Odrobina czarów. Michelle Harrison

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odrobina czarów - Michelle Harrison страница 18

Odrobina czarów - Michelle  Harrison

Скачать книгу

nich nie ma sekretnej wyspy. – Kręciło jej się w głowie, tak jak wtedy, gdy po raz pierwszy ujrzała na własne oczy działanie matrioszek. I mimo że zawsze marzyła o przygodach i wyprawach w nieznane, czuła, że magia tej mapy skrywała w sobie jakieś zagrożenie.

      – Gdyby wszyscy o niej wiedzieli, przestałaby być sekretna – powiedziała Błądka.

      Betty zabrała Fliss wiedźmi kamień, żeby jeszcze raz przyjrzeć się mapie, tym razem z większą uwagą. Tak, naprawdę tam była – wraz z nakreślonymi tym samym atramentem klifami i zatoczkami, a także jakimś zbiornikiem wodnym pośrodku.

      – Wygląda na to, że w centrum znajduje się coś w rodzaju laguny – powiedziała. – Nic tu nie jest jednak opisane. – Przesunęła wzrok na Wronoskał i Wyspy Żałosne, mniejsze niż na mapach, które sama posiadała, ale wciąż dość duże, żeby zmieściła się część nazw: Czarcie Kły, więzienie czy Trzy Wdowy.

      – Spodziewasz się, że miejsce, o którym nikt nic nie wie, będzie opisane? – zauważyła przytomnie Fliss.

      – Ktoś o nim musiał wiedzieć – i to na tyle dużo, żeby narysować mapę. Chyba że… – Zawahała się, zerkając z ukosa na Błądkę. – Skąd pewność, że to miejsce rzeczywiście istnieje? Może to tylko fałszywka stworzona przez piratów albo przemytników, żeby wabić w pułapkę poszukiwaczy sensacji. Skąd ją masz?

      – Należała do mojego taty. Tylko to mi po nim zostało.

      Dziewczynka wydęła wargę, bliska płaczu, co natychmiast przypomniało Betty o młodszej siostrze.

      – Nie odnajdziemy Charlie, siedząc w domu – z trudem wydobywała słowa, bo w gardle nabrzmiała jej gula. – Musimy ruszać. Straciłyśmy wystarczająco dużo czasu. – Oddała mapę Błądce. – Jeżeli chcesz, żebyśmy ci pomogły, musisz być z nami szczera. Kim byli ci mężczyźni, którzy cię szukali?

      – Łowcami – odparła dziewczynka. – To wszystko, co wiem.

      – Łowcami? – zapytała Fliss z przestrachem.

      Błądka pokiwała głową.

      – Zabierają ludzi. Takich jak ja.

      – Ale dlaczego? – nie rozumiała Betty. – Czy to może mieć coś wspólnego z ognikiem? – W jej mniemaniu była to jedyna rzecz, która czyniła dziewczynkę wyjątkową. – Mimo wszystko nawet nie próbowali go złapać, więc…

      – Nie chcieli ognika, a w każdym razie nie tego. – Błądka przygryzła wargę. – Zależy im na mnie, bo… bo wiedzą, że potrafię je łapać.

      Potrafi je łapać.

      Te słowa odbijały się echem w głowie Betty, wtargnąwszy tam jak nieproszony gość. I nawet gdy już przebrzmiały, zostawiły po sobie pytania, które Betty musiała na razie odepchnąć na bok. W tej chwili nie miało znaczenia, w jaki sposób Błądka to robiła – liczyło się tylko to, że Charlie tego nie potrafi.

      – Jak myślisz, dokąd mogli zabrać naszą siostrę? – zapytała.

      – Nie mam pojęcia.

      Betty odwróciła się, żeby ukryć frustrację. Złapała garść świeżych ubrań Charlie i rzuciła je dziewczynce.

      – Przebierz się. Przemokłaś do suchej nitki.

      – Nie jest mi zimno – odparła Błądka słabo.

      – Przecież widzę, że zmarzłaś na kość – powiedziała Betty, gdy ich dłonie przypadkiem się zetknęły. – Nawet włosy masz mokre. – Wybrała jedną ze zrolowanych map, które miała przy łóżku, i wyjęła z pojemnika. – Potrzymaj – poprosiła Fliss i poszła do kuchni.

      Zastygła, próbując uspokoić serce kołaczące jej w piersi. Spędziła w Kieszeni Kłusownika większość swojego życia, marząc o wielkiej przygodzie – a teraz, kiedy wreszcie miała wziąć w niej udział, wszystko układało się zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażała. Tak samo zresztą jak poprzednio. Ściągnęła z haczyka nad zlewem klucze, wzięła ze spiżarni chleb i nalała do dwóch butelek wody. Jej wzrok zatrzymał się na chwilę na worku po ziemniakach, do którego Fliss schowała wcześniej tytoń. Po namyśle włożyła do niego pozostałe rzeczy – zapasów babki pozbędą się po drodze. Wróciwszy do pokoju, wyciągnęła z komody jeszcze jeden gruby szal.

      – Pora ruszać – rzuciła. Za pomocą laleczek znów uczyniła Błądkę niewidzialną, a potem wcisnęła je do kieszeni. – Będziesz nam musiała sporo wyjaśnić.

      Błądka nie odpowiedziała, ale lampka, w której trzymała ognik, zadrżała lekko. Betty przejęła ją i wzdrygnęła się, gdy jej skórę musnęły palce dziewczynki. Jak sopelki lodu.

      Mgła wciąż była gęsta, a w nos szczypało je zimno. Wyszły z Kieszeni Kłusownika bez słowa i wkrótce pozostawiły skwer Gniazdokątka za sobą. Betty rozglądała się za strażnikami; nasłuchiwała, czy się nie zbliżają – oni albo ci, którzy się za nich podawali – lecz ulice były puste, a okna w domach ciemne. Większość okolicznych mieszkańców zatrzaskiwała okiennice, gdy tylko rozlegał się więzienny dzwon, ci zaś, którzy być może patrzyli, nie mogli mieć pojęcia, że zbieg z Udręki to kilkuletnie drobne i kruche dziecko. Albo że blask wydobywający się z niesionej przez dziewczęta lampki nie jest tym, czym się w pierwszej chwili wydawał. Do świtu pozostało kilka godzin, a Betty z utęsknieniem wyczekiwała pierwszych świateł brzasku. „Nocą zło jest po dwakroć gorsze”, mawiała babka; zmartwienia i strachy rosły, kiedy mogły skradać się w cieniu.

      – Betty, dokąd idziemy? – zapytała szeptem Fliss, a po chwili milczenia dodała: – Czy ty masz w ogóle jakiś plan?

      – Właśnie nad nim pracuję – odburknęła Betty, naciągając szal na włosy, które pod wpływem wilgoci błyskawicznie skręcały się w loczki. – Na razie wiem tylko tyle, że musimy dostać się do portu. To tam prawdziwi strażnicy planowali rozpocząć poszukiwania, więc i my powinnyśmy. Z Wronoskału nie da się bezpiecznie wydostać inaczej niż łodzią.

      – To fakt, ale przecież tamci dwaj mogli ukryć łódź w jakimś miejscu, które nie jest ani trochę bezpieczne – zauważyła Fliss. – Chociażby na Cyplu Przemytników czy…

      – Zbyt wielkie ryzyko – przerwała jej Betty, licząc, że ma rację. – Udają, że są strażnikami. Wyruszanie w drogę z takiego miejsca mogłoby wzbudzić niepotrzebne podejrzenia. A jeżeli Charlie jest sprytna, będzie się celowo guzdrać, jak zwykle zresztą, żeby ich spowolnić. To nam daje szansę. – Przyśpieszyła kroku, zła na siebie, że straciły tak dużo czasu na gapienie się w mapy. Ile minut im na tym upłynęło? Przez głowę przemknęła jej niepokojąca myśl, że się spóźniły.

      Tak jak obawiała się Betty, port sprawiał wrażenie martwego. Żadnych odgłosów czy oznak ruchu, jeśli nie liczyć postękiwania łodzi bujających się na szarej wodzie. Skradały się przez mgłę, stąpając lekko po drodze, która wiodła od jednego końca portu do przeciwnego. Betty spostrzegła ich własną łódź, pomalowaną na świeżą zieleń i kołyszącą się do rytmu ze swymi sąsiadkami. Szarpała lekko za cumę, jakby nie mogła się doczekać rejsu.

      Fliss pokazała

Скачать книгу