Zbawiciel. Leszek Herman

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zbawiciel - Leszek Herman страница 33

Zbawiciel - Leszek Herman

Скачать книгу

że Rogala interesował się takimi rzeczami. Udzielał się nawet czynnie w kilku grupach rozmaitych eksploratorów i urbeksów.

      Wyszli na zewnątrz, a Pawelczyk komisyjnie zamknął drzwi baraku.

      Po ruinach spichlerza, z pochyloną głową, przechadzał się wąsaty mężczyzna w białym kasku. Jarost pomachał do niego przyjaźnie i ruszył w kierunku rumowiska.

      Paulina weszła do środka i nie czekając na zaproszenie, zajęła miejsce w fotelu naprzeciw Przeworskiej. Piotr usiadł obok i wbił wzrok w blat biurka.

      – Mimo mojego wyraźnego polecenia, żeby zostawiła pani sprawę zamachu w katedrze pani Urszuli – Przeworska mówiła, nie zaszczycając nikogo spojrzeniem i wpatrując się w ekran laptopa – samowolnie puściła pani film z wypadku w porcie z własnym absurdalnym komentarzem. Pomijając już w ogóle to groteskowe i żałosne poszukiwanie na siłę sensacji, postawiła pani w niezręcznej sytuacji panią Matecką. I tym samym gazetę.

      Przeworska spojrzała na Paulinę, która wpatrywała się w nią, usiłując zachować spokój.

      – Nie przyszło pani do głowy, że puszczanie przez nas najpierw komentarza o głupim żarcie w katedrze, a zaraz potem, przez ten wasz godny najgorszego brukowca film, sprostowań i informacji o możliwym podłożeniu bomby, naraża pani naszą redakcję na śmieszność?! Raz piszemy jedno, a kilka godzin później co innego. Swoją drogą Urszula musiała się nieźle natrudzić, żeby jakoś dyplomatycznie z tego wybrnąć.

      Paulina nie wytrzymała.

      – Porównywanie aktywistów miejskich usiłujących powstrzymywać wycinki drzew do Frakcji Czerwonej Armii to rzeczywiście szczyt dyplomacji. Poza tym nasz film poszedł w piątek po południu! W piątek! Ulka miała aż nadto czasu, żeby zreflektować się, co się dzieje. O wypadku mówiły i pisały wszystkie media.

      – Co mówiły?! – Przeworska podniosła głos. – Właśnie w tym rzecz! Żadne inne media nie zająknęły się o jakimś zamachu! Pisały wyłącznie o wypadku! Pani Matecka nie ma żadnego obowiązku przewidywać, co pani się akurat uroi.

      – To ja wypatrzyłem te kwiatki na rusztowaniach – odezwał się Piotr. – I namówiłem Paulinę na zamieszczenie tego na portalu.

      – Kwiatki! – warknęła Przeworska. – Jak jeszcze raz usłyszę o kwiatkach, to mnie chyba szlag trafi! Jakiś student zrobił głupi żart, na co zresztą Urszula znalazła dowód, wykazując, że treść maila była żywcem zerżnięta z internetu, a wy robicie z tego drugie World Trade Center!

      Paulina zaprzeczyła rozeźlona.

      – Ale z tego, co wiem, to zajęła się tym także prokuratura – wtrąciła, siląc się na spokój. – Gdyby to był wyłącznie wypadek…

      Przeworska ze złością postukała w blat biurka.

      – Katastrofa budowlana, a nie wypadek! Katastrofa budowlana, w której jeden z robotników poniósł śmierć…

      – Śmierć? – Paulina podniosła brwi i spojrzała na naczelną ze zgrozą. – Skąd…

      – Przed chwilą się o tym dowiedziałam. – Przeworska, z wypisaną na twarzy irytacją, przerwała jej obcesowo. – Jeden z mężczyzn właśnie zmarł w szpitalu. Prokuratura więc siłą rzeczy bada ewentualność zaniedbań na budowie. A wy doszukujecie się w tym jakichś sensacji!

      Na chwilę zapadła cisza.

      – Wam się wydaje, że z wszystkiego można zrobić cyrk. – Przeworska ze złością patrzyła to na Paulinę, to na Piotra. – Kwiatki w katedrze, naigrawanie się z czyjejś wiary. Te prześmiewcze żarty, tęczowe obrazki, policyjne pałki w znaku krzyża, ten ekologizm. To wszystko prowokacja wymierzona w tradycyjne wartości i tradycyjne podejście do życia. Mówię o tym dlatego – naczelna spojrzała na Piotra oskarżycielsko – że doskonale wiem, że natrząsaliście się z artykułu pani Mateckiej na temat incydentu w katedrze. Z jej potraktowania tego tematu. A to było właśnie jedyne sensowne ujęcie. Jakiś łajdak przerwał podniosłą uroczystość religijną…

      – Koncert organowy Bacha… – Paulina znowu nie wytrzymała.

      – Tylko po to, żeby wywołać skandal. – Przeworska puściła uwagę Pauliny mimo uszu. – Jedyną sensowną reakcją jest nazwanie tego po imieniu i zignorowanie, a nie doszukiwanie się w tym bulwarowych sensacji!

      – Ulka w ogóle nie zwróciła uwagi na podpis pod tym artykułem – odezwał się Piotr. – I na ultimatum na końcu.

      – Bo to brednie!

      – Można się trzymać przekonania, że w katedrze to był wygłup. – Paulina zacisnęła pięści. – Ale naszym zadaniem jako gazety jest informowanie o wszystkich faktach, a nie zatajanie ich, bo nie pasują akurat do pani poglądów na ten temat.

      – Proszę się nie zapominać…

      – To przecież pani ostatnio twierdziła, że łączenie własnych poglądów z tematem artykułu jest nie halo… naganne.

      – Dosyć! – Przeworska uderzyła otwartą dłonią w blat. – Ta rozmowa, jak widzę, donikąd nie prowadzi. Próbowałam po raz drugi wytłumaczyć, jakimi standardami powinniśmy się kierować, ale to bezcelowe. Dosyć zajmowania się tymi bzdurami z zamachem! A jeżeli jeszcze raz będzie pani próbowała zdyskredytować pracę pani Mateckiej, to wyciągnę wobec pani konsekwencje służbowe.

      Igor zaparkował pod pracownią i sięgnął pod fotel. Woził zawsze robocze caterpillary na takie właśnie okazje jak dzisiejsza, czyli pobyt na budowie, z której trzeba wrócić do pracy przed komputerem albo, co gorsza, iść na spotkanie w urzędzie czy z inwestorem.

      Żółte buciory były umorusane gliną, ziemią i ceglanym szutrem. Otrzepał je dokładnie, waląc podeszwami w chodnik, a następnie zaczął rozwiązywać sznurówki.

      Przed oczami miał ciągle wojenne przedmioty znalezione w wykopach. W drodze do pracowni zastanawiał się, co z nimi zrobić. Takie sytuacje były kłopotliwe, ale oczywiście zdarzały się na każdej budowie. Większość tych znalezionych rupieci nie miała żadnej wartości. Za niemieckie chlebaki i nieśmiertelniki rozmaici kolekcjonerzy brali po dwieście–trzysta złotych, czasem więcej, jak były dobrze zakonserwowane. Z reguły, mimo przepisów, które nakazywały to robić, nikt nawet nie zgłaszał takich znalezisk, chyba że przez przypadek akurat wpadły w ręce nadzorowi autorskiemu albo konserwatorom. Pomijając wszystko inne, muzeum z pewnością nawet specjalnie by się tym nie zainteresowało. Pamiętał sytuację sprzed paru lat, kiedy pewien wykonawca, który kładł instalacje w centrum Szczecina i natknął się na stare groby i kości żołnierzy z czasów wojen napoleońskich, chodził po urzędach i wszędzie odprawiano go z kwitkiem. Żadna instytucja nie poczuwała się do zajęcia się tematem, z tą zarządzającą cmentarzami włącznie.

      Конец ознакомительного фрагмента.

      Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

      Прочитайте эту книгу целиком,

Скачать книгу