Dzika rzecz. Rafał Księżyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dzika rzecz - Rafał Księżyk страница 13
Stare igły od strzykawek
Są tak tępe jak Wałęsa.
Wydawca, Bass Records, nie tyle nawet „wypikał”, ile po prostu wyciął z nagrania nazwisko prezydenta RP.
Ciekawe, że agencja filmowa Profilm, która była pierwszym producentem Lalamido, stworzona została przez weteranów solidarnościowej opozycji Macieja Grzywaczewskiego i Arama Rybickiego. Wsławili się tym, że podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 spisali dwadzieścia jeden postulatów strajkujących, które zostały wywieszone przed stocznią. Grzywaczewski był potem producentem pierwszych edycji Yach Film Festiwal, w latach 2004–2006 pełnił funkcję dyrektora Programu I, a potem wszedł do zarządu grupy ATM, produkującej sieczkowate reality show i seriale. Przełomowy dla ATM był hit Świat według Kiepskich, do którego piosenkę przewodnią nagrał Skiba z Big Cycem.
Cała ta historia – od postulatów Sierpnia po świat Kiepskich – jeśli zebrać wszystkie jej konteksty, może posłużyć za niewesołe podsumowanie efektów wesoło rozcieńczonej w mediach pozytywnej wymiany między polityką, sztuką i undergroundem.
Równo rok po wyprawie do Pragi, w kwietniu 1990, Izrael pojechał nagrywać album do Londynu. Skoro przestała istnieć żelazna kurtyna, oczywiste się wydawało, że trzeba wyjść na świat i spróbować muzycznego podboju Europy. Oczywiste w teorii, bo w praktyce próbę tę podjął wówczas tylko Izrael. Nie była to fantazja, potencjał zespołu jak najbardziej uzasadniał taki ruch. Zawsze gdy słyszę Connected Stereo MC’s z 1992 roku, wielki światowy hit „nowej muzyki”, jego groove i koloryt niezmiennie przywołują skojarzenia z 1991, londyńskim albumem Izraela. To dowód, że grupa doskonale wyłapywała i oddawała ducha swoich czasów. Na 1991 zagrała uniwersalny, nowoczesny miejski soul, jednocześnie chłodny i żarliwy, nerwowy i transowy, twardy i psychodeliczny.
Materiał powstał w sali prób w piwnicy Hybryd pomiędzy jesienią 1988 roku a wiosną 1989. Brylu mieszkał wtedy w Stanclewie, większość piosenek jest dziełem tria Maleo, Stopa i Sławek „Dżu Dżu” Wróblewski; ten ostatni odegrał tu najważniejszą rolę. Wniósł do muzyki Izraela pierwiastki soulu i funku. Dżu Dżu grał wcześniej w zespole Immanuel, jednej z najciekawszych formacji polskiego undergroundu przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, która wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom (o czym świadczy fakt, że wśród jej współpracowników byli między innymi Andrzej Przybielski i Robert Sadowski). Immanuel wsławił się wykonaniem na festiwalu Jarocin 86 songu z wersem „niepotrzebne jest PZPR”. W tym samym 1986 roku Dżu Dżu zaczął współpracować z Izraelem jako perkusista, ale począwszy od czechosłowackiej trasy przeszedł na bas.
Dżu Dżu: – Nie zgadzam się, jak ludzie mówią, że zrobiłem z Izraela funk. Dla mnie jest to soul. To samo przecież z Immanuelem, zostaliśmy przypisani do reggae, a nigdy nie graliśmy reggae. Wychowałem się na muzyce soul, potem dopiero przyszło reggae, przede wszystkim Marley, i punk, przede wszystkim The Clash, bo muzyka musiała mieć message. Kiedy w połowie lat osiemdziesiątych mieszkałem w Niemczech, słuchałem głównie soulu, chodziłem na koncerty Jamesa Browna, Marvina Gaye’a, Earth Wind & Fire. Przyjechałem z Darmstadt do Warszawy na wieść o tym, że robimy nową płytę, którą nagramy w Londynie. Pomyślałem, że to nie może być materiał polski ani anglosaski, nie może to być reggae ani rock czy soul, ale wszystko naraz, muzyka uniwersalna. Podobał mi się też funk i chciałem go zagrać, ale w zupełnie inny sposób. Trzymałem gitarę nisko, grałem trzema palcami – kciukiem, wskazującym i środkowym – i bez uderzania w struny klangiem starałem się uzyskać podobne brzmienie.
Tę innowację w podejściu do gry na basie po swojemu komentuje Włodzimierz „Kinior” Kiniorski, charyzmatyczny jazzman z Gór Świętokrzyskich, który w tamtym czasie dołączył do Izraela. Na swym pełnym niesamowitych wspomnień blogu pisze:
Na początku nie bardzo sobie radziłem z basem Dziunka, jak wiemy, byłem wyedukowany na brzmieniu Czako Pastoriusa i Markusa Millera, a wzmocniona gitara Dziunka brzmiała w dole tak, jakby było trzęsienie ziemi. Czasami zatykałem sobie uszy, ale z czasem zaczęło mi się to podobać i teraz każdy basista, z którym gram, ma dla mnie za mało dołów.
– Po przyjeździe do Warszawy wysłałem message do Roberta – kontynuuje Dżu Dżu – że nie interesuje mnie Stanclewo, bo inspiruje mnie Warszawa i chciałbym, żebyśmy robili próby w Hybrydach. Nie było wtedy komórek, wysłałem mu telegram. „Przyjedź do Hybryd robić z nami muzykę”. Odpowiedź nie przyszła, w związku z czym ze Stopą i Malejonkiem zrobiliśmy całą płytę. Robert dołączył na koniec, dołożył trzy utwory. Na płycie miały być jeszcze dwie piosenki Viviany, ale się nie zmieściły. Dopiero niedawno jedna z nich, Desert & The Rain, pojawiła się na kompaktowej reedycji 1991.
W „Brumie”, w tekście o powstaniu tej płyty, Brylewski mówił:
Można powiedzieć, że spróbowaliśmy stworzyć muzykę, którą nazywam experience. Materiał nie był już tak jednoznacznie zabarwiony roots reggae. Niedookreślona, wieloznaczna stylistyka. Doświadczenie muzyków pozwalało im na zagranie nowych pomysłów z dużą dozą abstrakcji. […] Przyjechałem później, dołożyłem swój klawisz, swoje riffy, zmieniliśmy aranżacje.
Ów klawisz to analogowy syntezator Korg Mono/Poly, który dodał muzyce psychodelicznego kolorytu. Trzema utworami Bryla były Hard to Say, So Far Away i Progress, pozostałe teksty i linie melodyczne wokali, które robią tu wrażenie nie mniejsze niż groove, są autorstwa Maleo.
Pojawienie się w zespole Kiniora było prawdziwym przełomem dla brzmienia Izraela. Tego multiinstrumentalistę postrzegano wówczas jako najdrapieżniejszego pośród młodych lwów nowej fali polskiego off jazzu, która dała o sobie znać w zespołach Tie Break, Free Cooperation czy Young Power.
Maleo w „Brumie”:
Włodek jest wielkim indywidualistą i muzyka, którą robił wcześniej, powstawała pod kątem jego charakteru, jego partii solowych. Tutaj musiał wmontować się w pewien organizm. Początkowo były z tym problemy. Łapał za wszystkie instrumenty naraz, a woził tego całe mnóstwo – okaryny, saksofony, flety. Miał kłopoty z powrotem do frazy, od której zaczął. Czasami bywało bardzo zabawnie. Ale Włodek to doskonały muzyk i błyskawicznie pogodził swoje improwizacje z charakterem naszej muzyki. […]dodał jeszcze taki specyficzny feeling, trochę wariactwa. Zaraził nas bardziej jazzowym myśleniem.
Rzecz jasna ów improwizatorski nerw najbardziej dawał o sobie znać podczas koncertów, gdy obwieszony instrumentami, niemogący ustać w miejscu artysta dawał istne solowe performanse. Przedsmak tego dostajemy na płycie, trzeba się tylko wsłuchać w ocierające się o koloryt i rytm muzyki etnicznej intro utworu See I & I i łowić partie saksofonu grane free.
Izrael