Odrobina czarów. Michelle Harrison

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odrobina czarów - Michelle Harrison страница 14

Odrobina czarów - Michelle  Harrison

Скачать книгу

zapiął je staruszce na nadgarstkach. Bunia Wspaczna zacisnęła pięści, a z jej ust posypała się kolejna wiązanka przekleństw.

      Wywęsz odwrócił się do Fliss.

      – Po co? Rano zajmie się nią dyżurny.

      Pchnął Charlie w stronę drzwi, a tuż za nim podążył Zniuchaj, który z poczuciem winy malującym się na twarzy prowadził babkę. Betty zaswędziały ręce. Jedyne, czego teraz pragnęła, to rzucić się na nie obie, pochwycić je w objęcia i nigdy nie puszczać. Sparaliżował ją jednak strach.

      – Jak oni mogą? – utyskiwała babka. – Przecież to praktycznie porwanie!

      – Nie martw się, babciu – pocieszyła ją Charlie i wsunęła w jej dłoń własną, dużo drobniejszą. – Przynajmniej w końcu zobaczę Udrękę. A poza tym całkiem nieźle radzę sobie z porwaniami.

      – Co ty opowiadasz? Przecież nikt cię nigdy nie porywał! To znowu jakieś twoje niemądre gierki?

      Betty i Fliss spojrzały po sobie. Tylko one i Charlie, trzy nieodłączne siostry, pamiętały o wydarzeniach wymazanych ze wspomnień ich babki i ojca – o przygodach, które spotkały je nie tak dawno temu, gdy Charlie rzeczywiście została porwana.

      Huk drzwi wejściowych wstrząsnął posadami Kieszeni Kłusownika, a zaraz potem rozległ się znajomy brzęk, gdy z nadproża spadła szczęśliwa podkowa Buni Wspacznej. Betty czekała, aż metaliczny dźwięk ucichnie, znowu dręczona przez ten sam niepokój co wcześniej, który coraz głębiej zatapiał pazury w jej umyśle. Wszystkie te drobne znaki: wrony, przekrzywiona podkowa… A jeśli one rzeczywiście coś znaczyły?

      Pomimo przekonania, że strażnicy prędzej czy później zrozumieją swój błąd i uwolnią Charlie, naszło ją okropne przeczucie, że coś w tej całej sprawie jest nie w porządku.

      – Biedna Charlie – wyszeptała. – Nigdy by do tego nie doszło, gdybyśmy nie wpuściły Błądki do domu.

      – One sobie poradzą. – Fliss dla otuchy gładziła Betty po ramieniu, ale jej oczy zdradzały niepokój. – Charlie to twarda dziewczyna, a oni będą musieli ją uwolnić, gdy tylko zdadzą sobie sprawę ze swojego błędu.

      Ale Betty jej nie słuchała.

      – Musimy wyprowadzić stąd Błądkę – powiedziała twardo. Wytarła rękawem zasmarkany nos i zagryzła zęby, żeby przestać chlipać. – Musimy się jej pozbyć, i to już.

      Ruszyła do pokoju, zostawiając Fliss samą w kuchni. W ciemnościach jej urywany oddech rozbrzmiewał wyjątkowo głośno. Z jakiejś kryjówki wyłonił się błędny ognik i zamigotał lekko między jej stopami. Stres ostatnich chwil zatrzymania Charlie i aresztowania babki sprawił, że przestała zwracać na niego uwagę. Może strażnicy też o nim zapomnieli? Czy raczej stwierdzili, że nie będą się nim zajmować, skoro mieli dziewczynkę, po którą tutaj przyszli… Bliskość ognika wytrąciła ją z równowagi, ale zarazem wzmocniła jej determinację. On nie należał do tego miejsca – podobnie jak ta osobliwa dziewczynka, której z jakiegoś powodu postanowił towarzyszyć.

      – Błądko? – powiedziała zdecydowanie. – Jesteś tutaj?

      Przez kilka uderzeń serca w pokoju panowała niezmącona cisza i Betty przemknęła przez głowę straszliwa myśl, że Błądka wykorzystała zamieszanie, by wymknąć się z gospody z najcenniejszym skarbem Wspacznych. Spojrzała na komodę, gdzie pośpiesznie – i lekkomyślnie – zostawiła matrioszki. Uff, nadal tam były. Schowała je do kieszeni i podeszła bliżej mebla. Ognik unosił się w kącie niczym miniaturowy księżyc.

      – Błądko? – powtórzyła Betty i sięgnęła w mrok. Jej palce natrafiły na powietrze.

      – Tutaj – rozległ się głos gdzieś po drugiej stronie pomieszczenia.

      Betty podskoczyła, gdy pościel na łóżku poruszyła się niczym za sprawą własnej woli. Niesamowite i upiorne widowisko.

      – Postukiwał w ściany – wytłumaczyła dziewczynka – więc przekradłam się obok niego, kiedy się zbliżał. Ale potem zrobiło mi się tak zimno, nie mogłam przestać drżeć i… i…

      – W porządku – rzuciła Betty szorstko.

      Pościel przestała się ruszać i znów zrobiło się cicho.

      – Przykro mi, że zabrali Charlie – odezwała się w końcu Błądka. – To moja wina.

      Betty chciała coś powiedzieć, lecz ugryzła się w język, bo przypomniała sobie, że ma do czynienia z dzieckiem. Na dodatek – po tym, co wydarzyło się tej nocy – najprawdopodobniej osieroconym przez matkę. Zupełnie jak Betty i jej siostry.

      – Co się stało, to się nie odstanie – powiedziała. – Nie ma sensu się obwiniać. A zresztą, gdy zrozumieją, że Charlie to nie ty, od razu ją tu przyprowadzą. – Zerknęła za okno. Mgła spowijająca skwer kłębiła się jak wątpliwości w głowie Betty. Błądka była tylko odrobinę starsza od Charlie – czy naprawdę zamierzały ją odprawić, licząc, że poradzi sobie sama? – Posłuchaj, nie musisz jeszcze odchodzić. Noc jest wyjątkowo mglista, a ty…

      – Nie – przerwała jej Błądka. Pościel znów się poruszyła, gdy dziewczynka schodziła z łóżka. – Mgła jest moim sprzymierzeńcem. Powinnam uciekać, dopóki mają Charlie. Bo kiedy się zorientują, że to nie ja… Teraz mam większą szansę.

      Betty pokiwała głową i sięgnęła po matrioszki. Gdy otworzyła tę najmniejszą, Błądka pojawiła się nagle na skraju łóżka. Błędny ognik podfrunął do niej i zabzyczał przy jej nogach. Wyglądała na tak przerażoną i opuszczoną… Betty zawahała się.

      – Jeśli chcesz, mogę zapewnić ci niewidzialność jeszcze przez jakiś czas.

      Błądka wzruszyła ramionami.

      – Czemu nie. Chociaż pewnie tak narobię sobie jeszcze więcej kłopotów.

      – Oooooooooch!

      Poderwały się na dźwięk krzyku w kuchni.

      – Fliss?! – zawołała Betty zdławionym głosem i wybiegła z pokoju na miękkich nogach, woląc nawet nie myśleć, jaki czeka ją za chwilę widok.

      Fliss wpatrywała się w stół, oparta plecami o zlew. W jednej ręce trzymała czajniczek, w drugiej do połowy opróżnioną butelkę whisky.

      – Jakby nigdy nic się… pojawił! – wysapała.

      – Eee, stół? – Betty przyjrzała się jej podejrzliwie.

      – Nie stół. Szczur! – pisnęła jej siostra.

      Dopiero wtedy Betty dostrzegła gryzonia – buszował w opakowaniu z rodzynkami, które pałaszowała wcześniej Charlie.

      – Pewnie zostawiła go przez nieuwagę – powiedziała Betty. – A teraz ostrożnie, bo Oj chyba postanowił urządzić sobie polowanie.

      Rzeczywiście, tuż nad krawędzią stołu pojawiły się diabolicznie żółte

Скачать книгу