Krew Imperium. Brian McClellan

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew Imperium - Brian McClellan страница 6

Krew Imperium - Brian McClellan Bogowie Krwi i Prochu

Скачать книгу

wrócić do miasta.

      – Zwariowałeś! – wykrzyknęła Ichtracia. Wymieniła z Tanielem pospieszne spojrzenia. – Wiesz, że Sedial przewraca miasto do góry nogami, by cię znaleźć, prawda? W chwili, gdy ktoś cię rozpozna, zostaniesz pojmany, a potem torturowany i zabity.

      Michel wpatrywał się w swoje dłonie, rozważając te słowa.

      – Michelu? – ponaglił go Taniel.

      – Mam niedokończone sprawy.

      – Jakie niedokończone sprawy? – chciał wiedzieć Dwa Strzały.

      Michel starannie unikał wzroku Ichtracii.

      – W Landfall pomogłem Dynizyjczykom wytropić ostatnie Czarne Kapelusze w mieście – powiedział, uważnie dobierając słowa.

      – Szmaragd mi o tym mówił – odparł Taniel.

      – Znalazłem i zabiłem Vala je Turę.

      – Złotą Różę z pałaszem?

      – Tego samego. Zanim umarł, coś mi wyjawił. – Michel zawahał się ponownie, zerkając na Ichtracię kątem oka. – Wyjawił mi, że Dynizyjczycy gromadzą Palo i wykorzystują ich w krwawym rytuale, który ma aktywować kamień bogów. – Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowa, zrozumiał, że mylił się co do Ichtracii, że powinien powiedzieć jej już dawno. Ichtracia otworzyła szeroko oczy, a krew całkiem odpłynęła jej z twarzy. Michel spodziewał się okrzyków zdumienia albo zaprzeczenia, albo… jakichś. Tymczasem Uprzywilejowana zamknęła usta bez słowa.

      – Na otchłań – mruknął Taniel.

      – Muszę wrócić do miasta i dowiedzieć się, czy to prawda, i jeśli tak, coś z tym zrobić.

      – Jeśli to zrobisz, zginiesz – wymamrotała niewyraźnie Ichtracia.

      Michel uśmiechnął się, zaciskając wargi.

      – Tanielu, na co pracowałem przez cały ten czas?

      – Na wolność Palo – odpowiedział Dwa Strzały bez zastanowienia.

      Ichtracia wyglądała na zaskoczoną.

      – Myślałam, że zamierzasz sprzeciwić się mojemu dziadkowi… Zapobiec użyciu kamieni.

      – To… to walka, którą toczą Taniel i Ka-poel – stwierdził Michel. – Ja mam tak naprawdę jeden cel: uwolnić Palo spod jarzma tego, kto ich próbuje podbić, zniewolić, gnębić. Nie ma znaczenia, czy to Kresjanie, Fatrastanie, czy Dynizyjczycy. Muszę zmierzyć się z wrogami mego ludu. Nie będzie ze mnie pożytku, gdy ruszę z tobą i Tanielem. Muszę wrócić do Landfall.

      – Ale mówiłeś, że Palo są lepiej traktowani pod dynizyjskimi rządami. – W głosie Ichtracii pojawiły się nuty, których Michel nie potrafił do końca rozszyfrować, brzmiały jak desperacja.

      – Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Może? A może to tylko propaganda. Tak czy inaczej, muszę wrócić do Landfall i odkryć prawdę.

      Cisza, jaka zapadła, była ogłuszająca. Ichtracia wpatrywała się w ścianę. Taniel wpatrywał się w Michela. A Michel badawczym wzrokiem wodził po twarzach ich obojga, starając się coś z nich wyczytać. Wreszcie Taniel odchrząknął.

      – Ka-poel jest w drodze do Dynizu.

      – Co?! – Słowo wyrwało się z ust Ichtracii, która gwałtownie odwróciła się do szwagra.

      – Zamierza znaleźć trzeci z kamieni, a ja planuję do niej dołączyć.

      – Zginie! Dlaczego wy wszyscy chcecie popełnić samobójstwo? – Coś w minie Taniela musiało ją zastanowić, bo zamilkła i odetchnęła gwałtownie. – Nie wiesz?

      – Czego?

      – My już mamy trzeci kamień. Jest strzeżony na wszelkie sposoby.

      Taniel mruknął coś pod nosem.

      – Dobrze, że jest ktoś, kto ją chroni. Jeśli to prawda, nie mam chwili do stracenia. Muszę przeprawić się na drugą stronę kontynentu, złapać statek i przemknąć się do Dynizu. Miną miesiące, zanim dogonię Ka-poel.

      Michel prychnął. Taniel powiedział to wszystko tak optymistycznym tonem, jakby wybierał się na przyjemną wycieczkę. Tymczasem w ciągu tych miesięcy wszystko mogło się zdarzyć, szczególnie jeśli Ka-poel ruszyła do Dynizu na oślep. Niemal poprosił Taniela, by ten udał się z nim do Landfall, ale wiedział, że nie ma po co. Taniel poszedłby za Ka-poel na koniec świata.

      – Idziesz? – spytał Dwa Strzały Ichtracię i Michel już widział w jego oczach, że Taniel zakończył rozmowę i jest gotów poderwać się i ruszyć w drogę, niczym wyścigowy koń czekający na wystrzał pistoletu.

      – Nie.

      Michel odwrócił się do niej.

      – Co przez to rozumiesz?

      – Idę z tobą. – Ichtracia odzyskała już nieco kolorów na policzkach. Podbródek wysunęła wojowniczo.

      – Nie możesz wrócić do Landfall – zaprotestował Michel. – Będziesz w niebezpieczeństwie.

      – Nie bardziej niż tu – odparowała. Zadrgała jej lewa powieka, na twarzy odmalowała się burza emocji.

      – Twoja siostra…

      – Spotkam się z nią – oznajmiła kategorycznie. Ciszej i jakby od siebie dodała jeszcze: – Kiedy będzie po wszystkim. Mamy jakiś sposób, by dostać się do miasta? – spytała Taniela.

      – Szmaragd przysłał dla was dynizyjskie paszporty. Miały umożliwić wam przejazd przez kontynent wraz ze mną, ale bez problemu pozwolą wam wrócić do miasta.

      Michel z wysiłkiem przełknął ślinę. Był z Ichtracią na tyle długo, by wiedzieć, że dziewczyna nie przyjmie odpowiedzi odmownej. Wspomnienie o krwawych ofiarach coś w niej uruchomiło. Miał wrażenie, że powinien wiedzieć co, ale za bardzo pochłonięty był własnymi planami, by szukać źródła jej niepokojów. Natychmiast zmienił tok myślenia, odrzucając wszelkie pomysły działania w pojedynkę, na plan, który zakładał dwoje uczestników.

      – Weźmiemy paszporty – oznajmiła Ichtracia.

      – Myślę… – zaczął Michel.

      – To nie myśl! – warknęła wściekle. – Powinieneś powiedzieć mi o swoich planach. Powinieneś powiedzieć mi o ofiarach. Mara! – Uderzyła się w pierś. – Mara! Ofiara! Ta krew powinna być moja! Zamiast tego on zabija tysiące niewinnych, by zadziałało. Idę z tobą i nie ma dyskusji!

      2

      ROZDZIAŁ

      Ben Styke odpoczywał na pokładzie

Скачать книгу