Krawędź wieczności. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 15

Krawędź wieczności - Ken Follett

Скачать книгу

twoja rodzina!”, wrzeszczał tajniak. Walli zadrżał, uświadomiwszy sobie, że przekleństwo objęło także jego.

      – Czy szkole nie doskwiera brak nauczycieli? – dociekała babcia Maud.

      – Bernd Held miota się z rozpaczy – odparła Rebecca. – Ale dostał polecenie z góry.

      – I co teraz poczniesz? – chciała wiedzieć Lili.

      – Znajdę sobie inną pracę, to nie powinno być trudne. Bernd wystawił mi wzorową opinię. Nauczycieli brakuje w każdej szkole w Niemczech Wschodnich, bo wielu przeniosło się na Zachód.

      – Ty też powinnaś – stwierdziła Lili.

      – Wszyscy powinniśmy – poparł ją Walli.

      – Mama się nie zgodzi, przecież wiecie – przypomniała Rebecca. – Mówi, że problemy powinno się rozwiązywać, a nie przed nimi uciekać.

      W drzwiach stanął ojciec Wallego, ubrany w granatowy garnitur z kamizelką. Prezentował się po staroświecku, lecz elegancko.

      – Dobry wieczór, mój drogi – rzekła Maud. – Rebecca powinna się czegoś napić, zwolniono ją z pracy. – Babcia często sugerowała, że ktoś potrzebuje drinka. Wtedy sama także korzystała z okazji.

      – Wiem o tym – odparł krótko. – Rozmawiałem z nią.

      Musiał być w złym humorze, skoro odezwał się tak niegrzecznie do teściowej, którą kochał i podziwiał. Walli nie odgadł, co wyprowadziło starego z równowagi.

      Niebawem się dowiedział.

      – Chodźmy do gabinetu, Walli. Chcę zamienić z tobą słowo. – Przeszedł podwójnymi drzwiami do mniejszego pokoju, z którego uczynił swój gabinet. Walli podążył za nim. Ojciec usiadł przy biurku; syn wiedział, że ma stać. – Miesiąc temu rozmawialiśmy o paleniu papierosów.

      Wallego opadło poczucie winy. Zaczął palić, żeby pozować na starszego. Polubił to i teraz palił z przyzwyczajenia.

      – Przyrzekłeś, że rzucisz – wypomniał mu ojciec.

      Zdaniem Wallego ojca nie powinno obchodzić, czy syn pali, czy nie.

      – Rzuciłeś?

      – Tak – zełgał Walli.

      – Nie wiesz, że papierosy cuchną?

      – Chyba wiem.

      – Wyczułem je, gdy tylko wszedłem do mieszkania.

      Teraz Wallemu zrobiło się głupio. Został przyłapany na dziecinnym kłamstwie. To nie nastroiło go życzliwiej do ojca.

      – Dlatego wiem, że nie rzuciłeś.

      – W takim razie po co pytałeś? – Walli wychwycił nieprzyjemną nutę irytacji w swoim głosie.

      – Miałem nadzieję, że odpowiesz zgodnie z prawdą.

      – Miałeś nadzieję mnie przyłapać.

      – Możesz tak myśleć, jeśli chcesz. Pewnie masz teraz paczkę w kieszeni.

      – Owszem.

      – Połóż ją na biurku.

      Walli wyjął z kieszeni paczkę papierosów i gniewnie cisnął na blat. Ojciec wziął ją i wrzucił do szuflady. Były to papierosy Lucky Strike, a nie nędzne wschodnioniemieckie f6, niemal pełna paczka.

      – Przez cały miesiąc nie wyjdziesz z domu wieczorem – zawyrokował ojciec. – Przynajmniej nie będziesz przesiadywał w barach, w których gra się na banjo i bez przerwy ćmi papierosy.

      Wallego ścisnęło w żołądku ze strachu. Ledwie zdołał zachować spokój i rozsądek.

      – Nie na banjo, tylko na gitarze. I nie mogę nie wychodzić przez cały miesiąc.

      – Dość tych głupstw. Będzie tak, jak mówię.

      – Zgoda – rzekł zdesperowany Walli. – Ale nie od dzisiaj.

      – Od teraz.

      – Dziś wieczorem muszę iść do klubu Minnesänger.

      – Właśnie od takich lokali masz się trzymać z daleka.

      Stary jest niemożliwy! – pomyślał Walli.

      – Nie wyjdę przez miesiąc od jutra, zgoda?

      – Szlaban nie może być dostosowany do twoich planów, ponieważ mijałby się z celem. Ma być dla ciebie niewygodny.

      Ojciec był w takim nastroju, że trudno było mu cokolwiek wyperswadować, lecz przyparty do muru Walli mimo to podjął próbę.

      – Nie rozumiesz! Dzisiaj w klubie mam wziąć udział w konkursie, to wyjątkowa szansa.

      – A ja nie zamierzam odkładać twojej kary, żebyś mógł sobie pograć na banjo!

      – To jest gitara, ty stary idioto! Gitara! – wrzasnął Walli i wybiegł z pokoju.

      Trzy kobiety w sąsiednim pomieszczeniu wszystko słyszały i teraz patrzyły na niego.

      – Och, Walli… – odezwała się Rebecca.

      Jej brat wziął gitarę i wyszedł.

      Zszedł na dół bez żadnego planu, powodowany jedynie gniewem. Kiedy jednak ujrzał frontowe drzwi, wiedział już, co dalej robić. Z instrumentem w dłoni wybiegł z domu i trzasnął drzwiami tak mocno, że zatrząsł się cały dom.

      Okno na piętrze się otworzyło.

      – Wracaj, słyszysz? Wracaj w tej chwili, bo pożałujesz.

      Walli nie zwolnił kroku.

      Z początku był zły, lecz później poczuł uniesienie. Postawił się ojcu, a nawet nazwał go starym idiotą! Maszerował dziarskim krokiem w kierunku zachodnim. Wkrótce jednak euforia opadła i zaczął się zastanawiać nad konsekwencjami. Ojciec nie lekceważył nieposłuszeństwa. Miał władzę nad dziećmi i pracownikami i oczekiwał, że będą spełniali jego polecenia. Ale co może zrobić? Walli od dwóch lub trzech lat był za duży na klapsy. Dzisiaj ojciec usiłował zatrzymać go w domu niczym w więzieniu, lecz zamiar się nie powiódł. Czasami straszył, że wypisze go ze szkoły i każe u siebie pracować, Walli jednak uważał, że to pusta groźba: ojciec nie czułby się komfortowo ze świadomością, że niesubordynowany nastolatek snuje się po jego drogocennej fabryce. Mimo to chłopak miał przeczucie, że stary zdoła coś wykombinować.

      Ulica, którą szedł, prowadziła do Berlina Zachodniego, który zaczynał się za skrzyżowaniem. Na rogu sterczało leniwie trzech Vopo, czyli wschodnioniemieckich gliniarzy. Mieli prawo zaczepić każdego, kto przekraczał niewidzialną

Скачать книгу