Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zabójczy kusiciel (t.4) - Kristen Ashley страница 12
Nie mam zbyt dużego porównania, ale czułam, że był w tym dobry – głównie dlatego, że się rozpływałam. Moje usta dopasowały się do jego ust, oddałam pocałunek. Jego wargi oderwały się od moich, ale wciąż mnie całował, delikatnie, leciutko.
– Powiedz mi o Cordovie – powiedział.
Pokręciłam głową; trochę, żeby zaprzeczyć, a trochę, żeby rozjaśnić umysł, a Crowe pocałował mnie znowu. Mrowienie między nogami nabrało mocy, rozchodziło się po całym ciele, umysł znów mi się zaćmił, skupiony wyłącznie na pocałunku. Wcisnęłam nadgarstki w jego dłonie, nie żeby się wyrwać, ale żeby móc go jeszcze bardziej poczuć.
Musiałam go dotknąć, potrzebowałam tego. Ścisnął mniej mocniej, jakby myślał, że próbuję się szarpać, choć przecież oddawałam pocałunki. Odsunął usta na milimetr i powiedział w moje wargi:
– Kto nauczył cię strzelać?
Oddychałam ciężko i patrzyłam na niego, próbując zebrać myśli.
– Kto siedzi w tym razem z tobą?
Cisza.
– Na kogo polujesz? – naciskał.
– Puść mnie – powiedziałam miękko.
Pokręcił głową i znowu mnie pocałował.
Cała jasność umysłu, którą udało mi się uzyskać, gdy się odsunął, znów przepadła bez śladu; pocałowałam go również. Sunął teraz wargami po moim policzku w stronę ucha i powiedział:
– Będę to robił cały dzień. Musisz ze mną pogadać, Jules.
Przekręciłam głowę i powodowana czymś, nad czym nie panowałam, liznęłam jego szyję czubkiem języka. Nie pytajcie, dlaczego to zrobiłam. To spowodowało ciekawą reakcję. Crowe opuścił się niżej i prawie na mnie leżąc, uwolnił moje nadgarstki. W tej samej chwili objęłam go; jego wargi znów znalazły się na moich, ale pocałunek był teraz inny. Nie chodziło już o to, żeby zmusić mnie do mówienia i namieszać mi w głowie. To było coś zupełnie innego. Moje ciało zareagowało od razu, wtapiając się w jego ciało. Wsunęłam mu dłoń pod T-shirt, błądziłam palcami po twardych mięśniach i gładkiej skórze pleców tuż nad dżinsami, powędrowałam w górę po kręgosłupie.
W jego gardle zrodził się niski pomruk; od tego dźwięku przeszył mnie dreszcz i wylądował między moimi nogami.
Crowe przekręcił się na bok, ciągnąc mnie za sobą, całował mnie mocno i łapczywie, jego dłonie sunęły po satynowej koszulce. Czułam, jak odciski na palcach zahaczają o cieniutki materiał i z jakiegoś powodu mnie to wzruszyło.
Poruszył się, wsuwając twarde udo między moje nogi, dłonią zszedł w dół moich pleców, na tyłek, udo, wreszcie uniósł mi nogę w kolanie i zarzucił ją na swoje biodro. I wtedy zadzwonił mój telefon przy łóżku.
Zignorowaliśmy go. Nadal byliśmy złączeni w pocałunku, Vance to używał swojego zręcznego języka, to muskał moje wargi swoimi, lekko, szybko; moje dłonie powędrowały w górę jego pleców, przyciskałam go teraz do siebie.
Nie jestem fanką poczty głosowej; nadal miałam automatyczną sekretarkę, przede wszystkim z powodu światełka, które mrugało w tych rzadkich chwilach, gdy ktoś do mnie dzwonił.
Mój głos poprosił dzwoniącego o zostawienie wiadomości, a ja i Vance całowaliśmy się i dotykaliśmy w zapamiętaniu.
– Jules? Tu May. Wiem, że jest bardzo wcześnie, i przepraszam cię, złotko, że dzwonię, ale wiesz może, co się dzieje ze Sniffem i Roamem? Wiem, że nocowali w azylu, ale zniknęli…
Zesztywniałam, oderwałam się od Vance’a, przeturlałam, przysiadłam na piętach i chwyciłam telefon.
– May? – odezwałam się, prawie bez tchu.
May była wolontariuszką w azylu. Robiła więcej niż niejeden opłacany pracownik, była kochana, ufna i wrażliwa, ale ukrywała to przed dzieciakami, żeby nie wlazły jej na głowę.
– Cześć, złotko. Brzmisz, jakbyś biegła.
– Nie, ja tylko… Nieważne. – Przecież nie będę tłumaczyć. – Co ze Sniffem i Roamem?
– Nie ma ich, myślałam, że może coś wiesz. Dzieciaki trochę mówią, ale nie wprost. Myślimy, że coś się dzieje albo że już się stało, i trochę się martwimy.
Zamknęłam oczy i spuściłam głowę. A potem wzięłam głęboki oddech, żeby uspokoić serce i umysł, i powiedziałam:
– Przyjadę najszybciej, jak się da.
– Fajnie. Do zobaczenia.
Rozłączyła się, a ja odłożyłam telefon na miejsce i spojrzałam na Vance’a.
Leżał na boku, podparty łokciem, i przyglądał mi się.
– Sorka. Muszę iść – oznajmiłam.
I nim zdążył zareagować, zsunęłam się na brzeg łóżka i nie używając schodków, zeskoczyłam lekko na podłogę i pobiegłam do kuchni.
Wyjęłam komórkę z torebki, znalazłam numer Roama i zadzwoniłam. Właśnie słuchałam długich sygnałów, gdy Vance wszedł do kuchni. Przystanął, oparł się biodrem o blat, splótł ręce na piersi i patrzył.
– Roam, jeśli odsłuchasz tę wiadomość, zadzwoń do mnie natychmiast. Rozumiesz?
Rozłączyłam się i poszukałam numeru Sniffa.
– Powiesz mi coś? – spytał Vance.
Patrzyłam na niego bez słowa, znów słuchając sygnałów.
Sniff też nie odebrał, więc nagrałam mu identyczną wiadomość.
Rozłączyłam się, wrzuciłam telefon do torebki i podeszłam do szafki. Boo kręcił mi się przy nogach; dziwnie nieobecny w czasie działań łóżkowych, teraz zgłaszał swoją gotowość do śniadania, głośno i dobitnie. Wyjęłam karmę i nałożyłam do miseczki; smacznego.
Nadal czując na sobie wzrok Vance’a, zrozumiałam, że stoję w samej koszulce.
Chociaż biorąc pod uwagę, że przed chwilą miał język w moich ustach i ręce na moim tyłku (i nie tylko), na takie krygowanie było trochę za późno.
– Jules – odezwał się, gdy stawiałam kocie jedzenie na podłodze.
Poszłam do pokoju, mijając go.
– Jadę do azylu – rzuciłam.
Przeszłam przez hol do szafy w salonie, wyjęłam dżinsy i wciągnęłam je na siebie.
Właśnie