Łukaszenka. Andrzej Brzeziecki

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Łukaszenka - Andrzej Brzeziecki страница 5

Łukaszenka - Andrzej Brzeziecki Reportaż

Скачать книгу

zmieniał więc pracę, nigdzie nie przepracował więcej niż dwa–trzy lata na jednym stanowisku.

      Łukaszence sprzyjała epoka. Nowe szło powoli, ale nadciągało – w Moskwie za kilka lat rozpocznie się pierestrojka, która umożliwi zrobienie kariery aparatczykom w rodzaju Aleksandra Grigoriewicza.

      Być może zakrawa to na kpinę historii, ale tak jest naprawdę: Aleksander Łukaszenka zawdzięcza swoją karierę pierestrojce Michaiła Gorbaczowa. Tej samej pierestrojce, która milionom ludzi w innych krajach przyniosła wolność i nadzieję na lepsze jutro. Na Białorusi z pierestrojki skorzystał tylko jeden człowiek.

      Biografia Aleksandra Łukaszenki to krzywe zwierciadło marzeń demokratów z Europy Środkowej i Wschodniej. Najpierw to właśnie dzięki pierestrojce i demokratyzacji w ogóle stał się politykiem, jego wybór na prezydenta był z kolei efektem demokratycznego buntu przeciw poradzieckiej nomenklaturze, a model gospodarczy, jaki Łukaszenka stworzył na Białorusi, to próba modernizacji gospodarki bez rozstawania się z socjalizmem i wyrzucania ludzi na bruk.

      Gdyby nie Michaił Gorbaczow i jego głasnost, skory do konfliktów lokalny działacz partyjny i kierownik sowchozu zapewne ugrzązłby w nomenklaturowych układach i układzikach, wiele nie osiągając. To właśnie tak chwalona przez cały świat pierestrojka stworzyła Aleksandra Łukaszenkę takiego, jakiego znamy dziś.

      Jeden z biografów Łukaszenki, politolog Waler Karbalewicz pisał o nim:

      Zrozumiał i poczuł, że nadszedł jego czas. Pierestrojka była polityczną rewolucją. Krok po kroku łamała stary kadrowy system, dawne mechanizmy i zasady awansów. Im bardziej radykalne zmiany, tym bardziej przewracają społeczną piramidę do góry nogami. Tak jak w każdej rewolucji – „kto był nikim, ten będzie wszystkim”. I Łukaszenka – oczywisty margines radzieckiego systemu – od razu znalazł się w awangardzie przemian.

      Pierestrojka w Związku Radzieckim dała bowiem szansę nie tylko demokratom i dysydentom, ale także tym wszystkim, którzy chcieli się „dorwać” do władzy i pieniędzy. Zresztą patrząc z perspektywy ponad trzech dekad, można zauważyć, że demokraci nie wykorzystali na dłuższą metę swojej szansy w żadnym z krajów, który należał do Związku Radzieckiego, z wyjątkiem państw bałtyckich. Ci, którzy chcieli władzy i pieniędzy, poradzili sobie lepiej. Był wśród nich Aleksander Łukaszenka.

      Łukaszence nie wiodło się aż do spotkania z Wasylem Leonowem, które wiele w jego życiu miało zmienić, choć dopiero za jakiś czas. Leonow zajmował się rolnictwem w szkłowskim oddziale partii. W 1979 roku podczas jakiegoś zebrania przedstawiono mu młodego, ale już lekko łysiejącego chłopaka, otwartego, łatwo nawiązującego kontakt, uśmiechniętego od ucha do ucha, który nagle postanowił zostać… dyrektorem sowchozu. To spotkanie nie tylko sprawiło, że Łukaszenka przekonał się, którędy wiedzie droga do kariery. Także Leonow zapamięta je na długo, stał się bowiem jedną z pierwszych ofiar Aleksandra Grigoriewicza (Łukaszenka zaraz po objęciu fotela prezydenta dał mu posadę ministra rolnictwa, a trzy lata później rozpętał przeciwko Leonowowi nagonkę i wtrącił go do aresztu). Ale po kolei. Tamtą rozmowę białoruscy biografowie Łukaszenki rekonstruują następująco:

      Leonow zapytał:

      – Jakie jest pańskie wykształcenie?

      – Nauczyciel – usłyszał.

      – To dlaczego nie chce pan pracować w swoim zawodzie?

      – Urodziłem się na wsi i chcę zarządzać gospodarstwem.

      Sowchozy i kołchozy, które zapełniały wiejski, płaski jak stół krajobraz Białorusi, były dla radzieckich mieszkańców wsi centrum ich świata. Były to gospodarstwa rolne, w których rolnicy wspólnie pracowali dla dobra ojczyzny. W sowchozach ziemia należała do państwa i ich dyrektorzy mieli sporą władzę, kołchozy formalnie były „dobrowolnymi” zrzeszeniami rolników – na zasadzie: wspólnie możemy więcej – i kierowały się, przynajmniej w założeniu, wewnętrzną demokracją. Dla prostego człowieka z radzieckiej prowincji szczytem kariery wydawało się wejście do kadr kierowniczych takiego gospodarstwa. I tu przekonamy się, że jak długo wspominana już pierestrojka nie stworzy dalszych możliwości, tak długo także Łukaszenka nie będzie marzyć o niczym innym.

      Zdał sobie jednak sprawę, że z humanistycznym wykształceniem wiele nie zdziała, zaczął więc zaoczne studia ekonomiczne. Naukę przerwało kolejne wezwanie do armii, w latach 1980–1982 Łukaszenka służył pod Mińskiem.

      Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku Aleksander Grigoriewicz bardzo często zmieniał pracę. Wszędzie bowiem, gdzie się znalazł, popadał w konflikty. Waler Karbalewicz zwraca uwagę, że przez wiele lat nie powierzano mu kierowniczych stanowisk. Zwrot w karierze Łukaszenki nastąpił w 1985 roku, kiedy został sekretarzem komórki partyjnej w kołchozie imienia Lenina, co utorowało mu drogę do wymarzonej posady dyrektora sowchozu Gorodiec w Szkłowie.

      Dyrektor z sukcesem

      Mianowanie dyrektorem sowchozu Gorodiec w marcu 1987 roku było dla Łukaszenki jak podmuch wiatru w żagle. Został panem na gospodarstwie. Był wreszcie pierwszy i najważniejszy, a pracownicy sowchozu niebawem mieli się przekonać na własnej skórze, kto tu rządzi. Dyrektor zabrał się do wprowadzania nowych porządków: zarządził abstynencję i dyscyplinę pracy. Po sowchozie jeździł traktorem albo się wolno przechadzał. W bani jeszcze uważniej nastawiał ucha: chciał wiedzieć, kto z kim sypia, kto z kim robi interesy, kto jest pracowity, a kto leń, kto wynosi własność państwową. Dyscyplinę przyjąć było trudno, bo wcześniej żyło się według zasad: praca nie zając, nie ucieknie i czy się stoi, czy się leży, tysiąc pięćset się należy. A Łukaszenka chciał dobrych wyników. I to szybko.

      Na własnej skórze odczuł to Władimir Bandurkow, mechanik sowchozu Gorodiec.

      W październikowe popołudnie Bandurkow i Podolski (też pracownik sowchozu) skończyli pracę i żeby uczcić ten fakt, kupili po butelce taniego wina Agdam na głowę. Zasiedli na ławce i rozkoszując się jesiennym ciepłem, pociągali łyk za łykiem, kiedy nagle pojawił się samochód Łukaszenki. Dyrektor już z daleka musiał wyglądać na rozeźlonego, bo głośno klął, a kiedy tylko wysiadł z auta, nie wdając się w dyskusje, z pięści walnął Bandurkowa w twarz. Bandurkow upadł. Trzy dni później, z podbitym okiem, zawiadomił o pobiciu milicję.

      Wprawdzie postępowanie karne zostało wszczęte, ale sprawa rozeszła się po kościach, a później – przebijając się do wielkiej polityki – Łukaszenka zadbał, żeby to wydarzenie (podobnie jak wiele innych) zostało wymazane z jego oficjalnej biografii.

      Białoruscy biografowie Łukaszenki nie są zgodni, czy radził on sobie z kierowaniem sowchozem Gorodiec, czy też była to wyłącznie porażka. Alaksandar Fiaduta jest zdania, że choć Łukaszenka przepracował w sowchozie dekadę, to „nie zdołał wprowadzić poważniejszych zmian”. Tymczasem Karbalewicz przytacza dane, z których wynika, że sowchoz za Łukaszenki odnotował dwukrotny wzrost produkcji. W komunistycznej gospodarce zazwyczaj było jednak tak, że jeśli jakieś przedsiębiorstwo zaczynało się rozwijać, to raczej tylko dzięki bardzo silnym impulsom z zewnątrz. Innymi słowy, władza nie szczędziła środków, by w upadającym sowchozie zaczęło się dziać lepiej.

      Głównie jednak pomogła decyzja partii, by sowchozy mogły dzierżawić ludziom ziemię, budynki i sprzęt. Dopóki ziemia była własnością państwa, pracownikom na niczym nie zależało, a na wynikach pracy w szczególności. Gdy jednak własność sowchozu

Скачать книгу