Hajmdal. Tom 5. Relikt. Dariusz Domagalski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hajmdal. Tom 5. Relikt - Dariusz Domagalski страница 7
Ezra był zły. Przede wszystkim na sytuację. Kwadrans temu na okręcie ogłoszono trzeci stopień gotowości bojowej, co oznaczało włączenie systemów uzbrojenia i przygotowanie personelu do działań wojennych. Według zdawkowych komunikatów przekazanych przez dowództwo w zewnętrznym sektorze wykryto nieprzyjacielski okręt. Leahy mógł się tylko domyślać, że chodzi o tych piratów, których od pewnego czasu szukali. Ale tym akurat się nie przejmował. Podobnie jak większość członków załogi, pragnął, żeby w końcu zaczęło się coś dziać. Na okręcie panowała nuda, chociaż on sam nie mógł narzekać na brak zajęć.
Dzień zaczynał od biegania po górnym pokładzie. Potem szedł na siłownię, gdzie wzmacniał mięśnie i wytrzymałość. Następną godzinę spędzał na macie, trenując z Odynem sztuki walki. Był w tym coraz lepszy, ale nie udało mu się jeszcze pokonać doświadczonego instruktora. Po tak wyczerpującym poranku czekały go żołnierskie obowiązki.
Dowodzenie plutonem nie było łatwą sprawą, nawet jeśli jednostka nie prowadziła działań bojowych. Codzienna musztra, niekończące się odprawy, uczenie się koordynacji w zespole na symulatorach i zajęcia na strzelnicy. A do jego obowiązków dodatkowo należało pisanie raportów podsumowujących ćwiczenia, okresowych ocen żołnierzy, wypełnianie formularzy zaopatrzenia dla plutonu, czyli wszystko, co starszy sierżant Seth Campbell, który był jego pierwszym dowódcą, określał jako „biurokratyczne gówno”. Po tym wszystkim Ezra był tak wyczerpany, że najchętniej runąłby na koję i przespał dobę. Ale wówczas, powłócząc nogami, szedł na drugi pokład, gdzie znajdowała się działająca od trzech miesięcy Akademia Wojskowa Sił Lądowych, i przez kolejne godziny słuchał wykładów. Namówił go do tego Odyn, twierdząc, że ma zadatki na dobrego oficera. Leahy nie był tego taki pewny, ale wizja oficerskich gwiazdek przemawiała do wyobraźni młodzieńca.
Wracał do kajuty wycieńczony. Wolne wieczory, które mógł spędzić z Abigail, wypełniała mu nauka. Dziewczyna wspierała go jak tylko mogła. Dopingowała podczas egzaminów, pocieszała, gdy miewał chwile zwątpienia, odciążała od biurokratycznych obowiązków i tłumaczyła trudniejsze zagadnienia. W takich chwilach spoglądał na nią z podziwem i mówił, że to ona powinna iść do akademii. A wówczas Torres wybuchała śmiechem. Twierdziła, że się nie nadaje, że brakuje jej charyzmy, umiejętności motywowania ludzi i cech potrzebnych do radzenia sobie w trudnych sytuacjach.
Abigail była przy nim, kiedy jej potrzebował. A teraz jej zabrakło.
Ezra wpadł na pokład hangarowy. Zdziwiło go, że jest tu tak pusto, ale zaraz przypomniał sobie, że wszystkie myśliwce zostały wysłane na patrol.
Leahy skierował się w stronę promu „Nadir”, który szykował się do startu. Piloci już zajęli miejsca w kokpicie. Wprowadzali dane lotu do komputera i sprawdzali systemy. Na rampę wchodził oddział zwiadowców w pełnym rynsztunku bojowym, gotowych przeprowadzić na Karazanie misję ratunkową. Ezra rozpoznał żołnierzy z Plutonu 12 i Plutonu 1, dowodzonego przez Elektrę Ramos. Dostrzegła go. Ta niewysoka brunetka, zawsze uśmiechnięta, o ciepłych brązowych oczach, tym razem miała ponurą minę. Spoglądała na Ezrę ze współczuciem. Skinął jej tylko głową i podszedł do sierżanta Campbella, stojącego przy furcie promu i wydającego ostatnie dyspozycje.
– Lecę z nimi – oznajmił Leahy.
– Mowy nie ma.
– Proszę mi pozwolić…
– Nie!
– Sierżancie, błagam!
– Wyraziłem się jasno – wycedził Campbell. Na jego pooranej bruzdami twarzy doświadczonego żołnierza, który w wojsku spędził całe życie, trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje. Wbił w młodego sierżanta zimne spojrzenie stalowych oczu.
– Tam jest Abigail – próbował zdesperowany Ezra.
Torres zgłosiła się na ochotnika do ochrony ekipy naukowej, która wyruszyła na Karazan w celu zbadania jakichś starożytnych ruin. Leahy nie protestował. Wiedział, że to nie ma sensu. Abigail zawsze potrafiła postawić na swoim. Tym bardziej, że on miał swoje obowiązki i studia, a ona nudziła się na pokładzie „Hajmdala”. Poza tym była żądna wiedzy, więc pozostałości po pradawnej cywilizacji rozpalały jej ciekawość.
Przez dwanaście pokładowych dni nic się nie działo. Naukowcy rozbili obóz i zabrali się do pracy. Na stanowiskach archeologicznych dokonywali pomiarów, przeprowadzali badania i meldowali się o określonych godzinach.
Lecz dzisiaj nie zgłosili się o umówionej porze. To jeszcze nic nie znaczyło, bo często zdarzały się opóźnienia, ale zawsze prędzej czy później się odzywali. Tym razem trwało to jednak za długo. Minęły dwadzieścia cztery godziny, aż wreszcie zaniepokojone dowództwo zdecydowało się wysłać ekspedycję. „Nadir” otrzymał zadanie przewiezienia dwóch plutonów zwiadowców na planetę i pozostania na jej orbicie do czasu zakończenia misji. Potem miał zabrać wszystkich na pokład i odnaleźć „Hajmdala”, który szykował się do wyruszenia w pogoń za okrętem widmo.
Seth Campbell położył dłoń na ramieniu młodzieńca.
– I właśnie dlatego nie pozwolę ci lecieć – rzekł nieco łagodniej. – Będziesz starał się odnaleźć Torres za wszelką cenę. Nawet kosztem życia i zdrowia żołnierzy, a na to nie mogę pozwolić.
Leahy zacisnął mocno zęby. Campbell miał rację. Na jego miejscu podjąłby identyczną decyzję. Jednak Ezra nie był na jego miejscu.
– Ale ja muszę!
Sierżant pokręcił głową.
– Kapral Ramos i jej ludzie to załatwią.
Ezra spojrzał na zwiadowców zajmujących miejsca na siedziskach. Mieli na sobie zgniłozielone mundury maskujące, dopasowane kolorem do krajobrazu planety, pancerze, kamizelki taktyczne z kieszeniami wypchanymi granatami i ładownice z magazynkami do karabinów. Ponadto sporo sprzętu ułatwiającego poruszanie się w trudnym terenie, jak przyrządy nawigacyjne i kamery termowizyjne, optoelektronikę wspomagającą celowanie, a także szereg czujników monitorujących funkcje życiowe. Oprócz pracy serca badały również poziom glukozy i tlenu we krwi. Zamontowane na hełmach kamery dawały bezpośredni wgląd w obraz prowadzonych działań, a skomplikowany zestaw łączności miał zwiększać integrację żołnierzy podczas walki, dowódcom oddziałów zaś pozwalał lepiej planować zadania. Jeśli doliczyć do tego racje żywnościowe z wodą i zestawy medyczne, dawało to kilka dodatkowych kilogramów.
Wszystko to za sprawą nowego głównodowodzącego operacjami specjalnymi. Kapitan Jazon Hezal zastąpił na tym stanowisku poległego Bastiana Dasha i szybko okazało się, że zgodnie z archaicznym przysłowiem żołnierze terrańskich sił zbrojnych wpadli z deszczu pod rynnę. Dash preferował frontalny atak, szybkie uderzenie, które powinno zmusić przeciwnika do odwrotu. Uchodził za aroganckiego dupka, ale trzeba było przyznać, że nigdy nie chował się za plecami swoich ludzi. Natomiast Hezal był zwolennikiem podejścia defensywnego. Żołnierze mieli atakować tylko wówczas, gdy posiadali przewagę taktyczną, i natychmiast