Leniwe wieczory, burzliwe poranki. Alina Białowąs

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Leniwe wieczory, burzliwe poranki - Alina Białowąs страница 7

Leniwe wieczory, burzliwe poranki - Alina Białowąs

Скачать книгу

jego odpowiedź, że już cię nie kocha.

      – Po co ta ironia? Przecież czytałaś…

      – Nie przyszło ci do głowy, że mogłam ich nie znaleźć? Że musiałabym powiadomić policję o zaginięciu męża? A te kartki napisał na wypadek, gdyby moja mama albo syn obarczyli go winą, że resztę życia spędzę w wiadomo jakim szpitalu. I wcale nie dlatego, że oszalałam z miłości do mojego męża, tylko dlatego, że straciłam panowanie nad nerwami od tłumaczenia na komisariacie, że nie wiem, dlaczego wyszedł i nie wrócił. Halo? Julia? Halo?!

      – Jestem. Czy ty sugerujesz, że Radek to wszystko zaplanował?

      – Nie sugeruję. Jestem tego pewna.

      Julia głęboko westchnęła. Nade mną, czy nad Radkiem? – zastanawiałam się, czekając na odpowiedź.

      – Powiedz mi – zaczęła z troską w głosie – jak spędzasz czas po pracy?

      Jeszcze czego! Znalazła się terapeutka od siedmiu boleści.

      – Wychodzisz z domu? Spotykasz się ze znajomymi?

      – Jakimi znajomymi? – spytałam odruchowo.

      Julia znowu westchnęła.

      – No tak, przecież ty nie masz ani bliskich znajomych, ani przyjaciół. Ewelina, ja rozumiem, że czasem potrzebne jest świadome odizolowanie się, spokój, by pomyśleć nad własnym życiem. Ale od kiedy Radek wyjechał, masz za dużo tego spokoju i zaczynasz – umilkła, bo chyba szukała odpowiedniego słowa – fantazjować – dokończyła, a mnie ogarnęła złość.

      – Nie wierzysz mi, że Radek to wszystko zaplanował?

      – Zwróć uwagę, że kartki mają różne daty. Niektóre są sprzed trzech lat. A to oznacza…

      – Że już od trzech lat kombinował, jak się mnie pozbyć!

      – Jeśli dobrze pamiętam, miałaś w planach to samo.

      – Ale ja dopiero od trzech miesięcy.

      Julia parsknęła śmiechem.

      – Co cię tak bawi?! – wykrzyknęłam.

      – Twoja szczerość. Jest rozbrajająca. Ale wróćmy do ukrytych kartek. Trzy lata temu Radek nie wiedział, że podpisze kontrakt na pracę w Japonii, ale wiedział, że wasze małżeństwo zaczyna się, mówiąc nieelegancko, sypać. I wierz mi, że gdyby mu na tobie nie zależało, od trzech lat byłabyś rozwódką. Mężczyźni nie są aż tak miłosierni, żeby nadal tkwić w związku z kobietą, którą już przestali kochać.

      – A co ty możesz wiedzieć na temat związku kobiety z mężczyzną?! Nic, bo nie masz doświadczenia!

      – Ewelina – głos Julii był chłodny i oficjalny – wiesz o mnie tylko tyle, ile ci powiedziałam. A teraz pozwól, że zakończę naszą rozmowę. Nie odpowiada mi twój krzykliwy ton. I – zawahała się – twoja kłótliwość. Popracuj nad charakterem, bo ja nie toleruję kłótliwych osób. Szczególnie w pracy. Miłego wieczoru. Pa.

      Rozłączyła się, a ja krzyknęłam: „Wydra!”. Bronia miała rację, Julia to wydra.

      „Popracuj nad swoim charakterem” – przedrzeźniałam jej słowa, wychodząc z łazienki. Tyłek mnie rozbolał od siedzenia na sedesie, dlatego ruszyłam w stronę sypialni, ale nim do niej weszłam, zamówiłam dwie pizze-niespodzianki.

      „Średnia pizza ma trzydzieści centymetrów, duża trzydzieści osiem i pół” – poinformował męski głos. „Dwie duże” – zdecydowałam. Najpierw zjem, a potem popracuję nad zmianą charakteru.

      Tyle że nie wiem, od czego zacząć, myślałam, gramoląc się na łóżko i czekając, aż odezwie się domofon. Jednocześnie wyobrażałam sobie ze smakiem zamówione pizze. Oczywiście znów zapaliłam. Nie będę leżeć jak kłoda, poza tym lepiej mi się myśli przy papierosie. A mam nad czym – zmienić charakter odziedziczony po prababce Ricie to dopiero będzie harówka.

      Na przekór zaczęłam sobie przypominać jej zalety. W tym momencie znów zadzwonił telefon. Mama! Szlag! Akurat teraz! Przecież w czasie rozmowy zdążę zapomnieć te, które właśnie sobie przypomniałam.

      – Halo! – prawie wykrzyknęłam.

      – Sprawdzam, czy nie śpisz, bo…

      – Mamo, ja mam pięćdziesiąt pięć lat, a nie pięć. Nie musisz mnie kontrolować.

      – Nie kontroluję, tylko dzwonię, żeby…

      – Żeby sprawdzić, czy nie śpię. Już to mówiłaś. Zapomniałaś?

      – Nie. Nie mam sklerozy, choć ty mi ją wmawiasz, a sama coraz częściej zapominasz…

      – O czym zapominam?! No, słucham. Halo?!

      – Jak kolano? – spytała, nagle zmieniając temat. – Przyłożyłaś kompres? Zapomniałaś?

      – Przyłożyłam – skłamałam. – Bardzo mi pomógł. Mogę już chodzić.

      – Nie boli?

      – Nie boli – przytaknęłam, ale to już nie było kłamstwo, bo kolano naprawdę przestało mnie boleć.

      – To dobrze. Gwidon jest…

      – Wiem! Ratownikiem medycznym. Mówiłaś mi to rano. Zapomniałaś?

      Mama westchnęła, a po chwili usłyszałam:

      – Kończę. Z tobą nie da się rozmawiać. Może faktycznie leć do tej Japonii i pogódź się z Radkiem, bo nie jesteś typem kobiety, która potrafi żyć bez mężczyzny.

      – Ja?!

      – A kto? Ja?

      – Żadnego godzenia z mojej strony nie będzie… – oznajmiłam.

      Ale mama już się rozłączyła i nie usłyszała, że dodałam: „…wyjazdu też nie”.

      Kiedy gasiłam papierosa, w przedpokoju zabrzmiał domofon.

      – Żarełko – usłyszałam, gdy wdusiłam przycisk.

      Nazwisko dostawcy czy żartowniś? – zastanawiałam się, przygładzając włosy, nim otworzyłam drzwi.

      – Yyh…! – stłumiłam krzyk, zasłaniając dłonią usta.

      Przede mną stał Gwidon: bandana, czarna skórzana kurtka, czarne spodnie, czarne wysokie buty.

      – Wzbudziłem zachwyt czy przerażenie?

      Zamiast odpowiedzieć, gapiłam się na skórzany plecak, który trzymał w ręce.

      – Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór – powiedział. – Przywiozłem obiad na prośbę pani mamy.

      Uśmiechnął

Скачать книгу