Usterka na skraju galaktyki. Etgar Keret
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Usterka na skraju galaktyki - Etgar Keret страница 6
– Zatytułuj opowiadanie Tod Supersamiec – mówi – albo po prostu Tod. Wiesz co? Lepiej po prostu Tod. W ten sposób dziewczyny, które będą je czytać, mniej się połapią, dokąd to prowadzi, i wtedy, kiedy to w końcu je najdzie – bum! Nie będą wiedziały, skąd im się to wzięło. Nagle spojrzą na mnie inaczej. Nagle poczują, jak puls zaczyna im tętnić w skroniach, przełkną ślinę i zapytają: „Powiedz no, Tod, nie mieszkasz tu blisko przypadkiem?”. Albo: „Przestań, nie patrz tak na mnie”, ale takim tonem, który właściwie mówi coś przeciwnego, tonem, który właściwie mówi: „Proszę cię, patrz tak na mnie jeszcze”, a ja na nie popatrzę i wtedy to się stanie, jakby samo, bez żadnego związku z opowiadaniem, które napisałeś. Takie, takie chcę, żebyś mi napisał, jasne?
To ja mu mówię:
– Tod, już rok cię nie widziałem. Opowiedz mi, co u ciebie. Co nowego, zapytaj, jak mi leci, jak tam dzieciak.
– U mnie nic nowego – odpowiada niecierpliwie – i nie mam co cię pytać o dzieciaka, wszystko już o nim wiem. Słyszałem wywiad z tobą w NPR kilka dni temu, przez cały zasrany wywiad tylko o nim mówiłeś. Jak ci powiedział to i jak ci powiedział tamto. Prowadzący pyta cię o pisanie, o życie w Izraelu, o zagrożenie irańskie, a ty zatrzaśnięty jak szczęka rottweilera na cytatach z syna, jakby był jakimś buddyjskim mędrcem albo co.
– On naprawdę jest mądry – bronię się – patrzy na życie pod szczególnym kątem. Kątem zupełnie innym niż my, dorośli.
– Świetnie – cedzi Tod – niech mu będzie na zdrowie. To jak, piszesz mi to opowiadanie?
No to siedzę przy plastikowym stole udającym drewno w średnim hotelu udającym luksusowy, wynajętym na dwa dni przez izraelski konsulat, i usiłuję napisać Todowi to jego opowiadanie. Staram się odszukać we własnym życiu coś przepełnionego tego rodzaju emocjami, co mogłoby sprawić, że dziewczyny rozważą, czyby nie pójść z Todem do łóżka. Nawiasem mówiąc, nie rozumiem, co za problem ma Tod z samodzielnym znalezieniem sobie dziewczyny. Jest niebrzydkim chłopcem i z wdziękiem, z gatunku tych, co to zaciąży ładną kelnerkę z dajneru w małym miasteczku, po czym znika. Może to jest jego problem: nie budzi zaufania. U kobiet, znaczy. W kwestiach romansowych. Bo kiedy przychodzi kwestia płonącego domu czy tonącego statku, jak już mówiłem, można na niego liczyć do ostatka. Może właściwie to jest to, co powinienem napisać: opowiadanie, które sprawi, że dziewczyny zaczną sądzić, że Tod jednak, owszem, jest godny zaufania. Że można na nim polegać. Chyba że odwrotnie: opowiadanie, które każdej czytającej wyjaśni, że zaufanie i ktoś, na kim można polegać, to nie taka znowu super sprawa. Że trzeba iść za sercem, a nie marudzić o przyszłości. Iść za sercem i zajść w ciążę, podczas gdy Tod, dawno już w innym mieście, pracuje nad sponsorowanym przez NASA projektem czytania poezji o Marsie. I pięć lat później, kiedy w programie na żywo całe to wydarzenie poświęci tobie i Sylvii Plath, będziesz mogła pokazać na ekran w salonie i powiedzieć: „Hej, Todzie juniorze, widzisz tego pana w pomiętej marynarce? To twój tatuś”. Może o tym powinienem napisać. O takiej jednej, co zna kogoś takiego jak Tod, kto jest czarujący i jest za miłością wieczną i wolną oraz za całą resztą mądrości, w które faceci pragnący zerżnąć cały świat wierzą z całego serca. I on opowiada jej z zapałem o ewolucji, o tym, że kobieta jest monogamiczna, bo potrzebuje samca, co obroni jej potomstwo, a mężczyzna poligamiczny, bo chce zapłodnić jak najwięcej kobiet, i że nic w związku z tym nie można zrobić, to jest natura, a ona jest silniejsza od każdego konserwatywnego kandydata na prezydenta czy artykułów Jak upilnować męża w „Cosmopolitan”.
„Trzeba żyć chwilą”, mówi mężczyzna w opowiadaniu, śpi z nią, po czym łamie jej serce.
Przy tym nie zachowuje się jak jakiś gnój, z którym można zerwać i koniec. On zachowuje się jak Tod. Co znaczy, że nawet jak rozpierdala jej życie, nadal jest miły, dobry i męcząco pełen jakiejś intensywności, ale też – tak – strasznie rozbrajający. I to czyni sprawę zerwania z nim jeszcze trudniejszą. Ale w końcu, kiedy to się staje, ona rozumie, że mimo wszystko było warto. I to jest ta część delikatna. Bo całą resztę chwytam jak smartfon dostępną sieć bezprzewodową. Ale to „mimo wszystko było warto” nie jest trywialne. Bo co też dziewczyna z opowiadania będzie miała z tych Toda wypadków – stuknął i uciekł z miejsca zdarzenia – prócz kolejnej smutnej rysy na zderzaku duszy?
– „Kiedy obudziła się w łóżku, już go tam nie było” – czyta Tod z kartki – „ale jego zapach jeszcze pozostał. Zapach łez dziecka szalejącego w sklepie z zabawkami, kiedy odmówiono mu kupna zabawki, zapach potu łajdaka, który słyszy z megafonu ochrypły głos wzywający go do wyjścia na zewnątrz z uniesionymi rękami, zapach licealistki podczas castingu do grupy cheerleaderek…” – Zatrzymał się nagle i popatrzył na mnie z rozczarowaniem. – Co to za gówno? – spytał. – Mój pot nie ma zapachu. Fuck, ja się w ogóle nie pocę. Kupiłem specjalny dezodorant, taki co działa dwadzieścia cztery godziny, i smaruję się nim nie tylko pod pachami – na całym ciele, również dłonie, co najmniej dwa razy dziennie. A ta licealistka, łajdak i dziecko… człowieku, to jakiś syf. Dziewczyna, co to przeczyta, nie ma takiej opcji, w życiu ze mną nie pójdzie.
– Przeczytaj do końca – nalegam. – To dobre opowiadanie. Kiedy skończyłem je pisać, po prostu płakałem.
– To miałeś fajnie – mówi Tod – fajnie do kwadratu. Wiesz, kiedy ostatni raz płakałem? Kiedy spadłem z mojego zasranego roweru i założyli mi dwadzieścia szwów na głowie. To i bolało, i nie miałem ubezpieczenia, więc jak mnie szyli, nie mogłem nawet po prostu krzyczeć, jak wszyscy, bo musiałem myśleć, skąd wezmę pieniądze. To był ostatni raz, kiedy płakałem. To, że ty płakałeś, jest wzruszające, ale co z tego, jak nawet odrobinę nie pomaga na mój problem z dziewczynami…
– Ja tylko próbuję powiedzieć, że to dobre opowiadanie – nie ustępuję – i jestem zadowolony, że je napisałem.
– Nikt cię nie prosił, żebyś pisał dobre opowiadanie – denerwuje się Tod. – Prosiłem cię, żebyś mi napisał opowiadanie, które mi pomoże. Które pomoże twojemu przyjacielowi uporać się z prawdziwym problemem. Gdybym cię poprosił o oddanie krwi, żeby uratować mi życie, a ty zamiast tego napisałbyś dobre opowiadanie i płakał podczas odczytywania go na moim pogrzebie…
– Nie umarłeś – ucinam – nawet nie konasz.
– Właśnie że tak! – wrzeszczy Tod. – Właśnie że konam. Jestem sam, a samotność dla mnie to jak pierdolone konanie. Nie rozumiesz tego? Nie mam trajkoczącego dziecka, którego mądrzenie się w przedszkolu mógłbym cytować mojej pięknej żonie. Nie mam. A to opowiadanie? Całą noc nie spałem. Leżałem tylko w łóżku i myślałem sobie: zaraz to przyjdzie, zaraz mój dobry przyjaciel z Izraela rzuci mi koło ratunkowe i już więcej nie będę sam. A w czasie kiedy ja wspierałem się tymi myślami, ty siedziałeś i pisałeś sobie śliczne opowiadanie.
Zapada krótkie milczenie i w końcu przepraszam Toda. Krótkie milczenia tak mi robią. Tod kiwa głową potakująco i mówi, że on też troszkę przesadził. Że w ogóle to jego wina. Że nie powinien był się do mnie zwracać z taką idiotyczną prośbą, ale był po prostu zdesperowany.
– Wiesz, zapomniałem na chwilę, że ty piszesz z trudem, z dogłębnym zrozumieniem, metaforyką i tym wszystkim. W moim wyobrażeniu to było dużo prostsze, przyjemniejsze. Nie jakieś wielkie dzieło.