Dziewczyna z Dzielnicy Cudów. Aneta Jadowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska страница 16
– Co dokładnie? – Chciałam się upewnić.
– Wszystko od mojego powitania do teraz. Mogłaś po prostu powiedzieć, że chcesz porozmawiać, i poszedłbym tu za tobą, nie musiałabyś mnie nosić.
Patrzyłam na niego, szukając jakichś oznak sarkazmu. Nic.
– Myślę, że masz kłopoty z zaufaniem – dodał.
– No nie mów – skwitowałam.
Ilia zabrał na górę pudło z kwiaciarni i zapewnił, że w ciągu dwóch godzin trafi ono do laboratorium. Nie robił mi wielkich nadziei na to, że coś znajdziemy. „To nie CSI. Nawet jeśli będzie tam mnóstwo śladów DNA i odcisków palców, przypomnij mi, czy mam je porównać z bazą danych tajnych zamachowców, czy poszperać w bazie danych tych, którzy chętnie widzieliby Modliszkę martwą?” Miał Rację. Na początek musiało mi wystarczyć porównanie potencjalnych śladów z odciskami palców Robina i jego DNA, które Ilia od razu pobrał, wyrywając mu kilka włosów z cebulkami. Wyniki przyjdą nie wcześniej niż za kilka dni. Choć zapłaciłam za opcję ekspresową, sekwencjonowanie DNA trwa – tylko w serialach wyrabiają się między jedną a drugą przerwą reklamową.
Zostałam z Robinem sama, miałam wezwać Ilię, gdybym potrzebowała wsparcia czy narzędzi dentystycznych. Wybrałam pomieszczenie, w którym nie było za wiele sprzętów – ot, stół, krzesło i wąska metalowa wojskowa prycza pod ścianą. Przesunęłam ją po betonowej podłodze, tak że mogłam teraz usiąść naprzeciwko Robina.
– Sugerujesz, że odpowiesz mi na każde pytanie, jakie ci zadam? I powiesz mi prawdę? – zapytałam.
– Jasne. Mamy być partnerami. Musimy zbudować platformę porozumienia i zaufania – odparł tym tonem, który budził natychmiastowe skojarzenia.
– Jak długo trwała twoja terapia psychiatryczna?
– Trzy miesiące.
– Szybko nasiąkasz żargonem.
– Adaptuję się.
To było dziwaczne, ale brzmiał wiarygodnie i wydawał się naprawdę mieć na myśli to, co mówił.
– Rozwiążesz mnie? – zapytał.
– Jeszcze nie. Zobaczymy, jak potoczy się dzień.
Przytaknął, jakby godził się z tym, na co nie miał wpływu.
– Od jak dawna jesteś w Zakonie? – zapytałam.
– Od zawsze – odpowiedział, a widząc moje zwątpienie, dodał: – Naprawdę, wychowałem się tam. Podrzucono mnie na próg siedziby Zakonu, kiedy byłem niemowlakiem.
– I tak po prostu cię wzięli na wychowanie?
– Matka Przełożona uznała, że to dobry pomysł.
Dałabym mu gdzieś między dwadzieścia osiem a trzydzieści pięć lat. To nie mogła być moja matka, bo należała do Zakonu od dwudziestu lat, a Matką Przełożoną była od sześciu. Z tego, co wiem, pierwszą w Polsce kobietą na tym stanowisku. Co nie wykluczało wersji Robina.
– Gdzie to było?
– W Watykanie.
Odchrząknęłam zaskoczona. To mogło wiele wyjaśniać. Kiedyś w Watykanie mieściła się siedziba główna, w czasach, kiedy Zakon podlegał wciąż Kościołowi katolickiemu. Dominikanie byli psami Chrystusa w realnym świecie. Zakon – cieniem Watykanu w świecie nadprzyrodzonych. Jakieś sto lat temu postanowił się odłączyć od struktur kościelnych z powodu różnic nie do pogodzenia. Miał dość mocną pozycję, by móc to zrobić, nie tracąc dóbr materialnych. Nie wiem, komu i czym zagroził, ale oficjalnie stał się instytucją prywatną. „Oficjalnie” to tylko figura retoryczna, bo istnienie Zakonu stanowiło jedną z najgłębiej skrywanych tajemnic Kościoła katolickiego. Wierni nie byli gotowi na wiedzę o alternatywnych światach, rasach nadprzyrodzonych czy magii. Jeszcze mniej byli, zdaniem Kościoła, gotowi na wiedzę o tym, że wszyscy czczeni przez ludzkość bogowie istnieją i w większości mają się świetnie, a Jezus Chrystus jest jednym z wielu potencjalnych wybawicieli. Po rozdzieleniu obu instytucji siedziba w Watykanie straciła pozycję bazy głównej, choć nadal należała do Zakonu i mieściły się tam archiwa oraz coś w rodzaju Sanktuarium. Jeśli to tam podrzucono niemowlę, istniały spore szanse, że znajdzie je bibliotekarka czy uzdrowicielka, a nie morderca.
– Czemu za mną łazisz? – zapytałam.
– Mamy być partnerami.
– Czyj to był pomysł?
– Matki Przełożonej. To dla mnie naprawdę ważne. – Skrzywił się. – Rozumiem, że dla ciebie nie jest to dobre rozwiązanie… Czy chodzi o mnie? Czy twój problem z brakiem zaufania?
– Pracuję sama.
– Też tego chcę. Właśnie dlatego muszę pracować z tobą, bym mógł pracować sam.
– Wyjaśnij mi to, bo się zgubiłam.
– Jeśli popracuję z tobą pół roku, po tym czasie będę mógł działać solo. Matka mi to obiecała.
– Powiedz mi, chłopcze, czy ostatnio bardzo ją wkurzyłeś?
Spojrzał na mnie, nie rozumiejąc.
– Oczywiście, że nie. Dopiero tu przyjechałem.
– Miałeś jakiś wybór czy dała ci od razu przydział do mnie?
– Od razu. Czemu pytasz?
– Bo cię nie lubi albo chce się ciebie pozbyć. – Wyglądał na zszokowanego, więc wyjaśniłam: – Od dwóch lat podtykają mi partnerów, a ja od dwóch lat pozbywam się ich bardziej lub mniej po dobroci. Kilku nie żyje, bo, choć oficjalnie mieli ze mną współpracować, po cichu chcieli się mnie pozbyć. Matka o tym wiedziała. A jednak, informując mnie o przydziale, zrobiła wszystko, co mogła, by mnie wkurzyć, a tym samym doprowadzić do tego, że cię zabiję. Czy ostrzegła cię przede mną w jakikolwiek sposób? Raczej nie. Miałeś kamizelkę kuloodporną, ale to za mało, by uznać, że zabezpieczyła twoje życie. Zna mnie i wie, że bywam kreatywna. Nie zrobiła nic, by cię ochronić. Za to zrobiła mi awanturę i wcisnęła w ręce twoją teczkę z całkowicie fałszywym biogramem, szytym tak grubymi nićmi, że za obraźliwe uznaję to, jak nisko ceni moją inteligencję. Chciała, bym cię zabiła. I pozbyłaby się nas obojga, bo przy okazji mi zagroziła, że jeśli cię zabiję, jestem następna do odstrzału. Piękny plan. Pewnie się teraz zastanawia, dlaczego jeszcze żyjesz.
Конец ознакомительного фрагмента.
Текст предоставлен ООО «ЛитРес».
Прочитайте эту книгу целиком, купив