Cherub. Przemysław Piotrowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Cherub - Przemysław Piotrowski страница 8

Жанр:
Серия:
Издательство:
Cherub - Przemysław Piotrowski

Скачать книгу

które opłacał z pieniędzy zarobionych w zarządach kilku spółek skarbu państwa. Czyli między innymi z moich i twoich.

      – Poważnie?

      – Wszyscy wiemy, że ten szczyl lubi blichtr. A Karolina Pisz była jedną z młodocianych celebrytek, która oficjalnie dała mu kosza. W Pasji miał wykupiony boks dla VIP-ów tuż obok niej i według zeznań kilkakrotnie do niej startował, ale ona za każdym razem go przeganiała. Trochę później znaleźli ją martwą w toalecie. Dla jasności, rozmawiałem też z kilkoma jego eks. Każda z nich twierdzi, że nie lubił, jak mu się odmawia, a do tego kawał z niego sukinsyna.

      – To jeszcze nie powód, żeby dziewczynę zgwałcić i zamordować.

      – Dla ciebie nie. Przypomnieć ci sprawę dark klubów?

      Beryl cmoknął i teatralnie przewrócił oczami. To była wyjątkowo paskudna historia. Osiem lat temu z Wisły wyłowiono siedemnastoletnią dziewczynę. Nazywała się Paulina Szymańska, pochodziła z typowej patologicznej rodziny i do stolicy przyjechała z Podkarpacia w nadziei na znalezienie lepszego życia. Sekcja zwłok wykazała, że bezpośrednią przyczyną śmierci było uduszenie, ale ślady na ciele wskazywały, że była też torturowana. Sprawą zajął się Brudny, który wpadł na trop grupy zza wschodniej granicy specjalizującej się w handlu żywym towarem, a dokładnie w dostarczaniu młodych dziewczyn do tak zwanych dark klubów. W głęboko zakonspirowanych lokalach sławni i bogaci dopuszczali się wszelkiego rodzaju bezeceństw. Młode kobiety (choć zdarzali się również mężczyźni) były przetrzymywane w klatkach, traktowane jak niewolnice i zmuszane do skrajnej uległości wobec wyuzdanych klientów. Brudny przez pół roku krążył po wszelakich klubach dla swingersów, burdelach czy salonach BDSM. Poznał ten światek i w końcu zespołowi udało się natrafić na ślad jednego z takich przybytków. Policyjni informatycy zadbali o jego tożsamość i przelew dziesięciu tysięcy złotych w bitcoinach na tajemnicze konto organizatora, a Brudny w roli ekscentrycznego syna pary nowobogackich milionerów trafił na „dark party”. Nigdy nie zapomni tego, co tam zobaczył. Nie wchodząc w szczegóły, krótko po rozpoczęciu imprezy do środka wtargnęła grupa antyterrorystów, a on dokonał aresztowania głównego organizatora, którym okazał się jeden z szanowanych lekarzy, założyciel luksusowej kliniki chirurgii plastycznej w Sopocie, niejaki Ludwik Dostojny. Facet procesu nie doczekał, bo powiesił się w celi aresztu (choć tajemnicą poliszynela było to, że ktoś najprawdopodobniej mu pomógł), ale najgorszy był fakt, że gdy ostatecznie dobrano się do zarekwirowanych dysków i rozszyfrowano większość danych klientów dark klubu, nikt, absolutnie nikt nie poniósł w związku z całą sprawą żadnej odpowiedzialności. W toku postępowania ustalono, że śmierć tamtej siedemnastolatki mogła być wypadkiem spowodowanym tym, że któryś z klientów w swoich harcach trochę się zagalopował. Zdołano nawet wytypować konkretnego człowieka, ale wkrótce śledztwo przejęło Centralne Biuro Śledcze, tłumacząc to tym, że stało się rozwojowe i wpisuje się w szeroko zakrojoną operację na skalę międzynarodową. Dyski z danymi zniknęły i wszelki słuch o nich zaginął.

      – Ech… – Beryl skrzywił się w dziwnym grymasie i podrapał po podgardlu. – Nie sądzę, aby łączenie tych spraw miało jakikolwiek sens. Zresztą nie przypominam sobie, aby na tamtych dyskach pojawiło się nazwisko Czabańskiego.

      – Owszem, nie pojawiło się. Pamiętaj jednak, że nie zdążyliśmy rozszyfrować wszystkich.

      – Nie wyciągaj pochopnych wniosków. Rozumiem, że masz przeczucia, ale nie skazuj chłopaka, dopóki nie znajdziesz twardych dowodów.

      – Co to za pierdolenie, Rychu? – Brudny podniósł się z krzesła. – Lepiej załatw z prokuraturą pozwolenie na pobranie od niego materiału biologicznego. Facet ma motyw, profilem pasuje i nie ma alibi. Jeśli to nie wystarczy, to co, kurwa, wystarczy?

      – Uspokój się. Wiesz, jak wygląda sytuacja. To delikatna sprawa.

      Brudny zmrużył oczy i nachylił się w stronę komendanta. W tonie Beryla wyczuł niepokojącą zmianę.

      – Z kim ty wczoraj piłeś? – zapytał podejrzliwie.

      – Chyba nie myślisz, że będę ci się spowiadał – odburknął Beryl. – Rób swoje i dziś wieczorem wyślij mi raport z postępów w śledztwie.

      – Ty, Rychu… – Brudny nie odpuszczał. – Ty chyba nie schlałeś się z którymś z tych skurwysynów z Wiejskiej?

      – Koniec rozmowy. Wychodzę. Raport chcę mieć dzisiaj do szesnastej.

      Beryl odwrócił się i wyszedł. Brudny rzadko się wściekał, ale teraz miał wrażenie, że zaraz eksploduje. Do tej pory uważał komendanta za uczciwego człowieka, ale fakt, że wszedł w konszachty z politykami, sprawił, że szacunek, którym go darzył, w jednej chwili wyparował. Beryl nie przyznał tego jednoznacznie, ale zdradził się swoim zachowaniem. Brudny nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Od początku zachowywał się dziwnie, co nie było w jego stylu. A gdy go trochę przycisnął, po prostu wyszedł bez słowa wytłumaczenia. Nawet nie chciał sobie wyobrażać, że kompanem przy kielichu mógł być wiceminister spraw wewnętrznych, który jest ojcem podejrzanego.

      Zrezygnowany klapnął na krzesło. Szybsze tętno przynajmniej pobudziło ukrwienie w nodze i już nie czuł mrowienia. Przez chwilę siedział, wpatrując się w stos dokumentów i próbując zebrać myśli. W jego głowie szalały jedynie te najczarniejsze. Bo co, jeśli Beryl rzeczywiście ukręci sprawie łeb? Miał paskudne przeczucie, że tak to się skończy.

      Jego spojrzenie znów padło na podejrzaną kopertę. Nie zastanawiając się dłużej, ostrożnie ją otworzył i zajrzał do środka. Błysnął niewielki kawałek metalu. Potrząsnął kopertą i zawartość wypadła na biurko.

      Wbił wzrok w lśniący przedmiot. Poczuł suchość w ustach i głośno przełknął ślinę.

      Pomyślał, że nigdy nie uwolni się od przeszłości.

      Zimny opuścił miejsce zbrodni i wspólnie z Warszawskim poszedł do sądowego archiwum. Wiedział, że to na jego barkach spocznie ciężar śledztwa, i jeszcze przed spotkaniem z komendantem chciał się upewnić, czy jego podejrzenia mają twarde podstawy.

      Na parking przy placu Słowiańskim, gdzie wyrastał gmach Sądu Okręgowego, przyjechali oddzielnie. Jak zwykle było tam bardzo tłoczno, ale Zimny szczęśliwie trafił akurat na kierowcę, który zwalniał miejsce. Warszawski musiał poszukać dłużej, w końcu zniecierpliwiony zaparkował na trawniku pod drzewami.

      – Chcesz zarobić mandat? – zapytał Zimny, gdy aspirant wysiadł z samochodu.

      – Znają mojego gracika. – Warszawski poklepał po masce starego passata. – Nikt nie podniesie na niego ręki, chyba że z góry zakłada, że chce ją stracić.

      – A nie pomyślałeś, że takim zachowaniem dajesz kiepski przykład i tak rozwydrzonemu do granic możliwości społeczeństwu?

      – Świętoszek się znalazł. Wiesz dobrze, że już dawno powinni zrobić coś z tym parkingiem. Powiedzieć, że jest za mały, to nic nie powiedzieć. Poza tym nie chodzę w mundurze. I nie wyglądam na glinę. – Warszawski wyszczerzył zęby w paskudnym uśmiechu.

      – Co prawda, to prawda – skonstatował

Скачать книгу