Hajmdal. Tom 5. Relikt. Dariusz Domagalski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hajmdal. Tom 5. Relikt - Dariusz Domagalski страница 6

Hajmdal. Tom 5. Relikt - Dariusz Domagalski Hajmdal

Скачать книгу

przebiegała gładko aż do Przylądka Dobrej Nadziei, do momentu gdy statek wpłynął na burzliwy akwen. Rozpętał się sztorm, wiatr łamał maszty, rozrywał żagle, potężne fale zmywały ludzi z pokładu, ale kapitan się tym nie przejmował. Na nic zdały się prośby i błagania marynarzy. Statek płynął dalej, a kapitan zaczął miotać obelgi i bluźnić Bogu. Zaklinał się, że opłynie Przylądek Dobrej Nadziei pomimo przeciwności losu i na przekór siłom natury.

      Wtedy na pokładzie pojawił się anioł, ale kapitan „Latającego Holendra” nie oddał mu należytej czci. Co więcej, zaczął mu ubliżać i wypalił do niego z pistoletu. W odpowiedzi niebiański przybysz uniósł się gniewem i oznajmił, że statek i jego załoga już nigdy nie zaznają spokoju. Żeglować będą po morzach i oceanach przez całą wieczność. Od tamtej pory „Latający Holender” zwiastował nieszczęście wszystkim, którzy mieli okazję go ujrzeć.

      Valeria zawsze twardo stąpała po ziemi i nie wierzyła w przesądy. Nie sposób było ją nastraszyć mrocznymi historyjkami o duchach, nawiedzonych miejscach i widmach. Ale teraz zdjęta grozą wpatrywała się w zbliżający się potężny okręt i zastanawiała się, czy w legendach jednak nie tkwi jakieś ziarno prawdy.

      – O ja pierdolę! – z odrętwienia wyrwał ją przerażony głos Luis Picton. Czarna potrząsnęła głową, próbując jak najszybciej odegnać od siebie mroczne myśli i wrócić do rzeczywistości. Dowodziła grupą myśliwców, była odpowiedzialna za swoich ludzi i musiała natychmiast podjąć decyzję.

      – Zawracać! – krzyknęła na całe gardło, jakby chciała, żeby jej rozkaz przebił się przez pancerną szybę i dotarł wprost do uszu pilotów. – Uciekamy na „Hajmdala”!

      Sześć myśliwców natychmiast wykonało zwrot i pognało w stronę gwiazdy centralnej.

      Valeria przywołała na wyświetlacz hełmu dane dotyczące kursu i prędkości lotu wroga. Tak jak się spodziewała, podążał za nimi. Potężne silniki okrętu pracowały na pełnej mocy, co oznaczało, że szybko osiągnie większe przyspieszenie niż ich maszyny. Obliczenia wskazywały, że nieprzyjaciel doścignie klucz w ciągu trzydziestu siedmiu minut. Czarna nie miała jednak pojęcia, kiedy myśliwce znajdą się w zasięgu rażenia broni tajemniczej jednostki. Mogła tylko zgadywać, jakim uzbrojeniem dysponuje nieprzyjaciel. Nigdy nie widziała podobnej jednostki. Komputer pokładowy przeszukujący bazę danych wszystkich znanych flot również niczego nie znalazł.

      Valeria zastanawiała się, jak to możliwe, że ktoś zdołał utrzymać w tajemnicy posiadanie tak wielkiego okrętu. To bez wątpienia był superdrednot. A według wiedzy Czarnej okręty tej klasy królowały w Galaktyce tysiące lat temu, ale nie produkowano ich od przeszło dwustu lat. Słyszała, że po raz ostatni użyto ich w drugiej wojnie o Gromadę Quintuplet, w wyniku której Lacertanie zostali wyparci przez Arya z wewnętrznych rejonów Galaktyki do Ramienia Strzelca. Potem jeszcze niektórzy satrapowie Imperium Teegardeańskiego posiadali je w swoich flotach, ale bardziej dla postrachu i prestiżu niż ich realnej siły. Wyszły z użycia, ponieważ koszty utrzymania okazały się zbyt wysokie.

      Obecnie tak olbrzymie kolosy posiadali jedynie Khon-Ma, ale okręt widmo nie przypominał straszliwego toch-emu. Valeria miała nadzieję, że nie jest on dziełem pajęczaków.

      Na przesłonę hełmu ponownie przywołała obraz tajemniczej jednostki. Zadrżała. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić i na chłodno ocenić sytuację. Przyjrzała się uważnie wieżyczkom dział laserowych i stwierdziła ponad wszelką wątpliwość, że to ciężkie baterie. Dopatrzyła się również szeregu wyrzutni rakiet oraz dziwnych wypustek, które prawdopodobnie skrywały jakąś straszliwą broń. Uświadomiła sobie, że jeśli zaraz czegoś nie wymyśli, wkrótce z myśliwców terrańskich sił zbrojnych pozostanie jedynie wspomnienie.

      Czarna wyświetliła mapę sektora, w którym znalazł się jej klucz. Zmarszczyła czoło. Nie wyglądało to dobrze. Na obszarze stu dwudziestu milionów kilometrów rozciągała się jedynie kosmiczna pustka. Co prawda niedługo myśliwce miały przeciąć orbitę jedenastej planety systemu 41 Geminorum, ale sam glob, otoczony trzema pierścieniami pyłowymi, w których można było spróbować się ukryć bądź zmylić pogoń, znajdował się po drugiej stronie czerwonego nadolbrzyma. Nie dostrzegła również żadnych stacji bojowych ani diohdańskich jednostek wojennych, które mogłyby przyjść z pomocą. Tylko kilka frachtowców zmierzało w stronę centrum układu. Zrezygnowana pokręciła głową.

      W czasie gdy Czarna przyglądała się mapie, komputer pokładowy przeanalizował dane z kamer i czujników skierowanych na wielki okręt i dokonał oceny jego potencjalnego arsenału. Obliczył, że jeśli nic się nie zmieni, myśliwce znajdą się w zasięgu nieprzyjacielskiego ognia w ciągu niecałych czterech minut. Statystyczny błąd obliczeń wynosił aż dwadzieścia pięć procent, ale minuta w tę czy tamtą stronę nie miała żadnego znaczenia.

      Piloci klucza czerwonego stanowili elitę. Należeli do najlepszych z najlepszych i bez wątpienia potrafili walczyć. Valeria wiedziała, że dadzą z siebie wszystko, będą próbowali unikowych, karkołomnych manewrów, forteli oraz maksymalnie wykorzystają moc maszyn. Ale walka nie potrwa dłużej niż kilka sekund. Nie przy takiej sile uderzenia, jaką dysponował nieprzyjaciel.

      Valeria włączyła komunikator nadprzestrzenny, żeby spróbować raz jeszcze połączyć się z „Hajmdalem”. Wiedziała, że w żaden sposób nie zmieni to dramatycznej sytuacji. Drednot nie zdąży na ratunek. Zanim rozgrzeje silniki manewrowe, wyznaczy odpowiedni kurs i doleci na miejsce, minie kilka godzin. Ale jeśli uda się przekazać wiadomość, to przynajmniej admirał Kashtaritu dowie się o miejscu przebywania okrętu widmo i „Hajmdal” przybędzie, żeby go zniszczyć. Na tę myśl Czarna uśmiechnęła się drapieżnie. Szkoda tylko, że ona już tego nie zobaczy.

      – Tu Czerwony Jeden do „Hajmdala”, słyszycie mnie? – zapytała z nadzieją. Odpowiedzią były jedynie głuche trzaski. Spróbowała jeszcze dwukrotnie wywołać kontrolę lotów, ale bezskutecznie. Z ciężkim westchnieniem wyłączyła komunikator.

      Komputer pokładowy poinformował, że pozostały trzy minuty. Ostatnie trzy minuty życia. Westchnęła ciężko. Taki był los pilota myśliwców. Taką drogę wybrała. Niczego nie żałowała i nic by nie zmieniła. Wiedziała, że prędzej czy później czeka ją śmierć, i wolała zginąć w kabinie swojego myśliwca, niż umrzeć ze starości.

      – Szefowo? – odezwał się Shiron. W jego głosie brzmiał strach. – Co robimy?

      Valeria milczała. Nie miała pojęcia, co powiedzieć swoim ludziom. Mogła się tylko z nimi pożegnać, podziękować za wspólne akcje oraz wszystkie dobre i złe chwile. Powiedzieć im, że są najlepszymi pilotami, z jakimi przyszło jej współpracować, i jest dumna, że mogła nimi dowodzić. I to wszystko zajęłoby najwyżej minutę. A potem nastąpią dwie długie minuty, pełne grozy i oczekiwania na to, co nieuniknione. Najbardziej przerażające minuty w ich życiu. Nie będą mogli nic zrobić. Będą jak skazańcy oczekujący na egzekucję.

      „Nie!” – pomyślała, zgrzytając zębami. „Tak to się nie skończy”. Nie podda się bez walki. Należy do najbardziej kreatywnego i zdeterminowanego gatunku w Galaktyce. Wola ludzka nie zna granic. Znajdzie jakiś sposób.

      Spojrzała na mapę. Wpatrywała się w nią dobrą chwilę i nagle oczy jej rozbłysły. Jak mogła na to nie wpaść wcześniej?! Jej usta drgnęły w uśmiechu.

      – Zawracamy!

      SYSTEM

Скачать книгу