Krawędź wieczności. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Krawędź wieczności - Ken Follett страница 16
W praktyce Vopo zatrzymywali każdego, kto zwrócił ich uwagę. Jeśli granicę przekraczała cała rodzina z dziećmi, było prawie pewne, że zostanie zatrzymana, zwłaszcza jeśli niosła bagaże, podejrzewano bowiem, że tacy ludzie zamierzają na stałe pożegnać Berlin Wschodni. Policjanci lubowali się także w nękaniu nastolatków, szczególnie tych ubranych według zachodniej mody. Wielu chłopaków z Berlina Wschodniego należało do szajek występujących przeciwko establishmentowi; nosiły one nazwy takie jak Texas Gang, Jeans Gang, Elvis Presley Appreciation Society i tym podobne. Nienawidzili policji, a policja odwzajemniała im się tym samym.
Walli miał na sobie czarne spodnie, białą koszulkę i brązową kurtkę. Wyglądał fajnie, tak w każdym razie sądził, trochę jak James Dean, ale nie jak członek gangu. Jednakże gitara mogła ściągnąć na niego uwagę gliniarzy. Stanowiła ona skrajny symbol tego, co określano mianem „amerykańskiej antykultury” i uważano za coś jeszcze gorszego niż komiksy o Supermanie.
Przeciął ulicę, starając się nie spoglądać w stronę Vopo. Mimo to kątem oka zauważył, że jeden z policjantów mu się przygląda. Ale nie padło ani jedno słowo i Walli wkroczył na terytorium wolnego świata.
Wsiadł do tramwaju obok południowego końca parku. Jego zdaniem najlepsze w Berlinie Zachodnim było to, że wszystkie dziewczęta nosiły pończochy.
Dotarł do klubu Minnesänger mieszczącego się w suterenie przy uliczce odchodzącej od Ku’damm; serwowano w nim cienkie piwo i bułki z parówką. Przyszedł wcześnie, lecz lokal już się zapełniał. Zagadnął młodego właściciela klubu Danniego Hausmanna i wpisał się na listę uczestników konkursu. Kupił sobie piwo i nikt nie zapytał go o wiek. W klubie było wielu podobnych do niego chłopaków z gitarami, niewiele mniej dziewczyn oraz parę starszych osób.
Godzinę później zaczął się konkurs. Każdy uczestnik wykonywał dwie piosenki. Niektórzy byli beznadziejni, potrafili wybrzdąkać jedynie najprostsze akordy, lecz było też kilku bardziej zaawansowanych od Wallego. Wykonawcy w większości przypominali wyglądem amerykańskich artystów, których utwory starali się naśladować. Trzech ubranych jak Kingston Trio odśpiewało piosenkę Tom Dooley, a dziewczyna z długimi czarnymi włosami, akompaniująca sobie na gitarze, wykonała Dom Wschodzącego Słońca całkiem jak Joan Baez. Nagrodzono ją głośnymi brawami i aplauzem.
Dwaj starsi mężczyźni ubrani w sztruksy wstali i zaśpiewali piosenkę o uprawie roli zatytułowaną Im Märzen der Bauer do akompaniamentu akordeonu. Była to muzyka folkowa, lecz nie takiej pragnęła widownia. Dostali podszyte ironią oklaski – byli niedzisiejsi.
Walli z niecierpliwością czekał na swoją kolej, gdy nagle podeszła do niego ładna dziewczyna. Często mu się to zdarzało. Sądził, że ma nietypową twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi i oczami w kształcie migdałów, trochę jak u Japończyka, lecz wiele dziewcząt uważało, że jest atrakcyjny. Ta, która podeszła teraz do niego, wyglądała na starszą o rok lub dwa i przedstawiła się jako Karolin. Miała owalną twarz i długie proste włosy z przedziałkiem pośrodku. W pierwszej chwili pomyślał, że jest taka sama jak wszystkie inne wielbicielki muzyki folkowej, jej szeroki uśmiech przyprawił go jednak o drżenie serca.
– Chciałam wziąć udział w konkursie razem z bratem, który gra na gitarze, ale puścił mnie kantem – oznajmiła. – Nie miałbyś ochoty ze mną wystąpić?
Walli w pierwszym odruchu zamierzał odmówić. W jego repertuarze nie było piosenek do śpiewania w duecie. Jednak Karolin była czarująca i pragnął dalej z nią rozmawiać.
– Musielibyśmy zrobić próbę – odrzekł z wahaniem.
– Możemy wyjść na zewnątrz. Jakie piosenki miałeś w planie?
– All My Trials, a później This Land is Your Land.
– A co byś powiedział na Noch Einen Tanz?
Walli nie miał tego utworu w repertuarze, ale go znał, poza tym melodia była łatwa do zagrania.
– Nie myślałem, że wykonam taki żartobliwy numer.
– Publiczności się spodoba. Zaśpiewałbyś partię męską, w której on każe jej iść do domu do chorego męża, wtedy ja włączę się z jeszcze jeden taniec, a ostatni wers odśpiewamy wspólnie.
– No to spróbujmy.
Wyszli na dwór, był początek lata i jeszcze się nie ściemniło. Usiedli na progu i zaśpiewali. Ich głosy dobrze współbrzmiały. Ostatnie słowa Walli zaśpiewał drugim głosem, improwizując.
Karolin miała czysty kontralt, który zdaniem Wallego mógł brzmieć przejmująco; zaproponował, by dla kontrastu druga piosenka była smutna. Dziewczyna odrzuciła All My Trials, twierdząc, że jest zbyt dołująca, ale spodobał jej się wolny utwór w stylu spirituals zatytułowany Nobody’s Fault but Mine. Kiedy go śpiewali, Wallemu zjeżyły się włoski na karku.
Jakiś amerykański żołnierz wchodził akurat do klubu.
– Boże drogi, toż to Bobbsey Twins – odezwał się po angielsku.
Karolin parsknęła śmiechem.
– Zdaje się, że jesteśmy podobni, te jasne włosy i zielone oczy – powiedziała do Wallego. – Kim są Bobbsey Twins?
Walli nie dostrzegł koloru jej tęczówek, ale pochlebiło mu, że ona zwróciła uwagę na jego oczy.
– Nigdy o nich nie słyszałem – odparł.
– Tak czy owak, to dobra nazwa dla duetu. Coś jak Everly Brothers.
– Potrzebna jest nam nazwa?
– Będzie potrzebna, jeśli wygramy.
– No dobra, wracajmy. Pewnie zbliża się nasza kolej.
– Jeszcze jedno – rzuciła Karolin. – Podczas śpiewania Noch Einen Tanz powinniśmy co jakiś czas spoglądać na siebie i się uśmiechać.
– W porządku.
– Prawie tak, jakbyśmy byli parą, wiesz? To dobrze wypadnie na scenie.
– Jasne. – Walli pomyślał, że nietrudno mu będzie uśmiechać się do Karolin, jak gdyby była jego dziewczyną.
Na scenie wykonawczyni o jasnych włosach przygrywała sobie na gitarze i śpiewała Freight Train. Nie była tak ładna jak Karolin, lecz jej uroda bardziej rzucała się w oczy. Później jakiś świetny gitarzysta zagrał trudnego bluesa wymagającego wielkiej zręczności palców. A potem Danni Hausmann wywołał nazwisko Wallego.
Ten zdenerwował się, stanąwszy twarzą do publiczności. Większość gitarzystów miała instrumenty z ozdobnymi skórzanymi paskami, jednak Walli nigdy nie zaprzątał sobie tym głowy i gitara wisiała na jego szyi na sznurku. Nagle pożałował, że nie ma paska.
– Dobry wieczór, jesteśmy