JEJ OGRÓDEK. Penelope Bloom
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу JEJ OGRÓDEK - Penelope Bloom страница 5
Ponieważ byłem idiotą. To jedyne rozsądne wyjaśnienie. Wielokrotnie przekonywałem się, że związki nie są dla mnie. Byłem wybrednym draniem i znudziło mi się poddawanie kobiet licznym testom, których i tak nie miały szansy pomyślnie przejść.
– Tak myślałem – odezwał się Peter, kiedy podszedł do okna i zobaczył, na co patrzę. – Jeszcze nigdy nie widziałem takiego ptaszka.
– Ja też nie – odpowiedziałem nieobecnym głosem.
Peter się roześmiał.
– Psiakrew. To aż tak poważna sprawa?
– Coś ty. Tylko patrzę.
Zdzielił mnie pięścią w ramię.
– Mówiąc szczerze, uważam, że przydałaby ci się kobieta. To twoje nieoficjalne postanowienie jest nienaturalne.
– Nie mam pojęcia, o jakim postanowieniu mówisz.
– Nie przyznałeś się, ale to oczywiste. Nie flirtowałeś z nikim ani nawet nie spojrzałeś na żadną atrakcyjną kobietę, odkąd… jak ona miała na imię?
Westchnąłem ciężko. Między Peterem i mną zazwyczaj istniało porozumienie. Ja nie zadawałem mu niewygodnych pytań, a on też o nic mnie nie pytał. Więc dlaczego teraz postanowił grzebać w moich brudach?
– Właśnie po to tutaj przyjechałeś? To coś w rodzaju interwencji?
– Rzeczywiście potrafisz przejrzeć ludzi na wylot. Muszę przyznać, że ci tego zazdroszczę. Czasami mam wrażenie, że nie wiem, o czym myśli Violet, nawet gdy mówi mi to wprost.
– No cóż, taki talent może się odbić czkawką. Czasami lepiej nie wiedzieć, co ludzie naprawdę myślą.
– A więc o to chodzi? Kobiety ranią twoje uczucia?
Roześmiałem się.
– Nie. Chciałem uprościć swoje życie. Kobiety wszystko komplikują.
Popatrzył na mnie sceptycznie.
– Jak długo zamierzasz wieść takie proste życie?
– Czy jest jakaś magiczna odpowiedź, która pozwoli zakończyć to przesłuchanie? – Podszedłem do sztangi i znów ją podniosłem.
Kiedy skończyłem ćwiczyć, Peter wciąż mnie obserwował. Drań nie miał zamiaru odpuścić.
– Zmęczyło mnie szukanie czegoś, czego nigdy nie znajdę, rozumiesz? – warknąłem.
– Wyjaśnij.
– Pieprz się. Wystarczy?
Peter się uśmiechnął.
– To krok we właściwą stronę. Widzę, że ktoś ma w sobie mnóstwo nagromadzonej złości. Chcesz coś jeszcze z siebie wyrzucić?
– Te nowe okulary przeciwsłoneczne, które kupiłeś kilka miesięcy temu… Wyglądasz w nich jak palant.
Peter zmarszczył czoło.
– To był bardziej osobisty atak, niż się spodziewałem. No i bolesny.
Uśmiechnąłem się kpiąco.
– To dobrze.
Peter wskazał okno.
– Mógłbyś pójść z nią porozmawiać. Znalezienie odpowiedniej osoby nie jest łatwe. Może zajmie ci to jeszcze pięć albo pięćdziesiąt lat, ale na pewno nie znajdziesz jej, gapiąc się w okno i ciskając ciężarami o podłogę.
– Jeśli z nią porozmawiam, dasz mi spokój?
– Pewnie nie. Mam teraz żonę i przybraną córkę. Może zaczynam sobie uświadamiać, że jako twój brat nie powinienem się ograniczyć do pisania książek i oddawania ci części swoich tantiem. – Ścisnął moje ramię, a na jego twarzy odmalowało się współczucie, co rzadko mu się zdarzało. – Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby mój brat znów był szczęśliwy. To wszystko.
3. Nell
Dotarliśmy do celu przed świtem. Nawet w szarówce wczesnego poranka nie ulegało wątpliwości, że dom należy do kogoś niewiarygodnie bogatego. Wpuszczono nas przez kunsztownie zdobioną bramę, a następnie pojechaliśmy krętą, idealnie utrzymaną aleją, która doprowadziła nas do rezydencji w klasycznym stylu. Patrząc na nią, miałam wrażenie, że przeniosłam się do ery Wielkiego Gatsby’ego, gdy eleganccy mężczyźni i kobiety w ogromnych, sztywnych sukniach nosili kapelusze podróżne, a wieczorami tańczyli na soczystej, chłodnej trawie.
Niestety, mój strój nie pozwalał mi się cieszyć tym snem na jawie. W swojej fantazji na pewno nie miałabym na sobie luźnego kombinezonu z logo Ogrodowego Krasnala, na którym mrugający okiem kurdupel pokazywał uniesione kciuki.
Już rozumiałam, dlaczego to zlecenie wymagało całej ekipy ogrodników. Rezydencja stała na szczycie wzgórza o łagodnych zboczach, z którego rozciągał się widok na rozległy teren. Widziałam niekończące się rzędy bujnych zielonych krzewów, kwiaty wszelkich odmian, posągi, a nawet kilka potężnych żywopłotów, które wkrótce miały się stać moimi sztalugami.
Davey ponownie udał, że rozbija jajko, tym razem używając mojej głowy.
– Wszystko w porządku? To tylko rośliny. A klient to tylko multimilioner, który może zrujnować nam życie. – To drugie dodał z nutą sarkazmu, ale nie byłam pewna, czy żartuje. Wyczuwałam, że pomimo wesołości jest zdenerwowany. Martwił się o nas oboje. – Postaraj się rozluźnić – dodał. – Jeśli taka spięta zabierzesz się do strzyżenia krzewów, wyrzeźbisz największego i najbardziej zielonego penisa albo coś w tym rodzaju.
Roześmiałam się.
– Jak na kogoś, kto twierdzi, że jest hetero, zaskakująco często sprowadzasz rozmowę na temat penisów.
– Potrafię docenić sprzęt, nawet jeśli nie mam ochoty pakować go do ust.
Zmrużyłam oczy.
– Nawet nie wiem, co na to odpowiedzieć.
Kierowca furgonetki wysiadł i otworzył podwójne drzwi z tyłu. Mężczyźni, którzy nam towarzyszyli, zabrali swoje narzędzia, wyskoczyli z auta i rozeszli się.
Davey wskazał żywopłot o długości co najmniej stu metrów.
– Zabierz się do wyrównywania tamtego żywopłotu, dopóki klient nie przyjdzie i nie każe nam się zająć dużymi krzewami, dobra?
– Przyjdzie tu osobiście?
– Nie jest wampirem, tylko