NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 50
Widząc Cwenburg stojącą między Ermanem i Eadbaldem, Edgar dostrzegł różnicę w ich przyodziewku. Długie do kolan ręcznie tkane tuniki braci w brązowawym kolorze niebarwionej wełny były stare, znoszone i połatane, zupełnie jak ta, którą sam nosił. Tymczasem ich żona miała na sobie sukienkę z grubej wybielonej i zabarwionej na różowo tkaniny. Ojciec Cwenburg był skąpy wobec wszystkich oprócz niej.
Edgar stał przy matce. Kiedyś Mildred nigdy nie była przesadnie pobożna, ostatnio jednak traktowała nabożeństwa nieco poważniej, pochylała głowę i zamykała oczy, gdy dziekan i inni kapłani odprawiali swój rytuał. Nie przeszkadzały jej nawet pośpiech i niedbałość, z jakimi to robili.
– Stałaś się bardziej religijna – zauważył po mszy.
Spojrzała na niego, jakby zastanawiała się, czy może mu się zwierzyć, i najwyraźniej uznała, że ją zrozumie, bo odparła:
– Myślę o waszym ojcu. I wierzę, że jest w niebie razem z aniołami.
Nie do końca pojmował, o czym matka mówi.
– Możesz o nim myśleć, gdzie i kiedy chcesz.
– Ale to miejsce i czas wydają mi się najlepsze. Tutaj czuję jego bliskość. Potem, w tygodniu, kiedy za nim tęsknię, wyczekuję niedzieli.
Edgar pokiwał głową. Teraz słowa matki brzmiały sensownie.
– A ty? – spytała Mildred. – Myślisz o nim?
– Kiedy pracuję i muszę rozwiązać jakiś problem ze spojeniem, które nie pasuje, albo z nie dość ostrym ostrzem, myślę: zapytam ojca. I nagle przypominam sobie, że to niemożliwe. Tak jest niemal codziennie.
– Co wówczas robisz?
Edgar się zawahał. Bał się przyznać, że doświadczał cudownych rzeczy. Ludzie, którzy miewali wizje, bywali szanowani, niemal czczeni, ale równie dobrze mogli zostać ukamienowani jako słudzy szatana. Wiedział jednak, że matka zrozumie.
– I tak go pytam w myślach: „Ojcze, co powinienem zrobić?”. – I dodał pospiesznie: – Nie widzę zjawy ani niczego takiego.
Powoli pokiwała głową, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi.
– I co potem?
– Zwykle dostaję odpowiedź.
Mildred milczała.
– To dziwne? – spytał nieco zdenerwowany.
– Wcale nie. Tak to już jest z duchami – odparła, po czym odwróciła się i zagadnęła Bebbe o jajka.
Był zaintrygowany. Tak to już jest z duchami. Będzie się musiał nad tym zastanowić.
Z zadumy wyrwał go Erman, który podszedł do niego i rzekł:
– Zamierzamy zrobić pług.
– Dziś?
– Tak.
Edgar wrócił ze świata mistycyzmu do rzeczywistości. Domyślał się, że wybrali niedzielę, bo wiedzieli, że będzie mógł im pomóc. Żaden z nich nigdy nie robił pługa, a przecież Edgar potrafił zbudować wszystko.
– Mam pójść z wami i wam pomóc? – spytał.
– Jeśli chcesz. – Erman nie lubił przyznawać, że potrzebuje pomocy.
– Macie gotowe drewno?
– Tak.
Wyglądało na to, że każdy może brać drewno z lasu. W Combe lennik królewski Wigelm kazał ojcu płacić za ścięcie dębu. Tu jednak łatwiej było nadzorować drwali, albowiem musieli przynosić drewno do domu na oczach całej osady. Nie było wiadomo, czy las należy do Degberta Baldheada, czy do Offy, naczelnika Mudeford, i ani jeden, ani drugi nie żądał zapłaty. Bez wątpienia zyski nie były warte nadzoru. I tak drewno było darmowe dla każdego, kto chciał ścinać drzewa.
– Lepiej zabierzmy się do roboty – powiedział Erman, gdy wszyscy wychodzili z małego kościoła.
Razem wrócili na farmę: matka, trzech braci i Cwenburg. Edgar zauważył, że więź między Ermanem i Eadbaldem pozostała niezmieniona: jak dawniej żyli w zgodzie, nie licząc drobnych sprzeczek. Niezwyczajne małżeństwo z Cwenburg najwyraźniej nie miało wpływu na ich wzajemne relacje.
Cwenburg posyłała Edgarowi triumfalne spojrzenia. „Odrzuciłeś mnie – zdawały się mówić – i zobacz, co dostałam w zamian!” Nie przeszkadzało mu to. Dziewczyna była szczęśliwa, podobnie jak jego bracia.
On też nie był nieszczęśliwy. Zbudował łódź i zamierzał postawić warzelnię. Jego zarobki były żałośnie niskie, ale przynajmniej nie musiał pracować na farmie.
No, prawie.
Spojrzał na stertę drewna, którą jego bracia ułożyli na zewnątrz stodoły, i wyobraził sobie pług. Nawet mieszkańcy miast wiedzieli, jak powinien wyglądać. Będzie miał ostro zakończony pionowy kij do wzruszania ziemi i lemiesz do robienia bruzd i odwracania gleby. Obie części musiały być przyczepione do konstrukcji, którą da się zarówno pchać przed sobą, jak i ciągnąć.
– Eadbald i ja będziemy ciągnąć pług, a matka będzie go pchać – wyjaśnił Erman.
Edgar pokiwał głową. Piaszczysto-ilasta gleba była dość miękka, żeby pług mógł być ciągniony przez człowieka. Chcąc zaorać gliniastą ziemię, taką jak w Outhenham, potrzeba było wołu.
Wyciągnął nóż, uklęknął i począł kreślić na drewnie kształt, który Erman i Eadbald mieli wyciąć. Nie sprzeciwiali się, że dowodzi nimi najmłodszy brat. Doceniali jego umiejętności, choć nigdy nie powiedzieli tego na głos.
Kiedy zajęli się wycinaniem wyrysowanego przez Edgara kształtu, on przystąpił do konstruowania lemiesza – ostrza przytwierdzonego do odkładnicy tak, by łatwiej wchodziło w ziemię. Bracia znaleźli w stodole rdzewiejącą żelazną łopatę i Edgar ją wykorzystał; rozgrzał żelazo nad domowym paleniskiem i uderzając w nie kamieniem, nadał mu kształt. Ostrze wyglądało dość prymitywnie. Gdyby miał żelazny młot i kowadło, spisałby się lepiej.
Następnie naostrzył je kamieniem.
Kiedy poczuli pragnienie, poszli nad rzekę, nabrali wody w złączone dłonie i pili łapczywie. Nie mieli ani piwa, ani nawet kubków.
Byli już gotowi połączyć elementy pługa z pomocą kołków, kiedy matka zawołała ich na południowy posiłek. Przygotowała wędzonego węgorza z dziką cebulą i podpłomykami. Na myśl o jedzeniu Edgarowi ślina napłynęła do ust.
Cwenburg szepnęła coś do Ermana. Matka ściągnęła brwi – szeptanie w towarzystwie było przejawem złego wychowania – lecz nic nie