Barwy miłości. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Barwy miłości - Diana Palmer страница 6
– Po prostu nie lubię nosić w mieszkaniu kapci – oznajmiła, jakby to było oczywiste.
– Naprawdę? Czemu?
– Bo w kapciach nie czuję pod stopami dywanu.
Popatrzył na nią i prawie się roześmiał. Powstrzymał się, ale jego oczy przez moment tryskały humorem. Zupełnie zmieniła mu się przy tym twarz. Wyglądał o wiele młodziej i bardziej przyjaźnie. Miał gładko ogolone policzki i nieskazitelną oliwkową cerę. Zastanawiała się, czy jego skóra jest miła w dotyku.
– Gdzie mieszka pańska matka?
– Przy East Eighties.
– To przyjęcie jest z jakiejś specjalnej okazji?
– Tak, z okazji zaręczyn. Córka naszych bliskich znajomych wychodzi za mąż.
– Będzie dużo gości?
Zerknął na nią z uniesioną brwią.
– A co? Boi się pani tłumów?
– Owszem, boję się – odparła obcesowo. – I to bardzo. Każdy ma jakieś słabości.
Sądząc po jego zdzwionej minie, spodziewał się innej odpowiedzi.
– Może się pani nie stresować, nie będzie dużo ludzi. Tylko mój brat, matka, ojczym i kilkoro znajomych. Poza tym to sympatyczni ludzie, mimo że są Włochami.
Wyjrzała przez okno.
– Sądzi pan, że jestem uprzedzona do Włochów? Powiedziałam coś niestosownego?
– Nie – odparł po chwili milczenia. – Przepraszam, jestem podenerwowany. – Zacisnął dłonie na kierownicy. – Nieczęsto mi się to zdarza. I bardzo tego nie lubię.
– Po co właściwie mnie pan ze sobą zabrał? I dlaczego akurat…?
– Wystarczy – przerwał jej bezceremonialnie. – Wyczerpała pani limit pytań. Minęła się pani z powołaniem. Trzeba było zatrudnić się w policji, mogłaby pani co dzień zaspokajać wścibstwo. Zależy pani na własnej wystawie, prawda? Więc radzę się postarać. Dzisiejszy występ zadecyduje o pani być albo nie być. Niczego więcej nie musi pani wiedzieć.
– Raczej nie wypadnę wiarygodnie. Nigdy nie byłam dobrą aktorką.
– Czyli został pani jakiś kwadrans, żeby nauczyć się podstaw. Umawialiśmy się, że będzie pani wyglądać na zakochaną.
– Czy to znaczy, że mam się do pana kleić? Trzepotać rzęsami i posyłać rozanielone spojrzenia? A może jeszcze zacznę tęsknie wzdychać i powtarzać w kółko: Domenicu, och, Domenicu… Seksownie niskim głosem, rzecz jasna.
– Domenico? Wszyscy mówią do mnie Nick. Z wyjątkiem zadeklarowanych wrogów i tych, którzy za mną nie przepadają.
– Interesujące… To jak mówią do pana wrogowie?
– Sama niech się pani domyśli.
Roześmiała się w głos.
– Ja też mogę? Zdaje się, że podpadam pod tę kategorię.
Uśmiechnął się półgębkiem.
– Skąd pani pochodzi? Sądząc po akcencie, na pewno gdzieś z Południa.
– A jakie to ma znaczenie? – obruszyła się. – Nie wypada pytać o takie rzeczy. A skoro mowa o akcencie, lepiej niech się pan zajmie własnym.
– Po co tak od razu się jeżyć? Chyba jest pani przewrażliwiona. Poza tym podoba mi się, jak pani mówi.
– Serio? – zadrwiła bezlitośnie. – A już mi się wydawało, że jestem zupełnie do niczego i nic się panu we mnie nie podoba. Kamień z serca.
– Odkąd to zależy pani na moim zdaniu? – Sprawiał wrażenie autentycznie zaskoczonego. – Sądziłem, że nie jestem w pani typie.
– Słusznie pan sądził.
– No nie wiem, nie wiem… Jest pani pewna?
Odwróciła wzrok. Nie była w stanie spojrzeć mu w oczy. Dobrze pamiętała, czym grozi zażyłość z niewłaściwym mężczyzną. Na szczęście potrafiła wyciągać wnioski. Nie miała najmniejszej ochoty popełniać drugi raz tego samego błędu. Jej życie i bez tego było wystarczająco skomplikowane. Nie zamierzała plątać się w kolejny związek bez przyszłości. – I co? Nic pani nie powie?
– Wypadłam z obiegu, panie Scarpelli. Nie jestem zainteresowana.
– Nick – poprawił zdecydowanie. – Powinniśmy przejść na ty. Jest pani dzisiaj moją dziewczyną, więc pan Scarpelli nie przejdzie. – Wjechał do poziemnego garażu pod eleganckim starym apartamentowcem.
– Tutaj mieszkają twoi rodzice? – zapytała, żeby zmienić temat.
– Sprowadzili się ponad piętnaście lat temu. – Zaparkował wóz i wyprowadził ją na klatkę schodową. – Ojciec zmarł, kiedy byliśmy jeszcze dziećmi. Mama wszyła potem za mąż jeszcze dwa razy.
– Jesteś najstarszy z rodzeństwa?
– Tak, i mam dwóch braci. Rick jest współwłaścicielem mojej gazety. Zajmuje się reklamą i sprzedażą, a ja zarządzam całą redakcją. Najmłodszy z nas, Marc, to czarna owca w rodzinie. Próbuje sił w biznesie na własną rękę. Chce być niezależny, ale liczmy na to, że kiedyś do nas dołączy.
– Wasze pismo jest naprawdę dobre – przyznała niechętnie. – To jedyny periodyk finansowy, jaki jestem w stanie czytać.
– Co ci się podoba w mojej gazecie? – zainteresował się, gdy wsiedli do windy.
– Głównie to, że rozumiem, o czym czytam. Artykuły o fuzjach, reorganizacjach i bankrutujących przedsiębiorstwach są fascynujące, zwłaszcza że skupiacie się na czynniku ludzkim, a nie wyłącznie na liczbach, statystykach i suchych faktach.
– Taka pochwała z twoich ust to nie byle co. – Przyjrzał jej się uważnie. Prawdopodobnie pierwszy raz od początku znajomości. – Do dziś nigdy mi się nie podobały blondynki ubrane na biało – stwierdził bez związku. – Ta kiecka jest wyjątkowo seksowna. W każdym razie na tobie – dodał z naciskiem.
Serce wywróciło jej w piersi koziołka. Potem oblała się gorącem i zaczęło jej brakować powietrza. Nie mógł nie zauważyć tak gwałtownej reakcji: szeroko otwartych oczu i palców kurczowo zaciśniętych na torebce.
– Nie dziw się tak – odezwał się z uśmiechem, ujmując ją pod ramię. – Chciałem tylko trochę poćwiczyć, żebyśmy płynnie weszli w role. Wyglądasz, jakbyś się mnie bała. Odpręż się.
– Próbuję,