Pozory mylą. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Pozory mylą - Diana Palmer страница 14
– Podobno gala była na cześć jakiejś dobrze zapowiadającej się pisarki, ale nie poznałem jej – odparł Cort.
– Bo zjawiło się za dużo osób. Ja przestałem całą imprezę w kącie z Callisterami i Miną. I nie skosztowaliśmy żadnego trunku.
– Żałuj, bo alkohol był wyśmienity.
– Lubię, kiedy mój mózg funkcjonuje normalnie.
– Ja też, ale szklaneczka od czasu do czasu pomaga mi się zrelaksować.
– No dobra, idę spać. – Bart wstał z krzesła. – Rzadko bywam na imprezach, a z samego rana przyjedzie potencjalny kupiec, by obejrzeć roczne byczki.
– Masz świetne stado – pochwalił Cort. – I podoba mi się twój program hodowlany.
– Cóż, pewnie nie spełnia standardów Griera, ale mimo że hoduję bydło rasy black angus, a nie santa gertrudis, nie mam powodów do narzekania.
– Potrzeba ci tylko żony i dzieciaków, żebyś miał komu zapisać gospodarstwo.
– Marzenia ściętej głowy – westchnął Bart.
– Ta twoja… przyjaciółka chyba bardzo cię lubi – zauważył Cort, spoglądając wilkiem.
– Mówiłem ci już, że między nami nie iskrzy – odparł Bart ze smutnym uśmiechem. – Kiedy z nią tańczyłem, czułem się, jakbym tańczył z siostrą. Zupełnie inaczej, niż gdy miałem u boku kobietę, która później mnie porzuciła. Po prostu mam do nich strasznego pecha. – Potrząsnął ponuro głową i dodał: – Cóż, nie wszystkim nam jest pisane zaludniać planetę. W sumie może to nawet dobrze? Dobranoc.
– Do zobaczenia rano.
Cort poszedł do pokoju gościnnego, ale nie chciało mu się spać. W ogóle niechętnie zasypiał z powodu dręczących go snów, podczas których wracała do niego wojna z całym bagażem krwawych i okrutnych doświadczeń. Położył się i przykrył kocem. Łudził się, że tej nocy sny go nie dopadną.
Mina przyglądała się w milczeniu, jak weterynarz Ted Bailey sprawdza szwy, które założył na ranach poturbowanego byczka. Po chwili wstał i powiedział zadowolony:
– Wyliże się, panno Michaels. Goi się dobrze, rany są czyste, nie wdała się infekcja, ale powinna go pani na kilka dni zatrzymać w oborze.
– Tak zrobię. Dzięki, doktorze.
– Nie ma za co.
Ted Bailey uścisnął jej dłoń i poszedł do samochodu, a Mina jeszcze raz uważnie obejrzała rannego byczka. W sumie nie ucierpiał aż tak bardzo, jak mogłoby się to stać po ataku Old Charliego.
Bill McAllister wprowadził właśnie Old Charliego do przyczepy do przewozu zwierząt. Nie od razu mu się udało i nie obeszło się bez pomocy innych kowbojów, bo stary buhaj nienawidził przyczep i rzucał się wściekle. Jednak wreszcie wylądował środku, a nikt nie ucierpiał.
– Trochę było z nim zabawy – skwitował Bill.
– Tak, widziałam. – Mina odetchnęła z ulgą, spojrzała na kowbojów i dodała: – Dzięki za pomoc, chłopcy.
Gdy odeszli do swoich obowiązków, Bill powiedział:
– Zawiozę Old Charliego do domu, wypuszczę go na pastwisko i od razu wracam. Jeszcze raz dziękuję, Mino.
– Ależ nie ma za co – zapewniła z uśmiechem. – Cieszę się, że nie musimy go usypiać. Ten byk żył z nami kawał czasu. Mamy go, odkąd skończyłam liceum. – Spochmurniała na wspomnienie tego, co poprzedziło tamten dzień.
– Niedługo dorosną młode byczki, a jeszcze więcej się urodzi – przypomniał Bill, żeby ją rozweselić. – Za jakiś czas zaroi się tu od ranczerów, którzy będą wypatrywać sztuki na zakup, gdy zorganizujesz aukcję.
– Przecież wiesz, że moje ranczo jest za małe na prawdziwą aukcję, dlatego przyłączę się do aukcji organizowanej przez Barta. Na tę okazję zamierza nawet zmobilizować Dana Carruthersa, który jest na emeryturze, żeby zajął się stekami. Dan, jak wiadomo, zna sekretny przepis na pikantne steki – wyjaśniła z uśmiechem Mina. – Od lat marzyłam, żeby go poznać.
– Zabierze go ze sobą do grobu – stwierdził Bill, a gdy od strony przyczepy dobiegł donośny szczęk metalu, dodał szybko: – Lepiej już pójdę. Niedługo będę z powrotem.
– Do zobaczenia.
Została sama. Rankiem ukończyła rozdział nowej powieści, a teraz łaknęła świeżego powietrza i przestrzeni. Osiodłała Sanda i wskoczyła na niego. Ubrana była w dżinsy, buty do jazdy konnej, wełnianą pikowaną bluzę w czerwoną kratę i skórzaną kurtkę. Na głowie miała kowbojski kapelusz, spod którego wysypywały się rozpuszczone włosy. Zamierzała je związać, ale zjawienie się Billa z przyczepą pokrzyżowało jej plany. Uznała, że to bez znaczenia, bo nikt nie będzie jej widział z wyjątkiem kowbojów, i tylko z daleka.
Pojechała wzdłuż ogrodzenia pośród sosen wydmowych. Kierowała się do miejsca, w którym jej tereny graniczyły z ranczem Barta Riddle’a. Hodowali bydło tej samej rasy, black angus, więc nie musieli się obawiać, że dojdzie do niepożądanej krzyżówki, gdy jakiś byk sforsuje płot i zawędruje do rancza sąsiada na randkę z krową innej rasy. Poza tym teraz nie była pora na krycie. Krowy Miny oraz Barta niedługo będą się cielić, i powinny zdążyć przed wiosennym wypasem. Jadąc wzdłuż granicy rancza, Mina wypatrywała uszkodzeń płotu i wymagających wymiany słupów ogrodzeniowych. Zapisywała je na iPhonie z koordynatami GPS, by te miejsca były łatwe do lokalizacji.
Rogan poradził jej, by zatrudniła na ranczu wykwalifikowanego pracownika na cały etat. Mina zgadzała się z nim, jednak wiedziała, że takie rozwiązanie byłoby kosztowne, no i nie chciała powierzać swoich czystej krwi byków człowiekowi, którego poznała z ogłoszenia w gazecie. Teraz jednak za pieniądze z umowy na nową powieść, a w niedalekiej przyszłości również za zyski ze sprzedaży młodych byczków, będzie mogła sobie pozwolić na taką inwestycję.
Miała nadzieję, że Bart zna kogoś z tych stron, kto nadaje się do takiej pracy. Wiedziała, że zatrudni tylko osobę godną zaufania.
Panował chłód, ale dzień był piękny. Dochodziła połowa marca, wkrótce krowy miały się cielić, a potem zaczną korzystać ze świeżej trawy na pastwiskach, która wyłoni się spod sięgającego po kostki śniegu. Ale z każdym dniem robiło się cieplej. Mina widziała, jak w nasłonecznionych miejscach topnieje śnieg, jednak w cieniu nadal leżał grubą warstwą. Śnieg w Wyoming nikogo nie dziwił, a niekiedy utrzymywał się aż do kwietnia czy maja, ale ta zima była dość ciepła.
Wkrótce dotarła do bramy w ogrodzeniu oddzielającym ziemię Barta od jej posiadłości. Zsiadła, przeprowadziła Sanda na drugą stronę i zamknęła za sobą bramę. W krainie ranczerów ci, którzy zostawiali otwarte bramy, musieli się liczyć ze srogimi karami. Wałęsające się bydło mogło narazić hodowcę na spore wydatki, zwłaszcza gdy wyszło na szosę i doprowadziło do wypadku