Łukaszenka. Andrzej Brzeziecki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Łukaszenka - Andrzej Brzeziecki страница 4
Chałupa – drewniana i prymitywna – ledwie się trzymała; zresztą w wiosce był tylko jeden dom z cegły, reszta z drewna, kryta słomą. Szczególnie trudno było przetrwać zimę: trzymały ostre mrozy, dom z trudem dawało się ogrzać. Jekatierina Trafimauna była dojarką w aleksandrowskim sowchozie, otrzymywała jakieś 15–20 rubli miesięcznie. Lżej było latem, kiedy krowy dawały więcej mleka, można było wtedy wyciągnąć 50–60 rubli. Była to pensja głodowa, bochenek chleba kosztował wówczas rubla, a kilogram mięsa 15 rubli. Saszka od najmłodszych lat pomagał matce, był zdrowy i silny. W jednym z wywiadów prezydent pochwalił się, że nauczył się doić krowy lepiej i szybciej niż zawodowa dojarka.
Dziadek Mróz i Śnieżynka
W Związku Radzieckim lat siedemdziesiątych XX wieku trwał breżniewowski zastój, mało kto myślał, że kiedyś będzie inaczej, o pierestrojce nawet się nie śniło. W atmosferze takiego marazmu mijało dzieciństwo Łukaszenki. Można sobie tylko wyobrażać, jak przygnębiająca musiała być wówczas białoruska wieś – uboga, odcięta od świata, bez asfaltowych dróg, często bez prądu i bieżącej wody. Tymczasem w gazetach oglądało się zdjęcia obwieszonego medalami Leonida Breżniewa i jego komandy, podstarzałe kierownictwo Kraju Rad podejmowało coraz głupsze decyzje: zatrzymano proces destalinizacji rozpoczęty przez Nikitę Chruszczowa, wzmocniono cenzurę i walkę z myśleniem niezgodnym z linią partyjną. W niewielkim stopniu dotyczyło to Białorusi, bo choć w Związku Radzieckim byli „inaczej myślący”, czyli dysydenci, i za Breżniewa wypełniły się nimi słynne psychuszki, to na Białorusi był tylko jeden dysydent, którego zresztą i tak więziono w Moskwie, i dziś o żyjącym na emigracji Michaile Kukobace w rodzinnym kraju mało kto pamięta. A przeszedł piekło, bo u niego, tak jak u innych dysydentów, zdiagnozowano „schizofrenię bezobjawową” – chorobę znaną jedynie radzieckiej psychiatrii. „Chorych” leczono, owijając ich mokrymi prześcieradłami, które kurczyły się, wysychając, a to powodowało ból nie do zniesienia.
Breżniew robił porządek nie tylko na własnym poletku, marzył o eksporcie rewolucji, sponsorował proradzieckie reżimy na Kubie i w Wietnamie, chciał, by władza radziecka miała wpływy w Trzecim Świecie: Etiopii, Mozambiku, Angoli i Afganistanie. Zdecydował się na interwencję zbrojną w Czechosłowacji w 1968 roku, a uwieńczeniem jego imperialnej polityki było wejście wojsk radzieckich do Afganistanu w 1979 roku – to znów odniesienie do Białorusi, bo choć w wojnie afgańskiej walczyli żołnierze z całego ZSRR, to dekadę później najsłynniejsza białoruska pisarka Swietłana Aleksijewicz wyda książkę Ołowiane żołnierzyki o chłopakach rzuconych na tamtą wojnę, w dużej liczbie Białorusinach. W Mińsku matki i żony poległych czy okaleczonych Afgańców wytoczą pisarce proces o kłamstwo. Ale podczas procesu będą z płaczem przyznawać, że wszystko w tej książce to „prawda, sama prawda”.
Jednak na co dzień Białorusini żyli trochę obok polityki. Mała senna republika ciężko pracowała i była przekonana, że karmi Moskwę, wysyłając do niej wagony mięsa i zboża. Białoruś była Związkiem Radzieckim w miniaturce – krajem zbudowanym po wojnie w pośpiechu, brzydkim i betonowym, straszącym socrealizmem. Tej brzydoty nie dawało się niczym zamaskować – historyczne budowle, takie jak zamek Radziwiłłów w Mirze czy ceglany kościół w Mińsku, to przykłady niewielu budowli świadczących o tym, że przed socrealizmem coś jednak zbudowano. Gdyby jednak ich nie było, przybyszowi z zewnątrz wydawałoby się, że znalazł się w wymyślonej naprędce krainie Orwella. Białoruś szczyciła się swoją produkcją: słynnymi w całym Związku Radzieckim lodówkami Minsk, które głośno buczały, pożerając tyle prądu co elektrownia, traktorami, wielkimi ciężarówkami i rowerami. Było tu brzydko, ale zarazem tak spokojnie i sielsko, że emerytowani mieszkańcy innych republik przeprowadzali się właśnie na Białoruś.
Tymczasem Łukaszenka w rodzinnej wiosce codziennie pokonywał pięciokilometrowy dystans do szkoły, gdzie jako szczupły dryblas wyróżniał się wzrostem, ale w nauce pozostawał przeciętniakiem. Sam twierdzi, że był wyjątkowo uzdolniony muzycznie, w jednym z wywiadów powie: „Skończyłem szkołę muzyczną w klasie harmonii. Potrafiłem śpiewać, pisałem wiersze. Jednym słowem, byłem pierwszym chłopakiem we wsi. Żadna impreza czy wesele nie mogły się beze mnie odbyć”.
Zresztą w kampanii prezydenckiej w 2001 roku zagrał na harmonii i zaśpiewał piosenkę.
Ze szkolnymi latami Łukaszenki wiąże się historia jak z telenoweli: grali razem w przedstawieniu, on, Sasza Łukaszenka, był Dziadkiem Mrozem, ona, Gala Żelnierowicz – Śnieżynką. W ten sposób Łukaszenka poznał swoją przyszłą żonę, dziś Galinę Rodionownę Łukaszenkę. Podobno zakochał się w rok młodszej koleżance, córce nauczycielki, od pierwszego wejrzenia. Była ładna, spokojna, ułożona, dobrze się uczyła. Nie wiedziała, że romans, a później małżeństwo ze szkolnym kolegą przysporzy jej tyle cierpienia. Przecież Łukaszenka starał się o jej rękę najlepiej, jak potrafił: przychodził z kwiatami, pożyczał książki do nauki, chciał zyskać uznanie jej matki. Ale po ślubie szybko zaczął zdradzać żonę, po kołchozie wciąż chodziły plotki, z kim tym razem spędził noc Aleksander Grigoriewicz. A później – już jako prezydent – Łukaszenka zamknie żonę w areszcie domowym i zrobi dziecko swojej współpracownicy.
W 1971 roku Łukaszenka skończył szkołę średnią i został studentem historii Mohylewskiego Instytutu Pedagogicznego. Na studiach musiał radzić sobie sam, bo matka, choć pracowała do 1983 roku (nawet po odejściu na emeryturę), zarabiała tylko na siebie i nie byłaby w stanie utrzymać syna. Łukaszenka dostawał stypendium i 10 rubli za „prace społeczne”. Wspomina, że dorabiał rozładowywaniem pociągów towarowych, a w studenckich czasach może raz był w restauracji – to był luksus nie na jego kieszeń.
Duch działacza odezwał się w Łukaszence już na studiach, na drugim roku zaczął się udzielać w organizacjach studenckich. Jego koledzy z tamtych lat wspominają, że Łukaszenka zawsze wiedział, jak zakombinować, urządzić się, był też pamiętliwy – jeśli się z kimś pokłócił, nie miał ochoty się godzić.
Komsomolec
W 1975 roku Łukaszenka obronił dyplom, wrócił w rodzinne strony, do rejonu szkłowskiego, i ożenił się ze Śnieżynką ze szkolnego przedstawienia Galiną Rodionowną. Pierwszym miejscem pracy Aleksandra Grigoriewicza był szkolny Komsomoł w Szkłowie, ale nie zagrzał tam długo miejsca. Otrzymał wezwanie do wojska, trafił na zachód kraju, do wojsk przygranicznych w Brześciu. Być może właśnie tam poznał Wiktara Szejmana, wycofanego milczka, człowieka, który prawie od początku kariery politycznej Łukaszenki będzie jego najwierniejszym i najbliższym współpracownikiem i nie zawaha się dla niego wypełnić żadnego rozkazu, nawet jeśli będzie to zlecenie morderstwa.
Jako młody sierżant Łukaszenka znów kręcił się koło Komsomołu. Przez kilka lat starał się zrobić karierę w tej organizacji, w Związku Radzieckim była to bowiem trampolina do władzy i wpływów. Tacy ludzie jak Michaił Chodorkowski, kiedyś milioner o politycznych ambicjach i niezwykle wpływowy człowiek w Rosji, do niedawna więzień prezydenta Władimira Putina, piszący za kratami książki, czy też ukraińska polityczka Julia Tymoszenko, która fortuny dorobiła się na pośrednictwie przy sprzedaży gazu, również do niedawna przebywająca w areszcie, byli w tamtych latach właśnie działaczami Komsomołu. Łukaszenka poszedł jeszcze dalej: w 1979 roku wstąpił do Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Z karierą mu się jednak nie wiodło, chciał być na pozycji rozgrywającego,