Leniwe wieczory, burzliwe poranki. Alina Białowąs

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Leniwe wieczory, burzliwe poranki - Alina Białowąs страница 5

Leniwe wieczory, burzliwe poranki - Alina Białowąs

Скачать книгу

nie lubić przez te ostatnie pięć lat? Przecież nie przytyłam w jednym miejscu, na przykład w udach, ale na całym ciele. A to oznacza, że jestem proporcjonalnie zbudowana. Inaczej mówiąc, zgrabna. Zgrabna, inteligentna i ładna, bo urodę również odziedziczyłam po prababce Ricie. Choć z drugiej strony, co mi z tej urody, jeśli mój mąż patrzy teraz na skośnookie kobiety.

      Czasem się zastanawiam, czy Radek wiedział, co się ze mną stanie, jeśli nie znajdę tych kartek zapisanych jego charakterem pisma. Przecież musiałabym zawiadomić policję, że mój mąż zaginął. Wyobraziłam sobie, jak tłumaczę policjantom, nie przyznając się, że mąż uciekł ode mnie przez mój charakter, że wszystkiemu jest winna moja nieżyjąca prababka.

      A może Radek to wszystko zaplanował? Jasny szlag! Że też wcześniej o tym nie pomyślałam! Mąż znika, a jego żona cierpliwie tłumaczy policji, że nie wie, dlaczego wyszedł z mieszkania i nie wrócił. W końcu poirytowana ciągle tymi samymi pytaniami wybucha złością, której nie potrafi pohamować, a wtedy policjanci odwożą ją do szpitala dla obłąkanych. A jej mąż? Żyje sobie spokojnie w Kraju Kwitnącej Wiśni. O nie! Już ja mu ten spokój odpowiednio zakłócę!

      Planowałam sobie zemstę, gdy nagle rozległo się: brim, brim, brim i plan zemsty odpłynął. Spojrzałam na ekran komórki. Moja mama.

      – Halo? – miauknęłam żałośnie, bo przed kim jak nie przed własną matką, obecnie szczęśliwą i chyba zakochaną, mogę poudawać cierpiącą kobietę?

      – Co się stało?

      – Kolano mi spuchło i bardzo mnie boli. Nie mogę chodzić.

      – Które?

      A czy to ważne?! Jedno z dwóch. Czterech nie mam.

      – Prawe. Dokuśtykałam do sypialni, a teraz leżę.

      – Możesz poruszać palcami?

      Jeszcze jedno pytanie i stracę cierpliwość!

      – Mamo, kolano mi spuchło, nie stopa.

      – Możesz poruszać palcami? – powtórzyła z uporem.

      Poruszyłam.

      – Mogę.

      – To znaczy, że nie ma pęknięcia. Ani innych poważnych obrażeń.

      – Ale jest spuchnięte i boli.

      – Gdzie się uderzyłaś?

      Koniec cierpliwości.

      – W głowę! – wrzasnęłam.

      – Gdyby to była prawda, od razu byś zmądrzała.

      Szlag. Co mnie podkusiło, żeby przed mamą udawać cierpiącą kobietę. Zaraz się pokłócimy.

      – Przyłożyłaś kompres?

      Jeden, dwa, trzy, cztery – liczyłam, czekając, aż mama sobie przypomni, że nie mogę chodzić.

      – Nie przyłożyłaś? To przyłóż teraz.

      Pięć, sześć, siedem…

      – Opuchlizna się zmniejszy.

      Jeśli dożyję do jej wieku, czy też będę taka…?

      – Och, zapomniałam. Przecież mówiłaś, że nie możesz chodzić.

      Ufff.

      – Poproszę Gwidona, żeby do ciebie pojechał. On jest ratownikiem medycznym.

      Jeszcze czego! Sama mu się nie pokaże bez makijażu i eleganckiej fryzury, a mnie ma oglądać rozczochraną i nieumalowaną? Mowy nie ma! Zaraz… coś tu nie gra. Gwidon jest ratownikiem medycznym? Mnie powiedział, że jest ekologiem. Oszust i podrywacz!

      – Ach, zapomniałam – odezwała się mama. – Przecież ja nie mam kluczy od waszego mieszkania.

      Ja też zapomniałam. Z nerwów. Cholerna menopauza.

      – Ewelina, spróbuj stanąć na tej nodze…

      – Mamo!

      – Przestań się nad sobą rozczulać. Stłuczone kolano to żaden dramat.

      – Dla mnie to dramat!

      – Za bardzo się skupiasz na sobie. Na świecie jest tak wiele ludzkich cierpień…

      – Mamo, po co do mnie zadzwoniłaś?

      – Przecież powiedziałam, gdy tylko odebrałaś. Zapraszam cię na obiad.

      – Nie mówiłaś.

      – Mówiłam.

      – Nie mówiłaś!

      – Mówiłam!

      – Mamo – zaczęłam łagodnie, jak do dziecka – nie mówiłaś.

      – Ależ ty jesteś uparta. Pamiętaj, że irracjonalny upór zawsze prowadzi do kłótni.

      Od dziś współczuję Gwidonowi. Albo nie, zacznę podziwiać jego cierpliwość. A tak w ogóle, co mu się podoba w mojej mamie?

      – Będą bitki wołowe…

      Przymknęłam powieki, lecz nie po to, by wyobrazić sobie bitki wołowe, tylko żeby usnąć. Odkąd sięgam pamięcią, głos mamy zawsze brzmiał monotonnie. Kiedy w dzieciństwie opowiadała mi bajki, wszystkie postaci mówiły w ten sam jednostajny, nudny sposób, od którego szybko usypiałam. Któregoś wieczoru mama stwierdziła, że widocznie bajki mnie nudzą i zaczęła czytać mi książki. Równie monotonnym głosem. I równie szybko usnęłam…

      – Ewelina? Ewelina?

      – Słucham – wymamrotałam na wpół śpiąca.

      – Myślałam, że usnęłaś. No, to już wszystko wiesz. Nie muszę powtarzać.

      – Nie musisz – przytaknęłam.

      – To pa.

      – Pa, mamo.

      No i czy ja jestem kłótliwa? Gdybym była, ta rozmowa trwałaby do wieczora.

      Zaraz, a która to godzina? Spojrzałam na ekran komórki. Czternasta trzydzieści?! Szlag. Niedawno była za pięć jedenasta. Od kiedy jestem sama, to znaczy bez Radka, zrobiłam się niezorganizowana. Nawet zapytałam Bronię, czy po rozstaniu z czwartym mężem nie tęskni za tamtym czasem wypełnionym obowiązkami domowymi. Odpowiedziała, że nigdy w życiu nie było jej tak dobrze jak właśnie teraz, i że już żaden chłop nie zamieszka z nią na stałe. Ale ja myślę, że ona kłamie, bo przestała o siebie dbać, ma siwe odrosty, twarz bez śladu makijażu a w oczach smutek zamiast radości. Poza tym przytyła i już nie nosi spódniczek przed kolanko – mimo że jej kolanka nadal są zgrabne.

      Spojrzałam na własne stłuczone

Скачать книгу