Łukaszenka. Andrzej Brzeziecki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Łukaszenka - Andrzej Brzeziecki страница 7
Ale wróćmy do 1988 roku: powstały wówczas Białoruski Front Ludowy był organizacją skupiającą inteligencję, która domagała się większej demokratyzacji życia, ale także kładła nacisk na tradycję narodową – to również było coś zupełnie nowego, bo przecież do niedawna wszędzie lansowano internacjonalizm, a samą białoruskość uważano za symbol zacofania.
Tak rozpoczęło się narodowe odrodzenie Białorusi, która za przykładem innych republik coraz odważniej demonstrowała swoją odrębność od Rosji. Jeszcze poprzedni parlament republiki ustanowił, że język białoruski jest językiem narodowym. Nie można jednak porównywać świadomości Białorusinów ze świadomością narodów bałtyckich czy Ukraińców. Historyk dwudziestowiecznej Białorusi Eugeniusz Mironowicz pisał:
Nawet gdy wiedza o zbrodniach komunistycznych stała się szeroko dostępna, pomniki Lenina, Dzierżyńskiego i innych bohaterów bolszewickich nie znikły z centralnych placów miast białoruskich. Imiona bolszewików odpowiedzialnych za ludobójstwo pozostały w nazwach ulic, kołchozów i zakładów pracy.
Jeszcze podczas wyborów do Rady Najwyższej ZSRR władze zdołały powstrzymać narodowców, ale w wyborach do Rady Najwyższej na Białorusi już nie były w stanie. Próbowano nie dopuścić narodowców do kandydowania, ale po licznych demonstracjach musiano ustąpić. I choć deputowani z organizacji Zianona Paźniaka stanowili raptem około 10 procent wszystkich członków parlamentu, byli zwartą grupą potrafiącą często narzucać zdanie coraz bardziej zdemoralizowanej komunistycznej większości.
Większość tamtego parlamentu można określić mianem „starej partyjnej konserwy”. W ławach deputowanych zasiadali obywatele w ledwie dopinających się brązowych garniturach, czytali gęsto zadrukowane radzieckie gazety, ziewali, kiedy z mównicy płynęła mowa-trawa, której nikt nie słuchał. Pojawienie się młodych polityków pokroju Aleksandra Łukaszenki czy gotowych do ideologicznej walki narodowców było jak powiew świeżego powietrza w zatęchłej sali parlamentu, nawet jeśli czasem oznaczało chaos. Nie ma się czemu dziwić, całe społeczeństwo, ze swoimi nowymi elitami na czele, nie znało procedur demokratycznych.
Wiaczasłau Kiebicz, stary partyjny wyjadacz (i jak pamiętamy, konkurent Łukaszenki w 1989 roku), w swoich wspomnieniach o pierwszym posiedzeniu parlamentu pisał:
Brak doświadczenia w pracy parlamentarnej wpływał na przebieg sesji. Sporo czasu schodziło na dyskutowaniu o drobnych proceduralnych kwestiach. Niektórzy deputowani podchodzili do mikrofonu tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę wyborców, mówili nie na temat, kłócili się ze sobą. Prawie dwa dni zeszło na ustalenie porządku obrad.
Wśród tych niedoświadczonych deputowanych był także Łukaszenka, który natychmiast stał się jednym z aktywniejszych polityków w Radzie.
Anatol Labiedźka, wówczas jeden z młodszych deputowanych do Rady Najwyższej, poznał Łukaszenkę właśnie w 1990 roku. Sam Labiedźka był politykiem o dużych ambicjach i wyróżniał się na tle Rady. Młody, przystojny, wykształcony i ubrany nie w brązowy, ale w malinowy czy fioletowy garnitur. Z zawadiackim wąsem.
Labiedźka:
Jego wystąpienia na forum parlamentu były podlewane populistycznym sosem, ale często miały sens! Mówił o konieczności stworzenia niezależnej prasy, niezawisłości sądu. Z czasem zaczął składać bardzo wiele obietnic i nawet się nie zastanawiał, czy można je zrealizować. Mieliśmy do niego ironiczny stosunek. A, no tak, Saszka dorwał się do mikrofonu. To teraz będzie gadać i gadać.
Łukaszenka wyrywał się do głosu niemal na każdym posiedzeniu Rady Najwyższej. Wypowiadał się na każdy temat, znał się na problemach opieki zdrowotnej, transporcie, młodzieży, polityce międzynarodowej i wreszcie na korupcji. Korupcja stanie się zresztą leitmotivem wystąpień Aleksandra Grigoriewicza, a retoryka antykorupcyjna utoruje mu drogę do fotela prezydenckiego.
Siarhiej Antonczyk, jeden z deputowanych do ówczesnego parlamentu, opowiadał nam wiele lat później, że występujący na mównicy Łukaszenka przypominał mu wielką bazarową przekupkę, która dorwawszy się do głosu, wymachiwała wielkimi jak bochny chleba rękoma. I gadała, gadała, gadała.
Powierzchowność Łukaszenki u jednych budziła uśmiech, ale u drugich sympatię. Wielki, wąsaty chłop, ratujący się przed łysiną czesaniem włosów „na pożyczkę”, był najwyraźniej nieokrzesany, nie miał dobrych manier, ale często myślano, że może ma dobrą wolę i szlachetne intencje. Takich jak on w ówczesnym parlamencie Białorusi było zapewne wielu: przyjechali do stolicy z prowincjonalnych miasteczek, byli przekonani, że państwem można rządzić tak, jak kieruje się kołchozem czy niewielką fabryką, wyrywali się do głosu, by o sprawach państwa rozprawiać zgodnie ze swoim „chłopskim rozumem”.
Zrekonstruowanie rzeczywistych poglądów Aleksandra Łukaszenki w tamtym czasie nie jest łatwe. „Jeśli porównać jego publiczne wystąpienia z tamtych lat – z trybuny Rady, w wywiadach i artykułach – z jego zachowaniem i późniejszymi wypowiedziami, można tylko się dziwić, na ile człowiek jest w stanie sam sobie przeczyć” – pisał Alaksandar Fiaduta.
Podczas wyborów na przewodniczącego Rady Najwyższej Łukaszenka aktywnie popierał demokratycznie nastawionego Stanisłaua Szuszkiewicza startującego przeciw kandydatowi komunistycznej większości Mikołajowi Dementejowi. Było to logiczne, Łukaszenka wszedł do parlamentu jako zwolennik walki ze starym systemem. Jednocześnie i Szuszkiewicz, który wówczas przegrał, i Łukaszenka cały czas byli członkami partii. Deputowany ze Szkłowa opowiadał się też za prywatyzacją i dalszą demokratyzacją. Były to wtedy hasła popularne, kojarzyły się z lepszym życiem, choć zapewne niewielu tak naprawdę dokładnie rozumiało, co one oznaczały.
W parlamencie Łukaszenka chciał znaleźć się w partii, w której mógłby sprawować realną władzę, a tej komuniści by mu nie zaproponowali. W starej partii wszystkie stanowiska były już dawno obsadzone, a drogi awansu długie. Łasił się więc Łukaszenka do każdego, kto miał jakieś wpływy i mógł być jego protektorem.
Swietłana Kalinkina:
Sympatyzował z Białoruskim Frontem Ludowym, ale kiedy okazało się, że wszystkie kluczowe stanowiska są w nim już zajęte, zaczął flirtować z komunistami. Żartowano, że Łukaszenka nie ma poglądów: rano jest z narodowcami, wieczorem z komunistami. Wykorzystywał za to każdą okazję, by publicznie wystąpić czy dać wywiad dziennikarzom. To dzięki mediom świat dowiedział się o nim, wówczas dyrektorze sowchozu, deputowanym ze Szkłowa.
Ówczesne obrady parlamentu były relacjonowane na żywo przez radio i telewizję, a mieszkańcy Białorusi, przez dekady komunizmu pozbawieni normalnego życia politycznego, chłonęli te dyskusje z uwagą. Ten, kto częściej pojawiał się przy mikrofonie, stawał się popularniejszy. Łukaszenka niebawem stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych polityków w kraju.
Od czasu wyboru na stanowisko deputowanego Aleksander Grigoriewicz mieszkał w mińskim hotelu, ale często zajeżdżał w rodzinne strony. Żony Galiny Rodionowny ani też synów Wiktara i Dymitra nie zabrał do stolicy. Dbał, by wiedza o jego rodzinnym życiu nie przedostawała się na łamy prasy. Z sowchozu przywoził za to do Mińska kartofle, ogórki i samogon. Po skończonych obradach Rady Najwyższej deputowany Łukaszenka zapraszał „na jednego”.
Anatol Labiedźka:
Z jednej strony to był swojski facet, otwarty, komunikatywny. Miał wielu znajomych, szczególnie z obwodu mohylewskiego, ale z