NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett страница 48

NIECH STANIE SIĘ ŚWIATŁOŚĆ - Ken Follett

Скачать книгу

Dziękuję.

      – Jesteś głodny?

      – Bardzo.

      Seric dał mu garść małych gruszek. Edgar podziękował i ruszył w dalszą drogę. Zjadł gruszki razem z ogryzkami.

      Wioska wydawała się dość bogata, a domy i zabudowania gospodarcze wyglądały solidnie. Stojący w centrum kościół był oddzielony od karczmy pasem łąki, na której pasły się krowy.

      Z karczmy wyszedł krzepki mężczyzna po trzydziestce i na widok Edgara zatrzymał się na środku ścieżki.

      – Kim, u diabła, jesteś? – spytał, kiedy chłopak podszedł nieco bliżej. Był osiłkiem o nabiegłych krwią oczach i bełkotliwym głosie.

      – Witaj, przyjacielu. – Edgar zatrzymał się. – Jestem Edgar z Dreng’s Ferry.

      – A dokąd to niby zmierzasz?

      – Do kamieniołomu – odparł łagodnie Edgar. Nie chciał wdawać się w awantury.

      Mężczyzna był jednak agresywny.

      – A kto powiedział, że możesz tam pójść?

      Edgar zaczynał tracić cierpliwość.

      – Nie sądzę, żebym potrzebował pozwolenia.

      – Cokolwiek chcesz zrobić w Outhenham, potrzebujesz mojej zgody, bo jestem Dudda, naczelnik osady. Po co idziesz do kamieniołomu?

      – Kupić ryby.

      Dudda zdumiał się, a gdy pojął, że Edgar zakpił sobie z niego, poczerwieniał. Tymczasem Edgar uświadomił sobie, że kolejny raz wyszedł na mądralę, i natychmiast tego pożałował.

      – Ty bezczelny kundlu – warknął mężczyzna i zamachnął się mięsistą pięścią, celując w głowę Edgara.

      Edgar cofnął się i pięść naczelnika trafiła powietrze; potknął się, zachwiał i runął na ziemię.

      Chłopak zastanawiał się, co robić. Nie wątpił, że pokonałby go w walce, lecz co dobrego mogłoby z tego wyniknąć? Jeśli zrazi do siebie tutejszych ludzi, mogą nie sprzedać mu kamienia, a wówczas budowa warzelni zakończy się, nim w ogóle się zaczęła.

      Odetchnął z ulgą, gdy za plecami usłyszał spokojny głos Serica.

      – Chodź, Dudda, odprowadzę cię do domu. Powinieneś położyć się na godzinę. – Chwycił go pod ramię i pomógł mu wstać.

      – Ten chłopak mnie uderzył! – warknął Dudda.

      – Wcale nie. Upadłeś, bo znowu wypiłeś do wieczerzy za dużo piwa. – Seric skinął głową na chłopaka, dając mu znać, żeby zniknął im z oczu, po czym zabrał stamtąd awanturnika. Edgarowi nie trzeba było powtarzać dwa razy.

      Bez trudu znalazł kamieniołom. Pracowało w nim czterech ludzi: starszy mężczyzna, który najwyraźniej tam dowodził – zapewne Gab – dwóch innych, prawdopodobnie jego synów, i chłopiec, który albo niedawno pojawił się w rodzinie, albo był niewolnikiem. Kamieniołom rozbrzmiewał waleniem młotów, które w równych odstępach przerywał suchy kaszel Gaba. Na progu drewnianej chaty stała kobieta wpatrująca się w zachodzące słońce. Kamienny pył unosił się w powietrzu niczym mgła; jego drobinki lśniły złotem w dogasających promieniach.

      Przed Edgarem był jeszcze jeden klient. Na środku karczowiska stał solidnej budowy wóz czterokołowy. Mężczyźni ostrożnie ładowali na niego obrobione kamienie, podczas gdy dwa woły – pewnie ciągnące wóz – skubały trawę i wymachiwały ogonami, opędzając się od much.

      Chłopiec zamiatał odłamki kamieni, które pewnie sprzedawano jako żwir. Chwilę później podszedł do Edgara i przemówił do niego z obcym akcentem, który utwierdził Edgara w przekonaniu, że chłopak jest niewolnikiem.

      – Przyjechaliście kupić kamień?

      – Tak. Potrzebuję dość, by wybudować warzelnię. Ale nie spieszy mi się – odparł Edgar, po czym usiadł na płaskim kamieniu i przez jakiś czas obserwował Gaba. Wkrótce wiedział już, jak mężczyzna pracuje. Wkładał dębowy klin w wąskie pęknięcie w skale i wbijał go coraz głębiej, poszerzając szczelinę, aż w końcu od skały odłupywał się kawał kamienia. Jeśli w skale nie było naturalnego pęknięcia, Gab tworzył je, używając żelaznego dłuta. Edgar domyślał się, że ktoś, kto pracuje w kamieniołomie, z doświadczenia wie, gdzie uderzyć, by ułatwić sobie zadanie.

      Gab rozbijał większe kamienie na dwa, a czasami trzy kawałki, żeby łatwiej było je przewozić.

      Edgar przyjrzał się klientom, którzy załadowali na wóz dziesięć kamieni. Pewnie tyle były w stanie uciągnąć woły. Gdy chwilę później zaczęli zaprzęgać woły i gotować się do odjazdu, Gab przerwał im, zakasłał, spojrzał w niebo i najwyraźniej uznał, że czas zakończyć pracę na dziś. Podszedł do wozu i przez chwilę rozmawiał z klientami. Na końcu jeden z nich wręczył mu monety.

      Zaraz potem smagnęli woły batem i odjechali.

      Edgar podszedł do zarządcy kamieniołomu, który podniósł przyciętą gałązkę i z uwagą robił na niej staranne nacięcia. W ten sposób rzemieślnicy i handlarze prowadzili rejestry: nie stać ich było na pergamin, a nawet gdyby go mieli, nie wiedzieliby, jak na nim pisać. Edgar domyślał się, że Gab daje daninę właścicielowi ziemskiemu – może ceną był jeden kamień na pięć – musiał zatem notować, ile sprzedał.

      – Jestem Edgar z Dreng’s Ferry – zagadnął mężczyznę. – Dziesięć lat temu sprzedaliście nam kamienie na naprawę kościoła.

      – Pamiętam – mruknął Gab, chowając gałązkę do kieszeni. Edgar zauważył, że zrobił tylko pięć nacięć, chociaż sprzedał dziesięć kamieni; może dokończy później. – Nie pamiętam cię, ale musiałeś być wtedy małym szkrabem.

      Chłopak przyjrzał mu się. Ręce Gaba były pokryte starymi bliznami, niewątpliwie powstałymi podczas pracy. Zastanawiał się pewnie, jak mógłby wykorzystać tego niedouczonego młodzika.

      – Jeden kamień wraz z przewozem kosztował dwa pensy – rzekł stanowczo Edgar.

      – Czyżby? – spytał Gab z udawanym sceptycyzmem.

      – Jeśli nadal tak jest, chcemy kupić dwieście kamieni.

      – Nie jestem pewien, czy da się to zrobić za tę samą cenę. Wiele się zmieniło.

      – W takim razie muszę wrócić i porozmawiać z moim panem. – Edgar chciał tego uniknąć. Pragnął wrócić, wypełniwszy powierzone mu zadanie. Nie mógł jednak pozwolić, żeby Gab policzył mu za dużo. Nie ufał mu. Może tamten tylko negocjował, ale Edgar miał przeczucie, że ten człowiek nie jest uczciwy.

      Zarządca zakasłał.

      – Ostatnim razem dobijaliśmy targu z Degbertem Baldheadem, dziekanem.

Скачать книгу