Cherub. Przemysław Piotrowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Cherub - Przemysław Piotrowski страница 6
Z zamyślenia wyrwała go gwałtowna reakcja Boruckiej, która nagle odchyliła się i omal nie przewróciła na plecy.
– Chryste! – jęknęła, a Zimny kątem oka dostrzegł szczura, który znacząc drogę ucieczki krwawymi śladami, zniknął gdzieś za piecem.
– Wszystko w porządku?
– Tak – mruknęła, podnosząc z podłogi upuszczone szczypczyki. – Tylko ta robota powoli zaczyna mnie wkurwiać.
Szefowa techników wzięła głęboki oddech i wróciła do pracy. W poszukiwaniu kolejnych śladów skupiła się na okolicach pośladków ofiary. Coś musiało przykuć jej uwagę, bo nachyliła się jeszcze bardziej. Zimny obserwował, jak chwyta pęsetę i wsadza ją między nogi nieszczęśnika. Nie zareagowała na obrzydliwe „uuu”, które w związku z wykonywanymi przez nią czynnościami wyjęczał Warszawski. Chwilę później w szczypczykach błysnęło coś, co przypominało łańcuszek. Borucka włożyła dowód do woreczka strunowego i podniosła się z kolan.
– No i proszę. Pierwszy konkret – rzuciła triumfalnie, siląc się na wymuszony uśmiech.
– Znasz się na tej robocie… – skomentował Warszawski.
Borucka posłała mu mordercze spojrzenie.
– Chcesz jeszcze coś dodać? – W jej tonie pobrzmiewało wyraźne poirytowanie.
– Nie.
– Jak chcesz, możemy się zamienić.
– Dobra już, Anka. Wyluzuj, kurwa.
– Tak na przyszłość. Grzebanie w cudzym tyłku nie należy do moich ulubionych zajęć, więc następnym razem odpuść sobie takie gówniarskie teksty, okej?
– Jesteś przewrażliwiona – burknął Warszawski. – Powiedz lepiej…
– Okej czy nie okej?
– No okej, okej.
– Jeśli okej, to proszę bardzo. Weźcie to sobie i pobrandzlujcie się na zewnątrz – rzekła, wręczając im woreczek z dowodem. – Będę tu miała jeszcze sporo roboty. Zawołam was, gdy skończymy.
Zimny przyjął jej słowa z ulgą. Od dłuższego czasu pragnął opuścić piwnicę, ale nie chciał wyjść na mięczaka, zwłaszcza przy Warszawskim, na którym widok zmasakrowanych zwłok wielkiego wrażenia nie robił. Aspirant wziął dowód i skwitował słowa Boruckiej udawanym rechotem. Chwilę później obaj mężczyźni wyszli z pomieszczenia.
– Nie wiesz, co ją ugryzło? – zagadnął w korytarzu aspirant.
– Nie. Co to jest? – Zimny od razu przeszedł do konkretów.
– Jakiś łańcuszek chyba… – Podniósł woreczek na wysokość oczu, ale musiał się przesunąć, bo w wąskim korytarzu minęło ich dwóch kolejnych techników. Byli już w pełnym rynsztunku, a na twarzach mieli maski. Skinęli kurtuazyjnie i bez słowa ich wyminęli.
– Wyjdźmy na świeże powietrze. Cuchnie tu jak cholera, a do tego w tej ciemnicy i tak niewiele widać – zaproponował Zimny i już po chwili obaj policjanci znaleźli się na zewnątrz.
Raz jeszcze przyjrzeli się zawartości woreczka. W środku ujrzeli niewielki srebrny łańcuszek. Był częściowo umazany krwią i kałem, co nie zmieniało faktu, że wyglądał na tani, być może nawet niesrebrny. Mężczyźni spojrzeli po sobie. Obaj wiedzieli, że sytuacja jest bardziej niż poważna.
– Chyba wdepnęliśmy w niezłe gówno – mruknął Warszawski. – Dosłownie i w przenośni.
– Na to wygląda. Nikt normalny nie zostawia po sobie takich śladów.
– Zwłaszcza w dupie prokuratora okręgowego.
– Kurwa. – Zimny się zasępił. – Myślisz, że to jednorazowy wybryk czy mamy kolejnego seryjniaka?
Warszawski przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Z zamyślenia wyrwał go miarowo wyjący klakson. Obaj spojrzeli w stronę ulicy, gdzie pomiędzy przypadkowymi gapiami oraz pierwszymi przybyłymi i wymachującymi mikrofonami i kamerami dziennikarzami przebijał się lśniący czarny grand cherokee prokurator Arlety Winnickiej. Jej śladami w brudnym starym mercedesie podążał patomorfolog Robert Krzywicki.
– To wiadomość, Grzegorz. – Warszawski wrócił do dyskusji. Nagle stał się bardzo poważny. – Ktoś, kto chciałby odjebać Kotelskiego z zemsty, zrobiłby to po cichu. A ten gość wszystko sobie zaplanował. I jeszcze zostawił nam prezent. To…
– Pokaż mi jeszcze raz.
– Masz.
Warszawski wręczył inspektorowi woreczek z dowodem. Zimny kilkakrotnie przesunął go w palcach i obejrzał bardzo dokładnie z każdej strony. Robił to niemal z namaszczeniem. Aspirant podrapał się za uchem i zmarszczył brwi.
– Mam wrażenie, że już gdzieś go widziałem – mruknął Zimny. – Nie wiem gdzie, ale… Przypomnę sobie.
Oddał woreczek Warszawskiemu i skierował wzrok na prokurator Winnicką. Właśnie wysiadła z samochodu i przywitała się z doktorem Krzywickim. Włosy spięła w elegancki kok, a na nosie miała duże okulary przeciwsłoneczne. W wysokich szpilkach, idealnie skrojonym żakiecie i ołówkowej spódnicy wyglądała perfekcyjnie.
– Ma nogi, co? – zagadnął Warszawski.
– No ma…
Obaj obserwowali, jak zmierza w ich kierunku, kręcąc szerokimi biodrami. Obok, nieco niezdarnie, z grubą walizką w ręku dreptał doktor Krzywicki.
– Łukasz…
– No…
– Na razie nie wspominaj jej o naszym odkryciu. Najpierw chcę się upewnić.
– Okej. A powiesz mi, co ci chodzi po głowie?
– Jak ogarniemy ten syf, to możesz pojechać ze mną.
– Gdzie?
– Do archiwum.
Igor Brudny siedział przy biurku i z kwaśną miną przyglądał się raportom z prowadzonej sprawy. Nie lubił papierkowej roboty jak większość policjantów, ale to śledztwo było pod tym względem wyjątkowo upierdliwe. Gwałt zakończony uduszeniem młodej dziewczyny w damskiej toalecie jednego z popularnych nocnych klubów jawił się jako zmora dla każdego śledczego. Konieczność przesłuchania wszystkich