Czuły narrator. Olga Tokarczuk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czuły narrator - Olga Tokarczuk страница 12

Czuły narrator - Olga Tokarczuk

Скачать книгу

były dostatecznie naoliwione.

      Lecz właśnie dlatego taki świat wydaje się wieczny. Tylko młode i świeże może się zestarzeć i ulec zniszczeniu; natomiast to, co stare i ułomne, osiąga kategorię bytu ponad bytami, stan bezpiecznego trwania poza zakusami czasu. W tym sztucznym świecie dochodzi jednak do aktów samorództwa, zjawiska tajemniczego i wykraczającego poza nasze naukowe przygotowanie. Pamiętamy, jak przekonująco opisywał to zjawisko Bruno Schulz. Żeby je zaobserwować, trzeba nie lada wnikliwości i uważności: skupienia się na najmniejszych detalach, na szparach w desce, na nierównościach kamienia, na drobnych załamaniach, kłębkach śmieci, dziurkach, rysach; to tam, w ich mikroczeluściach, pączkuje zawiązek życia. Czy na pewno? To źle postawione pytanie. Uczestniczymy bowiem w fenomenach i gdy tylko zaczniemy szukać drogi w głąb, utracimy naszą niezwykłą perspektywę – a wtedy okruch życia zamieni się w drobinkę kurzu, w opiłek żelaza. Zresztą tutaj nigdy nie wiadomo, gdzie przebiega ta bardzo podejrzana granica między tym, co żywe, a tym, co martwe. Mędrcy wybuchnęliby śmiechem, gdybyśmy próbowali ich przekonać, że takowa w ogóle istnieje. Przecież wiadomo, że żaby biorą się z błota, muchy z ekskrementów, a pchły z mokrego kurzu pod łóżkiem. Wiadomo, że w skomplikowanej strukturze zegara pulsuje od czasu do czasu żywa tkanka podobna do wątroby, a mechanizm kół zębatych napędza się śliną, jak pokazano nam w kongenialnej Ulicy krokodyli.

Confusio, czyli pierwotny porządek rzeczy

      Nie dajmy się jednak zwieść tej pozornej wizji rozpadu. W tyglu braci alchemików sięgamy bowiem do korzeni pierwotnego porządku, w którym wszystko, co istnieje, egzystuje razem i jednocześnie, a potrzeba poukładania daleko wykracza poza prostackie tendencje do tego, by narzucić ład według miar, liter alfabetu czy przyczyny i skutku. Tutaj panuje porządek pierwotny, w którym wszystko jest tak samo ważne i wzajemnie ze sobą powiązane.

      Słowa padają w różnych językach, a te języki tajemniczo się dopełniają, nie bacząc na swoje pochodzenie i pokrewieństwo. Poza tym wcale nie musimy rozumieć tego, co zostało powiedziane czy napisane. W tym pierwotnym porządku sens w znaczeniu takim, jakim go znamy, jeszcze nie istnieje. Ludzka mowa jest czymś, co nie oddaliło się zbytnio od czystego dźwięku, i zaledwie brzmi, pismo zaś sprowadza się do śladu grafitowych rysików na papierze. Niczego nie da się powiedzieć ani opowiedzieć. W filmie In Absentia listy wrzucone do zegara nigdy nie dotrą do swojego adresata, chyba że miałby nim być czas (chociaż jego słynny upływ też może okazać się sprawą umowną). Pejzaż robi się zupełnie abstrakcyjny i trudno się w nim doszukać znanych kształtów drzew, gór, domów i ulic. Horyzont niby istnieje, ale ponieważ nie ma ani nieba, ani ziemi, jego istnienie goni w piętkę – niczego bowiem on od siebie nie oddziela ani nie pozwala orientować się w przestrzeni. Nie do końca działają tutaj prawa fizyczne – to, co miało spaść, zawisa nagle w powietrzu, podczas gdy wiele dzieje się obok, jakby nigdy nic. „Może w tych drobiazgach kryje się jakieś znaczenie?”, pyta z niedowierzaniem sam siebie Jakob von Gunten, bohater Instytutu Benjamenta, ale w gruncie rzeczy wielu z nas czuje pokusę, żeby wykrzyknąć: „Co za ulga!”. Tropienie sensów upuściło nam już tyle krwi, że aż osłabliśmy od tej wątpliwej kuracji na dolegliwości horror vacui.

Wunderkamera, czyli precz z encyklopedią

      Nasza wiedza przypomina ogromny zbiór szuflad otwieranych na chybił trafił, zupełnie jak w filmie Gabinet Jana Švankmajera – raz ta, raz tamta. Ich układ też wydaje się chaotyczny – to nie żaden porządny katalog, ale kolekcja osobliwości. Nigdy nie wiadomo, co ujrzymy, wysuwając którąś z nich. Co do jednego możemy mieć pewność – będą tam rzeczy dziwne, przedmioty niepokojące. Takie, których istnienie nie tylko nie mieści się w głowie, ale wręcz zadziwia i drażni, bo udowadnia, że najlepszym sposobem opisania reguł jest przedstawienie od nich wyjątków. Przedmioty umieszcza się w tej kolekcji tylko dlatego, że są zadziwiające. Jakakolwiek systematyka, którą można by tu zastosować, pozostaje wolna od ogólnie przyjętych naukowych czy pseudonaukowych założeń. Nie uznaje się tu ani przyczyny i skutku, ani żadnych hierarchii, ani nawet prostych liniowych porządków alfabetu.

      Działa tu jeden prosty algorytm: „I to, i to, i jeszcze to i to…”.

Oneiropractica, czyli złota rybka

      Nie dajmy się zwieść złudzeniu, iż obecność elektryczności, silniczków, tramwajów, dzwonków do drzwi, zegarów i ludzi daje nam znaki, że możemy rozpoznać ten świat jako własny i dobrze znany. To tylko iluzja, przebranie w znajome kształty, złudne imitacje. Niby mamy przed sobą coś swojskiego, familiarnego, a jednak po bliższej lustracji okazuje się, że nie wszystko do końca się zgadza. Czasem ta iluzja jest czystą zabawą, jak w przypadku przywołania dowcipnych prac Arcimbolda, czasem zaś podszyta czymś groźnym, co wywołuje dezorientację i powoduje zawrót głowy (mechanizmem zegara jest mięso). Poruszamy się po obrzeżach racjonalnego rozumu, tam, gdzie proste zasady percepcji przestają być oczywiste. Tutaj księżyc jest zaledwie piłką futbolową. „Zamiast tajemnicy jest tylko złota rybka”, mówi bohater Instytutu Benjamenta.

      Czy na podstawie tych skrótowych, pobieżnych opisów rozpoznajecie ten kraj? Czy i wam wydaje się on znajomy i jakoś  n a s z? Jakkolwiek by go nazwać, pewne jest, że mieszka nas tu sporo.

      Ale co znaczy „nasz”? Nasz, czyli czyj? Tych, którzy czytali te same książki, czy może tych, którzy mają w mózgu pewien nieopisany jeszcze przez neurologię załomek (nazwijmy go tymczasowo „bruzdą braci Quay”)? Może stąd te nasze dziwne idiosynkrazje, skłonności do pokrętnej śmieciowej metafizyki? A może jesteśmy obywatelami mirażowatego państwa ponad granicami, które unosi się niczym falująca fatamorgana gdzieś nad Mitteleuropą i które żywi się jej sennymi koszmarami? W każdym razie bracia alchemicy dostarczają nam dzieła skończonego i doskonałego, które już przeszło swoje nigredo, albedorubedo, by w Quayowskim tyglu osiągnąć doskonałość filmowego kamienia filozoficznego.

Glosa

      Od dzieciństwa dręczył mnie pewien metafizyczny problem, dla którego długo nie umiałam znaleźć rozwiązania. Czy jest na świecie coś, bez czego nic nie mogłoby istnieć? Czy istnieje jakaś rzecz niezbędna, przedmiot podstawowy i fundamentalny? Quinta essentia, która nadaje moc potęg czterem żywiołom? Arche przedsokratyków, Tajemnica Istnienia, Graal Codzienności? Czy więc można ustalić pewną prostą hierarchię bytów, czy raczej pozostać w płaskim świecie rzeczy równie (albo wcale nie) przydatnych?

      W alchemicznym uniwersum Braci odkrywam ze zdziwieniem, że taki przedmiot istnieje i jest nim ŚRUBA. Pojawia się w ich filmach nazbyt często, żeby ją zignorować. Zakurzona i powszednia, lecz wszechobecna niczym Dickowski ubik. Nie dajmy się zwieść niepozorności tego przedmiotu. To ona za naszymi plecami skręca ze sobą warstwy rzeczywistości, spaja nasze niestałe, odrębne punkty widzenia w jedno i mechanicznym, obrotowo-spiralnym ruchem jednoczy przeciwieństwa.

      Błogosławiona Śrubo, miej nas w swojej opiece!

      PRACE HERMESA, CZYLI JAK TŁUMACZE CODZIENNIE RATUJĄ ŚWIAT

      Lubię przyjmować perspektywę panoptykalną i na wszystko – choć przez chwilę – spojrzeć z góry. Można wtedy zobaczyć nasz ludzki świat jako szeroko rozrzucone kolonie organizmów, zadowolonych z siebie, łatwo przystosowujących się do zmiennych okoliczności, niezwykle ekspansywnych i rywalizacyjnych, ale zarazem zdolnych do samopoznania i współpracy. Z tego punktu widzenia tłumacze są w tej organicznej strukturze czynnikiem, bez którego nie mogłaby ona istnieć; stanowią bowiem elementy składowe czegoś w rodzaju przewodzącej tkanki nerwowej, sieci, która pomaga przenosić informacje z jednego miejsca tego tworu w drugie.

      Nic

Скачать книгу