 47)
Lisa wie, skąd wzięło się to drżenie. Wprowadzając nas w okoliczności swojej podróży, wspomniała chwile dzieciństwa, kiedy to słuchała opowieści siostry Virgilius, uduchowionej i żarliwej zakonnicy. Była wówczas uczennicą szkoły katolickiej w Afryce Południowej. Wyruszając w podróż, chciała ożywić te wspomnienia. Wiedziała doskonale, że patrzy na świat przez pryzmat własnych wspomnień, wiedziała, że w jej oczach przestrzeń ulega estetyzacji; wiedziała