Leniwe wieczory, burzliwe poranki. Alina Białowąs
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Leniwe wieczory, burzliwe poranki - Alina Białowąs страница 3
– Ewelina, wiem, kiedy i po co człowiek zaczyna kłamać.
– Naprawdę? – Udałam zdziwienie. – To znaczy, że zapraszając mnie i Bronię w sobotę na obiad do restauracji, już wiedziałaś, że kłamiesz?
– Jeśli tak się zachowywałaś w swoim małżeństwie, to się nie dziwię, że Radek ucie… wyjechał bez pożegnania.
Ale mi dowaliła.
– Ewelina? Jesteś tam?
Spadaj. Bronia miała rację, nazywając cię wydrą.
– To dobry pomysł ten wyjazd do Tokio. Tylko uprzedź mnie, w jakim terminie chciałabyś wziąć urlop. Ewelina?
– Jestem. Zastanawiam się nad tym.
– Dam ci radę: nim ustalisz termin, napisz list do Radka.
O, na pewno nie! Żadnego uprzedzania o moim przyjeździe.
– Możesz go nie wysyłać. Ale napisz.
– Po co mam sobie robić problem? Zobaczę się z Radusiem i wtedy wszystko mu wytłumaczę.
Albo mi się zdawało, albo naprawdę po „Radusiu” Julia parsknęła.
– Na twoim miejscu nie byłabym taka pewna, że dasz radę wyjaśnić mu wszystko w cztery oczy. Jeśli napisanie listu jest dla ciebie problemem…
– Może i nie problemem, ale napisanego słowa nie da się cofnąć. A w rozmowie, gdy ci nerwy puszczą, zawsze możesz szybko powiedzieć, że się przejęzyczyłaś.
Usłyszałam głośny śmiech Julii.
– „Nic tak nie plami kobiety jak atrament” – odparła, podkreślając, że to cytat z powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza.
– Wiem – skłamałam.
– Ale co? Czyj to cytat? Czy że nic tak nie plami kobiety jak atrament?
– Jedno i drugie.
To drugie nie było kłamstwem. Pamiętam do dzisiaj, jak wiele listów napisałam do Radka, nie zawsze mądrych. A potem, już po ślubie, kiedy zamieszkaliśmy u mojej mamy – na szczęście dla niej i dla nas tylko na dwa lata – spaliłam je wszystkie, a Radkowi powiedziałam, że jeśli ich nie ma w pudełku z napisem „Skarby rodzinne”, to oznacza, że przepadły podczas przeprowadzki. Zniszczyłam je, żeby mi nie cytował, gdy zaczniemy się kłócić, moich przyrzeczeń, że między nami NIGDY nie będzie „cichych dni”. Patrząc wtedy na małżeństwo moich rodziców, a raczej na to, co z niego zostało, zrozumiałam, że przyrzeczenia złożone przed ślubem nie zawsze są do dotrzymania już po nim.
– A właściwie tak naprawdę dlaczego chcesz lecieć do Tokio? – zapytała Julia.
– Chcę lecieć do mojego męża. Stolica Japonii mnie nie interesuje – dodałam.
– Rozumiem. A gdyby się okazało, że twój Radek wrócił do Polski, ale nie do Wrocławia tylko na wieś, do swoich rodziców, też byś tam pojechała?
– Po co? – zapytałam szybciej, niż pomyślałam, że Julia testuje moje uczucia do Radka.
– Na to pytanie sama sobie odpowiedz.
Tak mnie zezłościła, że kilka razy łapałam powietrze, nim się odezwałam.
– Za kogo ty się uważasz? Może ja ci przypomnę, że ukończyłaś farmację, a nie psychologię.
– Na farmacji były też zajęcia z psychologii. Ewelina, kończymy ten temat, bo się pokłócimy.
– Nie ja go zaczęłam.
– Masz rację. W sumie zadzwoniłam, żeby cię przeprosić. Wiem, że trudno ci będzie uwierzyć w to, co zaraz usłyszysz, ale sama nie rozumiem, jak to się stało, że naprawdę zapomniałam o tym zaproszeniu na obiad. Po raz pierwszy pamięć mnie zawiodła.
Początki demencji starczej. Och, jak dobrze, że Julia nie widzi teraz mojej miny – wtedy o urlopie mogłabym tylko pomarzyć.
– Ewelina? Dlaczego milczysz?
Bo się rozkoszuję twoim wyznaniem, odparłam w myślach. I już nawet ci nie zazdroszczę atrakcyjnego wyglądu.
– Nie wiesz, co powiedzieć? Domyślam się, że mi współczujesz.
Jeszcze czego! Mam ochotę skakać z radości.
– Ewelina?
– Nie martw się – odpowiedziałam, udając współczujący ton. – Mnie też czasem się zdarza o czymś zapomnieć.
– Dziękuję ci za wyrozumiałość.
– Jesteśmy ludźmi, nie robotami.
Mówiłam na głos, a w myślach dziwiłam się, że potrafię być taką lizuską.
– Zaproszę cię na pożegnalny obiad przed odlotem do Tokio – oznajmiła. – Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku – dodała.
W tym roku? Nieee, nie dam rady. Jest październik, a ja jeszcze nie byłam w biurze LOT-u. Miałam tam pójść miesiąc temu, ale zaczęłam odkładać „na jutro”. I nagle z „jutra” zrobiły się cztery tygodnie. A poza tym, gdy już wiem, że dostanę urlop, czuję się pewniej. I nie zamierzam iść tam ani jutro, ani pojutrze, ani nawet w tym miesiącu. Będę się rozkoszować perspektywą wyjazdu do Tokio i wyobrażać sobie moje spotkanie z Radusiem. Nic na to nie poradzę, że tak mam; na przykład kupię reklamowany krem przeciw zmarszczkom, przeczytam ulotkę, ale nie zacznę od razu go używać, tylko ustawię na półce w łazience i za każdym razem, gdy na niego spojrzę – delektuję się tym, że go mam i wyobrażam sobie, jak pięknie wygładzi moje zmarszczki.
– Ewelina? – Głos Julii wyrwał mnie z zadumy. – Przepraszam, ale muszę kończyć. Widzimy się jutro w pracy. Miłej niedzieli. Pa.
Rozłączyła się, a ja wciąż trzymałam komórkę w ręce, powtarzając „pa, pa, pa”, jak nakręcona, zamiast wrócić do sypialni. Powinnam poukładać książki i porozrzucane albo rozwieszone na drzwiach szafy ubrania, bo sypialnia zaczynała przypominać targowisko.
– Szlag, gdzie ja miałam rozum, gdy wyzywałam Radusia od bałaganiarzy, podkreślając moje zamiłowanie do porządku – mamrotałam, wychodząc z kuchni i chowając komórkę do kieszeni. No tak, ale jeszcze wtedy odkładałam wszystko na swoje miejsce, a teraz jestem sama i zrobiłam się leniwa. A może to nie lenistwo tylko pierwsze objawy starzenia?
Porządkowanie książek i układanie bluzek na półkach w szafie zajęło mi aż dwie godziny. Moje pięćdziesiąt pięć lat to chyba jednak już starość, doszłam do wniosku, sapiąc tak głośno, jakbym odwaliła jakąś ciężką robotę: umycie okien