Łukaszenka. Andrzej Brzeziecki
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Łukaszenka - Andrzej Brzeziecki страница 6
Niewątpliwie jednak lepsze wyniki gospodarstwa oraz fakt, że Łukaszenka mógł się zaprezentować w Moskwie, sprawiły, że stał się kimś dla swego najbliższego otoczenia. W tamtych czasach na białoruskiej prowincji wpływy zdobywało się, pijąc wódkę z kim trzeba. Miejscowa nomenklatura – działacze Komsomołu i partii – spotykali się w bani. Przyłączał się do nich Aleksander Grigoriewicz. Wysoka temperatura wyciskała ze wszystkich siódme poty, polewali się zimną wodą, okładali dla zdrowia brzozowymi gałązkami, pili samogon i zagryzali a to kiszonym ogórkiem, a to kiełbasą.
Toczyli dysputy, politykowali, zastanawiali się, co będzie za pięć czy dziesięć lat. W oparach alkoholu pragnienie, by zostać kimś, stawało się coraz mocniejsze.
Rozdział, w którym Aleksander Grigoriewicz zostaje deputowanym, rano jest z narodowcami, wieczorem z komunistami, a na boisku kopie po kostkach wszystkich
Wielu biografów Łukaszenki przekonuje, że od początku roił on o wielkiej władzy. Takiego zdania jest choćby Swietłana Kalinkina, według której Łukaszenka śnił o prezydenturze Białorusi już wtedy, gdy jeszcze nie było tego urzędu. Niewątpliwie zaczął przemyśliwać o objęciu stanowiska głowy państwa, kiedy tylko zaczęły się na Białorusi dyskusje na ten temat.
Miał (i ma do dziś) polityczny temperament, ale pułap jego marzeń wyznaczały osiągalne wówczas stanowiska. W 1989 roku za sprawą pierestrojki możliwy do zdobycia okazał się mandat deputowanego Rady Najwyższej Związku Radzieckiego. Po raz pierwszy bowiem w marcu 1989 roku miały się odbyć wybory, których wynik nie był z góry ustalony, a wyborcy mogli sami wyłaniać kandydatów, także spoza partii komunistycznej. Wielu jej członków zdecydowało się startować w tych wyborach na przekór nomenklaturze, która wystawiała własnych kandydatów, i tak przyczyniali się do rozkładu potężnej niegdyś partii. Tamta kampania wyborcza była czymś niesamowitym w republikach radzieckich – po raz pierwszy niezależni kandydaci mogli wygrać w walce z partyjnymi wybrańcami. Także poziom wolności słowa i możliwość krytyki rzeczywistości były czymś absolutnie nowym.
Łukaszenka, choć sam miał legitymację partyjną, postarał się, by wyłoniono go jako niezależnego kandydata w mohylewskim okręgu wyborczym. Była to niespodzianka dla władz partyjnych, które miały już w tym okręgu kandydata w osobie Wiaczasłaua Kiebicza, wysoko postawionego w nomenklaturze urzędnika.
To, co dla Kiebicza miało być czymś oczywistym i łatwym, okazało się ciężką próbą. Aleksander Grigoriewicz Łukaszenka zorganizował bowiem wokół siebie oddanych współpracowników i rozpoczął ożywioną kampanię wyborczą, której głównym motywem była krytyka dotychczasowych porządków. Okazało się, że pogonił tym samym Kiebiczowi kota, ponieważ partyjny pewniak wygrał wybory ledwo, ledwo, i to przy ogromnym wsparciu administracji państwowej.
Łukaszenka poczuł gorycz porażki. Była to jednak porażka, która zapowiadała przyszłe zwycięstwo. Według Alaksandra Fiaduty Łukaszenka:
miał realną szansę zostać deputowanym Związku Radzieckiego, gdzie jego polityczny dar uczyniłby go jednym z ulubieńców całego państwa, których potem, po upadku radzieckiego systemu, czekało zapomnienie. Wielu polityków doby pierestrojki, którzy wybili się ze swoich regionów, by robić karierę w Związku Radzieckim, razem ze Związkiem Radzieckim te kariery pokończyli […]. Tak więc wygrał Aleksander Łukaszenka znacznie więcej, niż przegrał.
I choć Łukaszenka nie został wtedy deputowanym, wybory te miały bezpośredni wpływ także na jego osobisty los. Po nich bowiem już nic w Związku Radzieckim nie miało być takie jak przedtem. Deputowani okazali się bowiem zwolennikami pierestrojki i zaczęli otwarcie mówić o kryzysie państwa. Był wśród nich chociażby Andriej Sacharow. Obrady transmitowała telewizja, poruszano tematy, o których nie wolno było mówić od kilkudziesięciu lat, i wszystko, o czym była mowa, natychmiast trafiało do obywateli Związku Radzieckiego.
Wyniki pierwszych, tylko częściowo demokratycznych, wyborów na deputowanych Związku Radzieckiego okazały się zupełnie nie takie, na jakie liczyło partyjne kierownictwo podejmujące rok wcześniej na XIX konferencji partyjnej decyzję o ich przeprowadzeniu – piszą Rudolf Pichoja i Andrij Sokołow w książce Istorija sowriemiennoj Rossii. – KPZR nie mogła przeprowadzić skutecznej kampanii wyborczej. To było tym dziwniejsze, że do dyspozycji był olbrzymi aparat partyjny, sięgający najmniejszych wiosek, każdego przedsiębiorstwa, szkoły czy budynku administracyjnego. Do dyspozycji była prasa i inne środki. Zabrakło jednak zaufania.
Niedawny entuzjazm wywołany hasłami „odnowionego socjalizmu”, „przyspieszenia”, „przebudowy wszystkich aspektów życia społecznego” umarł, zostawił po sobie rozczarowanie, bony na większość produktów żywnościowych, ogromne kolejki za wódką, niekończące się dyskusje o skorumpowanych aparatczykach i ich nieograniczonych – rzeczywistych i nie – przywilejach. Niezakończony konflikt w Górskim Karabachu zmuszał do powątpiewania w skuteczność władzy państwowej. Publikacje w prasie dyskredytowały KPZR, przedstawiały jej historię jako ciąg przemocy, przestępstw i oszustw. Jedynym argumentem za zachowaniem jednopartyjnego systemu władzy w państwie było wyrażane pół żartem, pół serio powiedzenie, że więcej jak jednej partii kraj nie wykarmi.
Wiktor Coj, lider kultowego zespołu Kino, w 1989 roku śpiewał: „Przemian! Żądamy przemian!”, i rzeczywiście zmiany miały nadejść. Także w politycznej karierze Łukaszenki.
Już kilkanaście miesięcy później, w 1990 roku, Aleksander Grigoriewicz wygrał wybory do Rady Najwyższej Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Także te wybory były względnie demokratyczne. Ordynacja zakładała, że mandat uzyska ten, kto zdobędzie ponad połowę głosów; jeśli nikt takiego wyniku nie osiągnął, głosowano jeszcze raz.
Łukaszenka kontrkandydatów z rejonu szkłowskiego miał nie byle jakich, należeli do wpływowej nomenklatury. Jeden był na przykład miejscowym ginekologiem i chwalił się, że wszystkie kobiety w okolicy na pewno oddadzą głos właśnie na niego. Wygrał jednak Łukaszenka, zdobywając w pierwszej turze 45,5 procent głosów i 68 procent w drugiej turze. I tak dyrektor sowchozu, znany w obwodzie mohylewskim, ale nie poza jego granicami, został deputowanym Rady Najwyższej ze Szkłowa. Otrzymał mandat i z prowincji wyjechał do Mińska.
Wódka i ogórki
A nadchodzący czas zmian akurat sprzyjał marzycielom. W Związku Radzieckim trwała pierestrojka. Białoruś opierała się jej najdłużej, jeden z publicystów nazwał nawet tę republikę Wandeą komunizmu. Tak jak mieszkańcy francuskiej Wandei opierali się rewolucji pod koniec XVIII wieku, tak Białorusini nie akceptowali pierestrojki. Młyny historii jednak mełły powoli i do parlamentu udało się wejść także deputowanym Białoruskiego Frontu Ludowego. To za sprawą jej lidera Zianona Paźniaka Białorusini poznali dwa lata wcześniej makabryczną historię położonego na obrzeżach Mińska lasku Kuropaty. Dziś stoi tu wielki supermarket, ludzie kąpią się w pobliskim jeziorku i opiekają mięso na grillu. Pewnie nie wszyscy wiedzą, że to uroczysko położone jest na ludzkich szczątkach. Po opublikowaniu w czasopiśmie „Literatura i Mastactwa” artykułu Zianona Paźniaka i Jauhiena Szmyhalowa Kuropaty. Droga śmierci o masowych rozstrzeliwaniach Białorusinów, ale także