Czuły narrator. Olga Tokarczuk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czuły narrator - Olga Tokarczuk страница 11
Badania etologów raz po raz przynoszą nam nowe wieści o psychologii zwierząt.
Ostatnie, jakie znam, mówią o umiejętności antycypacji zdarzeń. Czytałam też takie, które przypisują zwierzętom coś w rodzaju poczucia humoru – skłonność do wyprowadzania w pole dla zabawy.
Kiedy byłam mała, zaczęłam mieć wrażenie, że zwierzęta to jakiś rodzaj przebrania i maski. Że pod ich owłosionymi pyskami i dziobami kryje się jakaś inna „twarz”. Ktoś inny. Odkryłam to na Sabie, suce, która bezdomna żyła sobie całkiem dobrze, korzystając ze szkolnej kuchni. Była niepowtarzalna i bystra, i jakaś sama w sobie wyraźna. Potem już nie widziałam tego tak jasno, ale to podejrzenie pozostało mi do dzisiaj.
Czy nie wydawało wam się nigdy, że zwierzęta mają maski, że gdzieś za uszami schowano troki albo zamki, którymi zostały przymocowane, i że te maski są tak samo zagadkowe, enigmatyczne – i w pewien sposób emblematyczne – jak maski ludzi? Kto więc kryje się pod postacią kota sąsiadów i kim jest ta wesoła suczka yorka, którą codziennie widuję na klatce schodowej? Kim jest świnia, kura i krowa?
Czy wolno mi tak postawić to pytanie?
Singer podąża szerokim traktem – to droga dla wszystkich. Wszyscy mamy zdolność do refleksji i umiemy posługiwać się własnym rozumem. Jego rozumowanie można przeprowadzić tak, żeby stało się zrozumiałe dla ludzi różnych kultur i w różnym wieku. Wyobrażam sobie też wersję dla dzieci, które mają w szkole zajęcia z etyki.
Droga Costello jest węższa, czego ona sama jest całkowicie świadoma. Dlaczego to, co dla jednych wydaje się odrażające i straszne, drugich zupełnie nie porusza? Może jesteśmy psychicznie inaczej skonstruowani, może przeżywamy świat na różnych poziomach, może nasza wrażliwość jest wrodzona i nie da się wytrenować. Może w końcu nie każdy ma zdolność do empatii i wielu ludzi po prostu nie rozumie, o czym mówi ta starsza i przecież nieistniejąca pisarka.
I wreszcie Jane Goodall – wąziutka ścieżka zarezerwowana dla tych, którzy mają wrażliwość, zmysły, rozum i uczciwość, żeby przeniknąć uprzedzenia i iluzje. Spojrzeć przez te dziwne maski i ujrzeć pod nimi inne, niepojęte i bliskie nam istoty, jakimi są zwierzęta.
NIESAMOWITY TYGIEL BRACI QUAY, LONDYŃSKICH ALCHEMIKÓW FILMU
Pierwszy obejrzany film braci Quay wywołał we mnie wizualny szok, a zaraz potem, gdy ochłonęłam nieco, drażniące uczucie déjà vu, które utrzymuje się do teraz i powraca, kiedy tylko staję się widzem ich kolejnych filmów. Nie jest to jednak samo wrażenie czegoś już gdzieś widzianego. To raczej przeczucie, że znajduję się na dobrze mi znanym gruncie, w kraju, którego język w pełni rozumiem, znam obyczaje i nie jest mi obce nawet jego specyficzne poczucie humoru. To intuicyjne wyczuwanie jakiejś głębi znaczenia, czegoś, co wymyka się prostemu naszkicowaniu odniesień, wymienieniu nazwisk i przytoczeniu cytatów – to raczej pogranicze niejasnej, wyrywkowej pamięci z dzieciństwa i dorastania, zapamiętane okładki ukochanych płyt, wspomnienie sennych widziadeł. Wokół tego krążą spontaniczne wizualizacje opowieści z dawno czytanych książek, fantazje rodzące się wokół słuchanej muzyki.
Co to za kraj? Co to za przestrzenie, które rozpościerają przede mną bracia alchemicy? Wszystko tu jest mi dobrze znane, a jednak pokazane tak, że mnie samą zadziwia. W m o i m tkwi jakieś n i e m o j e, wprowadzające mnie w stan gotowości i każące hipnotycznie wgapiać się w obraz, którego działanie bardzo szybko staje się także sensualnym doznaniem. Opuszki palców już wyrywają się do dotykania, nos już węszy, do ust napływa ślina. Gdzie ja jestem?
W alchemicznym tyglu, w którym zamaszyście mieszają bracia Quay, jest trochę składników ze starych tradycyjnych receptur i trochę substancji, których użycie tylko im mogło przyjść do głów. (Czyż twórczy alchemik nie starał się zawsze modyfikować przepisów, dodając do tynktury a to jakiś jaszczurczy ogon, a to pajęcze odnóże, a to oko nietoperza, a to ślady mysich stóp?) Sięgają więc tu i tam, cytując, powtarzając, nawiązując, kopiując i wklejając. I jak w tyglu – z każdym ruchem mieszadła języki i obrazy wiążą się ze sobą, nachodzą jedne na drugie, a nasza tynktura robi się coraz bardziej swoista i jednorodna, niepowtarzalna, Quayowska. Wysilmy jednak wzrok i wtedy na chwilkę pojawią się na powierzchni charakterystyczne smugi – Murnau, E.T.A. Hoffmann, Buñuel, Schulz, Kafka; szczypta Dicka, kilka kropli soku z malarzy surrealistów i przepiękna estetyka rozpadu, która tak pociąga dusze melancholijne i mroczne. To wszystko opalizuje wokół kilku osi krystalizacji.
Freud śmiało zdefiniował niesamowite (das Unheimliche), nie patyczkując się zbytnio z jego mętną nieuchwytnością. Niesamowite ma zawsze związek z tym, co najpierw znaliśmy i co było nam bliskie, lecz co z czasem zostało wyparte i zepchnięte w nieświadomość. Jego korzenie tkwią, po pierwsze, w dziecięcych kompleksach, po drugie zaś, w pierwotnych, animistycznych wierzeniach, które jako cywilizowani ludzie musieliśmy w sobie przezwyciężyć. Poczucia niesamowitości doświadczamy więc wtedy, gdy wyzwolony zostanie kompleks nabyty w dzieciństwie albo gdy potwierdzi się nagle w naszym doświadczeniu coś pierwotnego. Niejasna granica między żywym a martwym, ożywanie obiektów, oddzielenie członków od ciała – oto przykłady, które podawał Freud i które natychmiast odnajdujemy w filmach braci Quay. Trudno nie zapamiętać dłoni człowieczka trzymającego drabinę, które nagle z naturalną gracją uniezależniają się od reszty ciała, by całkowicie zawładnąć drabiną. Albo wiwisekcji lalki, kiedy usuwa się z jej porcelanowej głowy brudne pakuły i napełnia głowę nową treścią.
Bracia Quay jako wytrawni alchemicy filmu dodają sporo nowych składników do słynnej recepty Freuda na niesamowitość. O wielu z nich Freudowi nawet się nie śniło.
Panoptykon to niesamowite socjologii. Wymyślona przez filozofa idealna przestrzeń więzienia, w której każdy więzień jest nieustannie pod obserwacją. To zarazem najlepsza socjologiczna metafora Boga. Braci Quay męczy ten zły sen o świecie jako klatce o zamkniętej przestrzeni, do której można zajrzeć i podglądnąć człowieka. Postaci z ich filmów często bywają więźniami takiej przestrzeni. Z tragiczną determinacją próbują zrozumieć swoje położenie, badając granice więzienia. Pamiętamy z Nocturna Artificialia czy Bezimiennej panny młodej albo Eposu o Gilgameszu gest ręki, która wydostaje się przez otwór w ścianie gdzieś n a z e w n ą t r z i usiłuje na oślep odkryć, co jest poza. Obie sceny przywodzą na myśl starą rycinę z wędrowcem, który dotarł do krańców Ziemi i teraz, wystawiwszy głowę przez półokrągły firmament niebieski, podziwia w zachwyceniu budowę i mechanizm sfer. Lecz u braci Quay jest zupełnie inaczej – ręka błądzi w nicości. Dostrzegamy jej wysiłek ze współczuciem i smutkiem; my wiemy, że poza więzieniem, tym kanciastym boksem świata, nie ma nic interesującego. Co najwyżej znajduje się tam oko bezimiennego obserwatora, którego