Nabór. Vincent V. Severski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nabór - Vincent V. Severski страница 8
– No więc… Co za interes życia?
– No właśnie! – Josip spojrzał Luce prosto w oczy. – Ty mi powiedz, jaki to będzie mój interes życia! A wiesz przecież, że z żydami i muzułmanami interesów nie robię.
– Pierdolisz, Josip. Pijany jesteś…
– To co? – Josip wyciągnął kartkę z kieszonki na piersi i pomachał nią Luce przed nosem. – Mam zadzwonić? Zaraz tu przyjadą.
– Dzwoń, gdzie chcesz – spokojnie odparł Luka i spojrzał na kamerę nad barem. – Idę spać. Zapłacę jutro – oznajmił zdecydowanie i ruszył w stronę schodów.
– Okej, masz czas do jutra. Zaczekamy. – Gdy Luka znikał w drzwiach, Josip rzucił jeszcze za nim: – I nie przejmuj się, inszallah!
W pokoju paliło się światło, a Hani spał skulony na podłodze, jakby zasnął podczas modlitwy. Luka wziął go delikatnie na ręce. Hani tylko zamruczał i powiedział coś niewyraźnie. Luka położył drobnego mężczyznę na łóżku, zdjął mu okulary i przykrył go narzutą. Dopiero teraz powiesił swoją czarną skórzaną kurtkę. Zgasił światło, usiadł na krześle i uchylił okno. Zapalił papierosa.
Na parkingu stało kilka samochodów osobowych i dwa tiry. Luka wyciągnął pistolet i położył go na parapecie. Sprawdził smartfon, ale nie było żadnych nowych wiadomości. Niedobrze, bo następnego dnia miał przejąć Haniego nowy kurier, chyba że Teheran zmieni plany. Tak było ustalone.
Nie to jednak martwiło Lukę. Rozmowa z Josipem wybiła go z rytmu i zaburzyła porządek spraw, które dotąd układały się zgodnie ze scenariuszem. Od początku zakładano, że służby mogą wpaść na jego trop, ale nie przypuszczał, że stanie się to tak szybko. A czas był najważniejszy, bo cały oddział miał być na miejscu w ciągu dwóch dni. Hani był ostatni. Luka zapewniał generała Harumiego, że szlak jest bezpieczny, i nie było w tym przesady, chociaż to i owo przemilczał. Mieli oczywiście plan awaryjny, ale nikt nie wziął pod uwagę, że Luka zostanie zdekonspirowany przez kogoś, kto zna go osobiście. Nie mogło być nic gorszego. Poza tym Josip prawdopodobnie nie zdradził wszystkiego, co usłyszał od tajniaka. A szczegóły były najważniejsze, bo mogły wskazywać, skąd chorwackie, izraelskie albo amerykańskie służby o nim wiedzą. Josip zbyt łatwo skojarzył go z poszukiwanym Asyryjczykiem.
To byłoby zbyt proste. Muszę wiedzieć więcej – pomyślał Luka. Josip jest zbyt przebiegły, by wysypać się od razu. Dlatego nie bez powodu zadzwonił do Petara. A chorwackie służby na pewno mogą wiele zaoferować byłym rzeźnikom z Bośni.
Wszyscy wiedzieli, że bracia Juriciowie mają na sumieniu zbrodnie wojenne i tylko ze względu na układy w policji i wojsku są pod cichą ochroną. Ale odkąd Chorwacja weszła do Unii, w każdej chwili mogło się to zmienić i bracia dobrze o tym wiedzieli. Musieli być ostrożniejsi, a przede wszystkim bardziej pokorni. Luka doszedł do wniosku, że dopóki jego legenda pozostanie niezagrożona, uwikłanie Juriciów będzie dla niego korzystne.
Zanim więc coś postanowi, musi się upewnić, co wie Josip i czy zrelacjonował bratu rozmowę z tajniakiem. Dopiero wtedy poinformuje Teheran. Niepokoiło go, że kurier się opóźnia. Jeżeli nie pojawi się do jutra, wtedy on sam będzie musiał podjąć decyzję. Inaczej pogrzebie całą operację.
Położył dłoń na zimnym pistolecie i spojrzał na śpiącego Haniego. Nagle zrobiło mu się go żal. Wszyscy męczennicy, których przerzucał do Europy, byli głęboko przekonani do swojej misji, wierzyli w jej boskie przesłanie. Pod tym względem Hani się od nich nie różnił, ale mimo wykształcenia było w nim coś rozbrajająco naiwnego, ale jednocześnie szczerego. Może to ten jego niewinny wygląd tak na mnie wpływa – pomyślał Luka i uśmiechnął się do siebie, lecz wcale nie zrobiło mu się lepiej. Hani sam wybrał swój los, chociaż tak naprawdę nie mógł wiedzieć, na co się waży.
Luka wyglądał przez okno na skąpany w deszczu parking. Po lewej stronie, przy bramie zamkniętego garażu, stał czarny mercedes Josipa. Właściciel był jeszcze w zajeździe. Luka spojrzał na zegarek: kwadrans po dwudziestej pierwszej. Od niedopałka przypalił kolejnego papierosa i cienką strużką wypuścił dym przez uchylone okno.
Wtedy zobaczył światła wjeżdżającego na parking samochodu. Srebrny jaguar I-Pace minął latarnię i stanął obok mercedesa. Chwilę później z niemałym trudem wytoczył się z niego prawie dwustukilowy starszy brat Josipa, szef miejscowej mafii.
Kiedy Luka patrzył, jak Petar kroczy w deszczu do wejścia, dotarło do niego, że czekanie do rana nie ma sensu, bo za chwilę pętla może się zacisnąć.
Czas gra na moją… naszą niekorzyść – pomyślał z narastającym niepokojem. Josip i Petar się upewnią, że dobrze robią, a ja stracę noc, czas… i zaskoczenie.
6
Amina chwyciła ostrze trzema palcami i wciąż trzymając na kolanach śpiącą Asę, z całej siły cisnęła nożem kuchennym. Jagan wiedział, że to zrobi, lecz nie zamierzał się bronić. Miał wystarczająco dużo czasu, by skoczyć i ją obezwładnić, ale jakaś potężna siła kazała mu tylko podnieść rękę i nadstawić dłoń na lecący w jego stronę nóż. Właściwie nic nie poczuł. Ze zdziwieniem zobaczył, że nóż przebił mu lewą dłoń i utkwił w niej po rękojeść. Nie popłynęła ani jedna kropla krwi. Wysunął powoli ostrze i odłożył nóż na stolik obok. Zacisnął mocno dłoń i po prostu wyszedł.
Trafił do jakiegoś nędznego baru pod odrapanym szyldem Ragnarok i zamówił cztery wódki. Trzy wypił od razu, a czwartą polał sobie zbielałą już pięść.
Cały czas obserwował go potężny barman z runicznym tatuażem na łysej głowie i zaplecionymi wąsami. W końcu podszedł, obejrzał pięść, ze zrozumieniem pokiwał głową, powiedział coś po norwesku i wyciągnął z szafki plaster z opatrunkiem. Spróbował otworzyć dłoń, ale była zaciśnięta jak kamień. Jagan milcząco dał znać, że nie może jej rozewrzeć. Norweg przytaknął i nakleił plaster na wierzchnią stronę.
– Jævla tøff russisk – rzucił pod nosem i postawił Jaganowi wódkę na koszt firmy.
Następnego dnia Jagan był już w Moskwie. Wciąż miał zaciśniętą pięść i właściwie o niej zapomniał, bo nawet już jej nie czuł. Całkiem sprawnie radził sobie w podróży jedną ręką, ale uznał w końcu, że powinien coś zrobić z tą dłonią, bo była mu potrzebna do prowadzenia motocykla. Próbował ją otworzyć na siłę za pomocą prawej ręki, ale bezskutecznie. Kiedy dojechał do Aleksandrowki, znalazł w garażu metalowy pręt, wepchnął go w środek dłoni i spróbował rozewrzeć palce, ale metal tylko się wygiął.
W końcu wziął butelkę samogonu, ogórki, pół czarnego chleba i poszedł do starej Maruchy, która mieszkała za lasem. Wygrzebał ją spod sterty kołder, nalał szklankę wódki, ukroił chleba i położył na gazecie kiszony ogórek. Marucha wódkę wypiła, chlebem się tylko zaciągnęła, ale ogórkiem zakąsiła, poruszając bezzębną szczęką. Resztę wódki schowała po stołem.
Jagan bez słowa pokazał dłoń. Marucha obejrzała ją uważnie, chociaż wszyscy