Dzika rzecz. Rafał Księżyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dzika rzecz - Rafał Księżyk страница 10
And what about you?
What about me?
Tuńczyk: – Marek mieszkał u mnie przez pewien czas, w 1987, 1988? Przychodzę do domu, a on śpi na wycieraczce pod drzwiami w kałuży krwi. Podciął sobie żyły. Raz, drugi. „Marek, trzeba coś z tym zrobić”. A on to lubił. Lubił sobie otwierać żyły. Jak go znalazłem, napisałem ten tekst. Dla Marka. Wyraźnym liderem tego zespołu był Zbyszek Sawicki, zwany Von Dem Bachem, bo taką sobie ksywkę wymyślił. Jego też fascynowało samozniszczenie. Dołączyłem do Los Loveros z powodu zachwytu ich talentem. Ale współpracą po prostu szybko się zmęczyłem.
Podczas koncertu we wrocławskich Katakumbach Wiśniewski odwijał z ręki bandaż i pokazywał świeże rany.
– Potrafił się pociąć na dzień, dwa przed koncertem – pamięta Kajtek. – Do dzisiaj chciałbym wierzyć, że to była tylko kreacja artystyczna. Natomiast jak było u niego wewnętrznie? Zawsze zaskakiwało mnie to, co Marek wyczyniał. Ale nigdy – pewnie to był błąd – nie rozmawialiśmy o tym poważnie. Wtedy te zachowania mi imponowały, ale to było jego cierpienie, wewnętrzne rozbicie. Życie osobiste Marka to jego sprawa; można powiedzieć, że był w kontrze do niego. A w tamtych czasach miał już rodzinę, urodziło mu się dziecko. Rodzina została we Wrocławiu. W tym ostatnim roku nie miałem z nim już kontaktu. Bardzo wrażliwy, empatyczny człowiek, nie wiem, dlaczego tak się pogrążył. Na zawsze to dla mnie pozostanie tajemnicą. Z tego, co słyszałem, było tak, że napuścił wody, wszedł do wanny i się pochlastał. Na podłodze zostały ślady krwi, ścieżka z wanny do telefonu, jakby o czymś jeszcze pomyślał i gdzieś dzwonił. Ale potem wrócił do wanny. Tam go znaleźli.
Gutek: – Spotkałem Wiśniewskiego tej nocy, gdy popełnił samobójstwo. Wcześniej tego samego dnia odbieraliśmy z dworca dużą ekipę, ze dwadzieścia osób, które przyjechały z Wrocławia na urodziny Karasia. Mieszkałem wtedy razem z Karasiem w Mostówce pod Warszawą. Odstawiliśmy gości z Centralnego na Dworzec Wileński, skąd się jechało do Mostówki, pożegnałem się z Wiśniewskim, ale jakieś dwie godziny później spotkałem go znowu, na Nowym Świecie, pod nocnymi delikatesami. Był lekko dziabnięty. Kupiliśmy wino i poszliśmy je wypić na ławeczce na podwórku przy Ordynackiej. Bardzo pozytywnie nastawiony, w świetnym humorze, opowiadał o pomysłach na nowe teksty. Miał klucze do mieszkania znajomej z Żoliborza, nie było jej wtedy w Warszawie. Rozstaliśmy się, pojechał na Żoliborz i się zabił.
Wiśniewski popełnił samobójstwo w lipcu 1991. Jeszcze na początku tamtego roku nagrali kilka utworów w studiu w Wejherowie. Trafiły one, wraz z nagraniami koncertowymi z Poza Kontrolą, na jedyną płytę Los Loveros, wydaną w 2015 roku na limitowanym winylu zatytułowanym Ekscentrycy. Na więcej nie było szans.
Sawicki został na Wybrzeżu i zmarł przedwcześnie w 1997 roku, Karaś mieszkał dłuższy czas w Warszawie, gdzie znalazł pracę grafika komputerowego. Kajtek działał we Wrocławiu i w latach dziewięćdziesiątych zaczął grać z jeszcze jednym muzykiem, który przewinął się przez Los Loveros – gitarzystą i wokalistą Dariuszem Bufnalem. Ich zespół Serpent Beat wydał dwa ciekawe albumy: Serpent Beat (1999) i Deadly Gift (2003), na których słychać echa Los Loveros, raczej jednak te klimatyczne niż histeryczne. W drugiej dekadzie nowego wieku Kajtek i Karaś spotkali się muzycznie we Friktalu, środowisku ludzi grających muzykę free. Ich historię przerwała kolejna śmierć. Karaś zmarł nagle latem 2016 roku.
Materiału na scenariusz jest aż nadto, czy jednak film o Los Loveros utrzymałby się w ramach popularnej opowieści o przygodach i autodestrukcji zespołu rockowego? Łatwo mógłby się przeistoczyć w egzystencjalny dramat. Całkiem jak w piosence Ekscentrycy:
On pochwycił się za serce,
Ona także
Z twarzą białą,
I serce mu bić przestało,
Równocześnie i tancerce.
Murzyn w śmiech, a jazzband ryczy.
Ekscentrycy, ekscentrycy.
Pierwszy niezależny koncert, który odbył się w wolnej Polsce? Głównym kandydatem jest Plac Wymiany Pozytywnej, zorganizowany przez grupę artystyczną Totart. I to nie tyle z racji kalendarza, ile ze względu na cały proces, którego częścią była ta akcja. Proces, w wyniku którego underground wyszedł na powierzchnię i upomniał się o swoje miejsce w przestrzeni publicznej.
Impreza odbyła się 29 lipca 1989 roku na placu 1 Maja w Gdańsku. Poprzedził ją sitting połączony z głodówką, urządzony 9 czerwca przez radykalną trójmiejską młodzież pod wciąż jeszcze twardo stojącym Komitetem Wojewódzkim PZPR, w kilka dni po pierwszych, prawie wolnych – jak mówią w tym kręgu – wyborach. Specjalnie na tę okazję młodzi zorganizowali się pod nazwą Grupa X Pawilon. W jej skład weszli aktywiści formacji anarchistycznych i wolnościowych: Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego, Ruchu Wolność i Pokój, Ruchu Twe-Twa, Federacji Młodzieży Walczącej, a także członkowie Solidarności Walczącej i Konfederacji Polski Niepodległej oraz artyści z Totartu i niezrzeszeni. Mieli cztery żądania poparte stosownymi transparentami, zostały one potem zapisane na plakacie Placu Wymiany Pozytywnej: „Grupa X Pawilon zdecydowała się wystąpić do władz miasta o przyznanie jej niezależnego klubu, placu, na którym można by bez prześladowań prowadzić niezależną aktywność, przy czym miało to być miejsce ogólnodostępne, o »glejt żelazny« dla grup nieformalnych umożliwiający im egzystencję bez interwencji sił porządkowych, o prawo do powielania i kolportowania własnej prasy”.
Zbigniew Sajnóg, szef Totartu, przywoływany przez Pawła „Konjo” Konnaka w książce Artyści, wariaci, anarchiści, tak podsumowywał tę akcję:
Władze wycofały SB i ZOMO, a po mediacji podjętej w imieniu „Solidarności” przez Borusewicza zdecydowały się na rozpoczęcie rozmów. Prezydent miasta Gdańska zobowiązał się na piśmie do przedłożenia kilku propozycji zlokalizowania miejsca dla zorganizowania imprez na świeżym powietrzu oraz kilku propozycji lokalowych z przeznaczeniem na klub.
Pierwszym owocem tych obietnic był koncert na parkingu samochodowym w centrum miasta, który okrzyknięty został Placem Wymiany Pozytywnej. Klub pod nazwą C14 rozpoczął działalność dopiero w grudniu 1990. Nie zachowały się natomiast w źródłach żadne dane dotyczące „glejtu żelaznego” dla „grup nieformalnych”. A przecież pierwsze lata wolnej Polski pełne były burzliwych ulicznych manifestacji wzniecanych przez anarchistów, wolnościowców i pacyfistów powiązanych z RSA, WiP, Twe-Twa i Międzymiastówką Anarchistyczną, która w owym czasie przekształciła się w Federację Anarchistyczną.
Środowiska alternatywne jednoczyły się wówczas podczas wielu akcji protestacyjnych przeciwko budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu, wychodziły na ulice przeciwko służbie wojskowej, ale też krytykując ideę Okrągłego Stołu, pierwsze poczynania rządu Tadeusza Mazowieckiego, a potem prezydenturę Lecha Wałęsy. Nie miejsce tu, by pytać, jaką wizję nowej Polski miała krytyczna wobec przemian radykalna młodzież, wystarczy odnotować zamęt i nieufność do nowej władzy. Największą siłą owych ruchów była bowiem łatwość wzniecania wywrotowej atmosfery karnawału.
Tak