Zbawiciel. Leszek Herman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zbawiciel - Leszek Herman страница 32

Zbawiciel - Leszek Herman

Скачать книгу

ceglanej ściany i wpatrywał się w rumowisko po dawnym spichlerzu. Korona zachowanych murów fundamentów znajdowała się jakieś pół metra poniżej gruntu. Kolejne pół metra stanowił pierwotnie zwyczajny gruz, który wypełniał wnętrze zniszczonych piwnic, a poniżej było już betonowe wypełnienie tkwiące pomiędzy renesansowymi ścianami jak plomba w chorym zębie. Ziemia i gruz leżały obecnie na wielkiej hałdzie, tuż obok trzech stalowych kontenerów, w których ulokowane były podręczne magazyny i biuro budowy.

      W kilku miejscach w betonowej skorupie widać było poszarpane wyrwy, efekt pracy kilku robotników wyposażonych w młoty pneumatyczne.

      – No i tak to wygląda – filozoficznie skwitował stojący obok Igora Jarost.

      – Pomiary w rzucie mogę już zrobić, bo widać górę ścian. – Igor machnął laserowym miernikiem w kierunku wykopu. – Tylko głębokości i wszystkich wysokościowych relacji nie zrobię, dopóki nie odsłonicie spodu. Możliwe, że tam na dole to i posadzki się zachowały.

      – A nie lepiej zacząć od pierwszego spichlerza, tego, w którym nie ma betonu? – wtrącił rezolutnie Pawelczyk, wskazując palcem najgłębszą dziurę od strony wznoszącego się za ogrodzeniem biurowca Lastadia.

      – Tak, to się rozumie samo przez się – przytaknął Igor. – Rozmawiamy o tych tu. Swoją drogą ciekawe, dlaczego tylko te dwa zalali betonem, a tego pierwszego nie.

      Jarost podrapał się po głowie.

      – Może dlatego, że ten pierwszy miał zachowane stropy nad piwnicami, które jeszcze po wojnie wisiały?

      – Jak kopaliśmy, to już śladu nie było – mruknął Pawelczyk.

      – Może jak Rosjanie ładowali do dwóch pozostałych te swoje śmiecie, to jeszcze były. Dopiero potem, jak już Polacy rozbierali je na cegłę dla Warszawki, to rozebrali i sklepienia?

      – Tak czy siak, muszę coś zrobić przed wyjazdem, bo potem nie zdążę – westchnął ciężko Igor i oderwał się od kontemplowania ruin. – Zaczniemy rzeczywiście od tego pierwszego. Zdejmę teraz kilka ogólnych wymiarów, żeby oszacować całość, a jutro przyjdą tu ode mnie chłopaki i skończą.

      – A te zabytki, co je wykopalim, to pan już widział? – odezwał się nagle jeden z dwóch przysłuchujących się z boku robotników.

      Igor odwrócił się i zdążył dostrzec jeszcze, jak kierownik piorunuje chłopaka wzrokiem.

      – Jakie zabytki? – zapytał i spojrzał na Jarosta, który wzruszył ramionami i wlepił z kolei wzrok w Pawelczyka.

      – Eee, jakie znowu zabytki… – wymamrotał Pawelczyk. – Takie tam gówno. Jakiś chlebak niemiecki ze starymi papierami i trochę gadżetów. Czapka ruska, zardzewiały kozik, pewnie też ruski, i niemiecki bukłak. A i jeszcze taki medalion szkopski.

      – Stąd wyciągnęliście? – Igor wskazał głową dziury w betonowej nawierzchni.

      – Nie. – Młody robotnik wytarł nos wierzchem dłoni. Wskazał środkowy spichlerz. – Z tamtego. Jeszcze jak pan Rogala tu był.

      – I gdzie to jest? – Igor spojrzał z zaciekawieniem na kierownika budowy.

      – Szymon kazał w baraku złożyć wszystko i leży tam, odkąd roboty zostały wstrzymane. Nikt tego nie ruszał. – Pawelczyk odszukał wzrokiem jeden z kontenerów.

      – Mogę zobaczyć?

      – Jasne – niechętnie przytaknął Pawelczyk i ruszył w kierunku baraku. – Rogala kazał to tam zanieść i nie dotykać.

      Po chwili stali przed zielonym kontenerem, a kierownik, balansując na zbitych z desek schodkach, grzebał kluczem w zamku.

      Wszedł do wnętrza jako pierwszy, rozejrzał się i zamarł na moment. Igor wspiął się na schodki jako drugi, a za nim do baraku wszedł Jarost. Pawelczyk zapalił światło i wyciągnął rękę w kierunku stołu pod ścianą.

      Na stole, oprócz kilku zapasowych kasków i grubego segregatora, znajdowały się utytłane w ziemi przedmioty.

      Igor podszedł i pochylił się nad blatem. Pod samą ścianą leżała brudna, wytarta czapka, obok niej pordzewiały bukłak, na którym trzymało się sporo pokruszonego cementu, owalna blaszka i jeszcze brudny scyzoryk z drewnianą, częściowo spaloną rękojeścią. Na otwartym ostrzu wygrawerowane były ledwie widoczne litery.

      Igor wziął do ręki scyzoryk, wyciągnął z kieszeni smartfon i włączył latarkę.

      – Bayer – przeczytał. – To logo Bayera. – Spojrzał ze zdziwieniem na Jarosta.

      – Bayer. Ten od aspiryny? – Jarost zajrzał mu przez ramię – Na nożu?

      – No zobacz sam. – Igor podniósł wyżej scyzoryk. – Na pewno.

      – A tu co jest? – Jarost postukał palcem w drugą stronę kozika. – Jakieś niemieckie słowa.

      – Schmidt coś tam… – odcyfrował Igor, przyświecając latarką. – Więcej nie widać.

      – Bayer produkował scyzoryki? – Pawelczyk stanął po drugiej stronie stołu. – Pierwsze słyszę. Nie obejrzałem tego nawet dokładnie.

      – A to jest przecież nieśmiertelnik. – Igor podniósł owalną blaszkę. – Żołnierze nosili to na szyi. Były tam dane jednostki i numer. To jest ten medalion, o którym pan wspominał? – Spojrzał na kierownika, który przytaknął.

      – Ja tam się na tym nie znam. Kiedyś takie rzeczy widywałem u kolegów, którzy zbierali podobne śmiecie. Mówili na to medalion, to powtarzam.

      Igor przetarł rękawem blaszkę. Widniały na niej niemieckie słowa i kilka numerów.

      – Sto osiemdziesiąt dziewięć – przeczytał, obracając nieśmiertelnik w rękach. – SS… Panz. Gre… coś tam…

      – I dziesięć na końcu – dodał, cały czas zaglądający mu przez ramię Jarost. – Czyli pewnie jakaś dywizja SS, która ochraniała port w czasie wojny.

      – No pewnie tak. – Igor jeszcze przez chwilę badał wzrokiem blaszkę, po czym położył ją na stole i zrobił zdjęcie z obu stron. Sfotografował także scyzoryk i podniósł głowę. Rozejrzał się po blacie stołu i zerknął na Pawelczyka. – A gdzie ten chlebak z papierami?

      Pawelczyk powiódł spojrzeniem za wzrokiem Igora.

      – Tu wszystko złożyliśmy, jak Boga kocham.

      – To gdzie ten chlebak?

      Pawelczyk popatrzył pod stół i rozejrzał się po baraku.

      – Ktoś ma jeszcze klucze od tego kontenera? Może wpuszczałeś tu jakichś chłopaków po sprzęt? – spytał Jarost.

      – Nikt tu nie wchodził! – zdecydowanie zaprzeczył kierownik. – Drugi klucz miał tylko Rogala.

      Przez chwilę panowała cisza. Na zewnątrz rozległ się nagle stukot butów

Скачать книгу