Leniwe wieczory, burzliwe poranki. Alina Białowąs

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Leniwe wieczory, burzliwe poranki - Alina Białowąs страница 8

Leniwe wieczory, burzliwe poranki - Alina Białowąs

Скачать книгу

Gwidona. – Proszę otworzyć. Pani Ewelino?

      – Mamo! – wykrzyknęłam, gdy tylko odebrała. – Co ty wyprawiasz?! Nie mogłaś mnie uprzedzić?

      – Próbowałam, ale nie dałaś mi dojść do słowa.

      – Nieprawda! Nie mówiłaś, że wyślesz Gwidona z obiadem.

      – Chciałam powiedzieć, że właśnie jest w drodze do ciebie, ale mi przerwałaś. Bądź miła dla niego, on…

      – Stoi za drzwiami. Nie wpuściłam go do mieszkania.

      Mama jęknęła.

      – Kogo ja wychowałam. Jak można coś takiego zrobić własnej matce?

      – On stoi za drzwiami, nie ty.

      – Człowiek się nagotował, nawet ciasto upiekł, a moja córka…

      – Gwidon upiekł ciasto?

      – Karpatkę.

      Szlag. Jakie to niesprawiedliwe. Nie dość, że przystojny i dużo młodszy od mojej mamy, to jeszcze potrafi obiad ugotować i ciasto zrobić.

      – Ja nie lubię karpatki, specjalnie dla ciebie ją zrobił.

      – Dobrze, dobrze! Zaraz otworzę te cholerne drzwi!

      – Ewelina, zacznij pić herbatę z melisy.

      Czy ona się zmówiła z moją sąsiadką zazdrośnicą? Tamta też polecała mi melisę. Znachorki od siedmiu boleści!

      – Melisa działa uspokajająco…

      – Pa, mamo.

      Rozłączyłam się. Jednak zamiast otworzyć drzwi, najpierw spojrzałam w lustro. Niczego nie będę poprawiać, mruknęłam. Gwidon już widział to, czego widzieć nie powinien: bladą twarz, sińce pod oczami i fryzurę – mimo przygładzenia – „każdy włos w inną stronę”.

      Otworzyłam drzwi.

      – Yhh… – znowu stłumiłam krzyk.

      Przede mną stał pracownik pizzerii. W jednej ręce trzymał dwa płaskie kartony, drugą sięgał do przycisku dzwonka. Po Gwidonie ani śladu.

      Mógł się obrazić, ale obiad i ciasto powinien zostawić na wycieraczce, bo dla kogo jak nie dla mnie to wszystko przywiózł? – rozmawiałam ze sobą w myślach, niosąc kartony z pizzą do kuchni. Pokroiłam ją, zaparzyłam kawę, a potem poszłam zjeść do sypialni. Radek, oprócz palenia, zabronił mi także jedzenia i picia w łóżku, twierdząc, że mogę się zakrztusić. No to teraz sobie wynagrodzę te jego zakazy.

      „Nie chcę masażu! Nie, nie, nie” – powtarzałam, kręcąc głową, ale skośnooki mężczyzna w białym kimonie dotknął dłońmi mojej twarzy. „Nie!”– krzyknęłam. I się obudziłam. Z głową w kartonie z resztkami pizzy. W pokoju panował półmrok. Usiadłam na łóżku i znowu krzyknęłam. Z lustra toaletki oświetlonej światłem ulicznej latarni patrzyło na mnie czupiradło z umazaną twarzą, kawałkami pizzy na obydwu policzkach, w poplamionej bluzie od dresu. Odlepiłam ciasto z policzków, wstałam i wtedy dopiero poczułam, że mam spodnie mokre na tyłku. Zsikałam się na widok skośnookiego mężczyzny w moim śnie?

      – Aż strach pomyśleć, co bym zrobiła na jego widok na żywo – mamrotałam, obmacując nogawki. Szlag. Przecież to kawa. Oto skutki picia i jedzenia w łóżku. Całe szczęście, że po tej uczcie nie zapaliłam papierosa. Skremowałabym się, a Radek zostałby wdowcem. Nieutulonym w żalu?

      – Na pewno – mruknęłam ironicznie, wychodząc z sypialni, ale szybko zawróciłam po papierosy. Zapalę, żeby uspokoić nerwy; nie dość, że sama wymagałam gruntownego wyszorowania, to czekało mnie jeszcze wysprzątanie sypialni i szarpanina z pościelą. Kto wymyślił, żeby kupić kołdrę szeroką na dwa metry? Oczywiście, pan magister inżynier Klofta: „Wyjdzie taniej niż za dwie i będzie cieplej”. Tyle że w nocy, odwracając się na bok, ściągał ze mnie ten mój metr. Dusigrosz jeden, nawet na głupiej kołdrze oszczędzał.

      Postanowiłam, że zapalę sobie w salonie. Jestem sama, mogę palić wszędzie. I nareszcie nie będę słuchać gderania, że dym z papierosów może zabić. Odkrycie, że mąż od trzech lat kombinował, jak się pozbyć żony, też może zabić. Ale nie mnie.

      – Zacznę życie na światowym poziomie! – krzyknęłam, zapominając, że ściana oddzielająca mój salon od mieszkania sąsiadki zazdrośnicy jest tak samo cienka jak ta w kuchni. Jeśli zazdrośnica jest teraz u siebie, usłyszała mój krzyk.

      – Skończę w wariatkowie! – rozległ się jej uradowany głos.

      Już miałam odkrzyknąć: „Marzenia się spełniają!”, ale zrezygnowałam. Życie na światowym poziomie zobowiązuje do eleganckiego zachowania. Tym bardziej że po prababce pochodzącej z ziemiaństwa płynie we mnie błękitna krew. Wiem, że nie cała, ale przysłowiowa kropla też się liczy.

      Ostatecznie jednak doszłam do wniosku, że nie mogę zapalić w salonie, bo jestem cała umazana ketchupem, a to w połączeniu z mokrym od kawy dresem odbiega od wizerunku światowej kobiety. Kąpiel w wannie pełnej wody o zapachu sosny to jest to, czego teraz potrzebuję. I nareszcie Radek nie będzie jęczał w sypialni, gdy wejdę do niej pachnąca jak sosenka. Jak sosenka? Ale wymyśliłam. Jak dojrzała sosna.

      Moje zaróżowione po kąpieli pulchne ciało wygląda ponętnie, stwierdziłam, stojąc naga przed lustrem w łazience. Nawet fałdy tłuszczu na brzuchu też wyglądają ponętnie. A piersi? Dwie rozkwitłe różowe piwonie. Piwonie, bo twarde jak dynie to one już nie są. Ale Radek nie narzeka i nie wspomina tamtych czasów, kiedy całując moje piersi, mruczał; „Mmm, jakie jędrne”. Gdyby tylko zaczął narzekać, od razu przypomniałabym mu jego „pewną twardość”, po której zostało już tylko wspomnienie. Szlag, jaki ten upływający czas jest wredny dla kobiet; mężczyzna o twarzy pomarszczonej jak bibuła na choinkowy łańcuch będzie atrakcyjniejszy od tak samo pomarszczonej kobiety. Wiem, co mówię, siostra mojej mamy – Eleonora – poślubiła taką „pomarszczoną bibułę” i jeszcze się zachwycała jego wyglądem, choć twarz własnej matki, będącej w wieku jej świeżo poślubionego męża, była dla niej przykładem „brzydkiego starzenia się”. Na moje szczęście odziedziczyłam po prababce Ricie również urodę, a babcia do późnej starości zachowała gładką skórę.

      Tym bardziej nie zamierzam się więcej zamartwiać, czy Radek do mnie wróci albo czy w tej Japonii mnie nie zdradzi. Od zamartwiania się tylko zmarszczek dostanę. Nie wróci, to nie wróci. Zdradzi, to zdradzi. I w jednym i w drugim przypadku będzie to zaplanowany koniec naszego małżeństwa. Tym bardziej że wie, że nigdy nie wybaczyłabym mu zdrady. To właśnie „na wyjeździe” mój tata zdradził mamę. Mama do dzisiaj żałuje, że się rozwiodła, bo mimo zdrady, wciąż go kochała. Podejrzewam, że nadal kocha i dlatego nie potrafię zrozumieć, że zadaje się z Gwidonem, który jest młodszy nie tylko od niej – ale i ode mnie. Opiekuńcza córka jej nie wystarczy? Musi mieć jeszcze synka?

      Na słowo

Скачать книгу