Usterka na skraju galaktyki. Etgar Keret

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Usterka na skraju galaktyki - Etgar Keret страница 5

Автор:
Серия:
Издательство:
Usterka na skraju galaktyki - Etgar  Keret

Скачать книгу

podać się za rodzinę – broni Awri Kormana. – On tylko mówił, że mamy krzyczeć. Jeśli ktoś zapyta, zawsze możemy powiedzieć, że przeczytaliśmy w gazecie i że jesteśmy po prostu obywatelami, których to obchodzi.

      Tę rozmowę prowadzimy w hallu wejściowym sądu. Mimo że na zewnątrz jest słońce, w środku nie ma światła i wszystko śmierdzi wilgocią i kanalizacją. I mimo że kłócę się z Awrim, jasne jest, że już jestem w środku. Inaczej nie przyjechałbym tu z nim na skuterze.

      – Nie przejmuj się – mówi – będę krzyczał za nas dwóch, nie musisz nic robić, wystarczy, żebyś się zachowywał, jakbyś był kolegą, co próbuje mi pomóc. Tylko żeby czuli, że jesteś ze mną.

      Powód, dla którego Awri teraz mi mówi, że nie muszę krzyczeć, to ten, że na sali jest jakichś pięćdziesięciu kuzynów, wszyscy z rodziny kierowcy. On sam jest jakiś grubawy, wygląda młodo, rozmawia z każdym, kto przyszedł, ściska się z nim, jakby to było wesele. Na ławie dla pozywających, obok Kormana i jeszcze jednego młodego adwokata z bródką, siedzą rodzice dziewczynki. Nie wyglądają jak na weselu. Wyglądają na wykończonych. Matka, pięćdziesięcioletnia albo więcej, ale malutka jak pisklę, ma krótkie siwe włosy i sprawia wrażenie silnie neurotycznej. Ojciec siedzi z przymkniętymi oczami, raz na jakiś czas je otwiera i po chwili znowu zamyka.

      Zaczyna się rozprawa. To zdaje się zakończenie czegoś, co zaczęło się poprzednim razem, bo wszystko jest strasznie urywane i takie techniczne. Cały czas tylko międlą numery paragrafów. Próbuję sobie wyobrazić siebie i Szikmę tutaj, na sali, po tym jak została potrącona nasza córka. Jesteśmy zdruzgotani, ale podtrzymujemy się nawzajem, a ona szepcze mi do ucha: „Chcę, żeby ten gnój zapłacił”. Nie jest fajnie to sobie wyobrażać, więc przestaję i zamiast tego zaczynam wyobrażać sobie nas oboje u mnie w mieszkaniu, jak coś popalamy i na National Geographic oglądamy bez dźwięku film o zwierzętach. I jakoś tak zaczynamy się nagle całować, a kiedy przywieram do niej, mój tors przygniata jej piersi…

      – Ty sukinsynu! – Awri nagle wstaje i zaczyna krzyczeć. – Co się śmiejesz? Zabiłeś dziecko. Co mi się tu śmiejesz? Hańba!

      Kilku facetów z rodziny zmierza w naszym kierunku, a ja wstaję, jakbym usiłował Awriego uspokoić. W zasadzie to naprawdę usiłuję Awriego uspokoić. Sędzia stuka młotkiem i przywołuje Awriego do porządku. Mówi, że jak nie przestanie krzyczeć, strażnicy usuną go z sali sądu siłą, co brzmi w tym momencie dużo atrakcyjniej niż zadawanie się z całą rodziną sprawcy, spośród której kilku stoi teraz milimetr od mojej gęby, klnąc i popychając Awriego z całej siły.

      – Terrorysta! – wrzeszczy Awri. – Kara śmierci ci się należy.

      Nie mam pojęcia, dlaczego to mówi. Jeden z wielkim wąsem rąbie go w twarz, a ja próbuję ich rozdzielić i obrywam z byka. Strażnicy sądowi wyciągają Awriego z sali. A on jeszcze po drodze wrzeszczy:

      – Zabiłeś małe dziecko! Kwiatek wyrwałeś! Żeby tak i tobie córkę zabili!

      Ja w tym czasie na czworakach na podłodze. Krew idzie mi z nosa albo czoła, nie wiem dokładnie skąd, ale leci. A w chwili, kiedy Awri przywala numerem z tym, żeby córka sprawcy też zginęła, ktoś daje mi potężnego kopniaka w żebra.

      Gdy docieramy do domu Kormana, ten otwiera lodówkę, podaje mi torebkę mrożonego groszku z zamrażalnika i przykazuje mocno przycisnąć. Awri nic nie mówi ani mnie, ani jemu, tylko pyta, gdzie grass.

      – Dlaczego powiedziałeś terrorysta? – pyta Korman. – Prosiłem was przedtem wyraźnie – nie wspominać, że jest Arabem.

      – Terrorysta to nie jest rasistowskie – broni się Awri. – To jak morderca. Wśród żydowskich osadników też są terroryści.

      Korman nic mu nie odpowiada, tylko idzie do łazienki i wychodzi z dwoma małymi plastikowymi torebkami. Daje mi jedną, a potem drugą rzuca Awriemu, któremu z trudem udaje się ją złapać.

      – Jest dwadzieścia w każdej – mówi do mnie, otwierając drzwi wejściowe. – Groszek możesz sobie zabrać.

      Nazajutrz rano w kawiarni Szikma pyta, co mi się stało w twarz. Mówię, że to wypadek, poszedłem odwiedzić żonatego przyjaciela i poślizgnąłem się w salonie na zabawce jego syna.

      – A już wyobraziłam sobie ciebie bijącego się o dziewczynę – śmieje się Szikma, podając mi espresso.

      – To również się zdarza – próbuję odwzajemnić uśmiech. – Pobądź ze mną trochę, to zobaczysz, jak się biję za dziewczyny, przyjaciół i koty, ale zawsze obrywam, nigdy nikogo nie biję.

      – Jesteś jak mój brat – Szikma nadal się śmieje. – Taki rodzaj faceta, co próbuje przerwać bójkę, a sam obrywa.

      Czuję szeleszczący mi w kieszeni kurtki plastikowy woreczek z dwudziestoma gramami, ale zamiast jej słuchać, pytam, czy widziała już ten film o astronautce, której stacja satelitarna wybuchła, a ona utknęła w kosmosie z George’em Clooneyem. Odpowiada, że nie, i pyta, jaki to ma związek z tym, o czym właśnie mówiliśmy.

      – Nie ma związku – przyznaję – ale brzmi odlotowo. To trójwymiarowe, z okularami i w ogóle. Chcesz ze mną pójść?

      Zapada chwila ciszy i wiem, że po niej nadejdzie „tak” albo „nie”. A w międzyczasie pojawia mi się w głowie ten obraz. Sąd, Szikma płacze, trzymamy się za ręce. Próbuję przezappować się na nas dwoje całujących się na podartej kanapie u mnie w salonie – próbuję i nie udaje się. Zbyt mocno tkwi mi w głowie.

      Tod

      Mój przyjaciel Tod prosi, żebym napisał dla niego opowiadanie, które pomoże mu zaciągać dziewczyny do łóżka.

      – Pisałeś już przecież opowiadania, które prowokowały dziewczyny do płaczu – mówi – i też takie, co powodowały śmiech. No to teraz napisz takie, które spowoduje, że pójdą ze mną do łóżka.

      Próbuję mu wyjaśnić, że to tak nie działa. Owszem, jest parę dziewczyn, co płakały przez moje opowiadania, i też paru chłopców, co…

      – Facetów zostaw – przerywa mi Tod. – Faceci mnie nie kręcą. Mówię ci to z góry, żebyś nie napisał opowiadania, które wepchnie mi do łóżka każdego, kto je przeczyta. Mówię z góry, żeby zaoszczędzić nieprzyjemności.

      Więc znowu wyjaśniam, tonem możliwie najbardziej cierpliwym, że to tak nie działa. Opowiadanie to nie czarodziejskie zaklęcie czy seans hipnozy, opowiadanie to po prostu sposób na dzielenie się z ludźmi tym, co czujesz, czymś intymnym, czasem nawet zawstydzającym, co…

      – Pięknie – przerywa mi znowu Tod – to weź podziel się z czytelnikami czymś nawet zawstydzającym, co spowoduje u tej części spośród nich, która jest czytelniczkami, pójście ze mną do łóżka.

      Nic nie słucha ten Tod. Nigdy nie słuchał, przynajmniej mnie.

      Toda poznałem podczas jakiejś imprezy czytania opowiadań, którą organizował w Denver. Kiedy mówił o tej imprezie i o książkach, które lubi, z nadmiaru wzruszenia zaczynał się jąkać. Jest w nim dużo namiętności, w tym Todzie, i dużo energii. Ale natknąłem się na niego, kiedy nie za bardzo wiedział, w jakim kierunku

Скачать книгу