Dziewczyna z Dzielnicy Cudów. Aneta Jadowska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska страница 14
![Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska Dziewczyna z Dzielnicy Cudów - Aneta Jadowska Nikita](/cover_pre815222.jpg)
Otworzyłam drzwi i przywitałam się szybko z ciocią Stasią. Przesyłka z trudem mieściła się na wycieraczce. Długie, białe pudełko miało logo luksusowej kwiaciarni. Nie dostrzegłam bilecika, za to opasujący pakunek czerwony, nylonowy sznur grubości palca wydawał się mocno nie na miejscu. W połączeniu z dziwnym dostawcą i brakiem pokwitowania paczka nie wyglądała na taką, którą chciałabym otwierać. A już na pewno nie przy staruszce. Jeśli wybuchnie, pewnie przeżyję, choć spędzę kilka dni w wannie. Ona nie miałaby szans w konfrontacji z korkiem od szampana.
– Rzucił ją, gdy tylko wyszłam na klatkę… To był ON? – zapytała, głośno akcentując zaimek odnoszący się do mojego niesławnego mafijnego eks.
– Raczej któryś z jego ludzi – powiedziałam. – Dziękuję za czujność.
– Niech wie, że się ktoś o ciebie troszczy, może da sobie spokój.
Twardo uniosła podbródek i wierzcie mi, była gotowa stawić czoła mafii. Już ją widziałam, jak składa aplikację do Zakonu Cieni. Cień Zabójcy.
Podziękowałam jej serdecznie i poprosiłam, by wróciła do mieszkania.
– Gdyby coś wybuchło, proszę zadzwonić pod ten numer, który ci dałam, ciociu, do Aleksa.
– A nie po policję? – Uniosła brew. Może zaczynała coś podejrzewać? Miłe dziewczynki zostawiają pewne sprawy policji…
– Mój przyjaciel poradzi sobie z tym lepiej. Ma lepsze zaplecze finansowe – wyjaśniłam.
Pokiwała głową, bo o niedofinansowaniu policji czytała w swojej gazecie więcej niż raz. Cofnęła się do mieszkania i przymknęła drzwi, ale czułam jej obecność. Byłam pewna, że spogląda na mnie przez judasza.
Przyklęknęłam i dokładnie obejrzałam krawędź paczki. Nieznajomy niósł ją w rękach, potem rzucił. Nie ryzykowałby z detonatorem naciskowym, prawda? Delikatnie podniosłam pudełko. Lekkie. Zabrałam je do mieszkania i zamknęłam drzwi. Wzmocniłam zaklęcie ochronne, gwarantujące mi maksimum dyskrecji, a sąsiadom bezpieczeństwo. Nawet gdyby w paczce była bomba, siła uderzeniowa nie dosięgłaby nic poza moim lokum. Niezbyt dobrze dla mnie, ale w porządku dla reszty budynku.
Czujniki nie wykryły materiałów wybuchowych czy przewodów. Współczesne bomby rzadko tykają, ale na wszelki wypadek uważnie osłuchałam przesyłkę. Mogłam ją po prostu otworzyć, skoro wydawała się czysta, ale instynkt podpowiadał mi, że w środku nie znajdę nic dobrego. Wyciągnęłam z torby ze sprzętem do włamań kamerkę laparoskopową i scyzorykiem wydłubałam otwór w pudełku. Podłączyłam kamerkę do laptopa i ostrożnie wsunęłam do środka. Przez chwilę widziałam tylko coś, co wyglądało na liście. Poruszyłam przewodem, przesuwając go głębiej. I nagle ją zobaczyłam. Oko, wydłużona głowa, długie odnóża… Przeklęłam cicho.
Zsunęłam sznur, uważając, by nie zniszczyć potencjalnych śladów. Jeśli miałam rację i była to groźba, wiedziałam, że Karma znajdzie mi laboratorium, w którym sprawdzą pudło w poszukiwaniu wszelkich wskazówek. Uniosłam wieko.
Było ich znacznie więcej. Spoczywały ułożone między bezgłowymi łodygami róż niczym makabryczny bukiet. Liczyłam sztywne, przebite szpilkami ciałka. Trzydzieści. Szpile miały jakieś dwanaście centymetrów i przyczepione na końcach szklane serduszka – czerwone, różowe, fioletowe. Wyjęłam z torby aparat cyfrowy i dokładnie wszystkie sfotografowałam. Dopiero wtedy delikatnie wyjęłam jedną ze szpil z przytwierdzonym do niej owadem.
Modliszka. To zdecydowanie była groźba. Od tamtego dnia, kiedy odstrzeliłam głowę facetowi, który miał ochotę mnie zgwałcić, to imię przylgnęło do mnie na dobre. Większość Cieni nie zawracała sobie głowy zapamiętywaniem któregoś z imion, o których wiedzieli, że są lewe. Modliszka była bardziej charakterystyczna. Pseudonim, który nadano mi jako złośliwą obelgę, nosiłam z dumą. Brzmiał dobrze, wzmacniał reputację i trzymał na dystans romantyków szukających jednostronnej przyjemności pod prysznicem.
Poziom bezpieczeństwa w łazienkach Zakonu drastycznie wzrósł, odkąd grande finale napastnika przeszedł do legendy szeptanej w cuchnących potem i testosteronem szatniach. Nie byliśmy organizacją skautów, ale moim zdaniem jest różnica między mordercą na zlecenie a gwałcicielem. Po prostu trzeba mieć zasady.
Więc, owszem, kiedy znalazłam na swojej wycieraczce trzydzieści martwych, przebitych szpilkami modliszek, potraktowałam to dość osobiście. A jeśli dodać do tego, że zostawiono je na progu mojej mety w realnym świecie, całość zaczynała wyglądać umiarkowanie różowo. Czy ktoś kolejny raz rozpoczął sezon polowań na mnie i zapomniał mi o tym wspomnieć?
Wciąż myślałam o tym, jak w to wszystko wpasowuje się Robin. Musieliśmy porozmawiać, ja i mój rzekomy partner. Zbyt często nawiedzał moje spiskowe fantazje, bym czuła się swobodnie z tym, że nie wiedziałam o nim nic, poza tym, że jego biogram dostarczony przez Irenę był totalnym gównem. Ale najpierw musiałam coś jeszcze sprawdzić. I zastanowić się, co mówiło o mnie to, że gdzieś w głębi duszy rozważałam wyprawienie tym owadom pogrzebu. Skoro jednak nie miałam czasu, by grzebać je w parku w pudełku po butach, spakowałam je do torebki strunowej i dokładnie obejrzałam resztę bukietu w poszukiwaniu tropu. Trzydzieści osiemdziesięciocentymetrowych róż z przybraniem… to nie była tania groźba.
Kobieta pracująca w kwiaciarni pamiętała zamówienie na trzydzieści róż. Wyjaśniłam, że mam cichego wielbiciela, ale ponieważ zamiast czekoladowego serduszka szarpnął się na taki prezent, czuję się nieco zobligowana, by go poznać i wynagrodzić. Przyznała mi rację, bo hej, tak się starał! Nie potrafiła mi niestety pomóc w kwestii tożsamości ofiarodawcy, gdyż zapłacił gotówką, nie skorzystał też z kuriera, więc nie musiał wypełnić druczku… Mogła mi go tylko opisać, bo wbił jej się w pamięć. Wysoki, przystojny, i choć nie gustowała nigdy w rudzielcach, ten wyglądał jak model najnowszej kolekcji Bytomia – długie włosy i lekki zarost, popielaty gajer z kamizelką… no ciasteczko po prostu. I jeśli go nie chcę, mogę go jej oddać. Zapewniłam, że będę pamiętać, że jest następna w kolejce.
Wyszłam z kwiaciarni i odetchnęłam świeżym powietrzem. Gęsty aromat róż i lilii wypełniający sklep przyprawił mnie o ból głowy. Pocierając skronie, zastanawiałam się, czy kiedykolwiek na swojej drodze spotkałam rudego przystojniaczka z upodobaniem do garniturów. Robin miał włosy gdzieś na granicy brązu i kasztanu, ale kwiaciarka wyraziła się jasno, ten, kto kupił u niej kwiaty, był jaskrawym rudzielcem z długimi do połowy pleców gładkimi włosami w kolorze ognia. Opisywała je z takim zachwytem, że musiałam jej uwierzyć. W otchłani pamięci nie znalazłam jednak żadnego rudzielca. Byłam w punkcie wyjścia. Czyli zostawało mi pudło i jego zawartość – miałam nadzieję, że zdradzi nam więcej niż zauroczona kobieta.
Nie miałam ochoty na zakradanie się do Warsa szczeliną. W realnym mieście mogli podróżnika czekać w najgorszym wypadku ciekawscy przechodnie, w alternatywnym