Piękna czterdziestoletnia. Pamela Druckerman
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Piękna czterdziestoletnia - Pamela Druckerman страница 6
Książka potwierdziła za to moje podejrzenie, że jest mnóstwo rzeczy, o których w mojej rodzinie się nie mówi. Sens życia codziennego – nawet mojego – mógł zostać odczytany i wydobyty na światło dzienne. Nasze ubrania, dywany, używane przez nas słowa, rzeczy porozrzucane po domu – układały się w pewną plemienną mapę.
Nigdy nie rozważaliśmy, do jakiego plemienia należymy, a nasza religijność była ograniczona do minimum. (Na mojej „zakupowej” bat micwie podaliśmy koktajl z krewetek). Za to kiedy wchodziłam z rodzicami do restauracji, potrafiłam wskazać kobiety, które były znajomymi mojej mamy, nawet jeśli nigdy przedtem ich nie spotkałam. Miały takie same twarze, stroje i fryzury, jak my. Większość ich rodziców lub dziadków przybyła do Ameryki z tego samego, bliżej nieokreślonego rejonu Europy mniej więcej w tym samym czasie. Jak gdyby całe białoruskie wsie przetransportowano na południe Florydy, a ich potomkowie umawiali się na kolacje w tych samych włoskich knajpach.
Wtedy sobie tego nie uświadamiałam, ale pragnęłam mieć coś w rodzaju Preppy Handbook o swoim życiu, który objaśniłby nasze talizmany, ubiory i zwyczaje. Chciałam poznać niewidzialny sens tego wszystkiego – od ciuchów przez to, dlaczego wszyscy mówiliśmy z quasi-nowojorskim akcentem, po wiedzę, skąd dokładnie pochodziliśmy. Ale jak mogłam zajmować się antropologią własnego życia? Nie byłam nawet wiarygodnym świadkiem czyjegoś runięcia do basenu.
Z wiekiem zaczęłam bardziej ufać swojemu rozumowi. Na lotnisku przed wylotem do domu po licealnej wycieczce – sfinansowanej przez dziadka – natrafiłam w hali odlotów na męża kuzynki. Tylko że zamiast z kuzynką i ich dwoma synami był tam z ładną blondynką i jasnowłosym kilkulatkiem. Na mój widok wpadł w popłoch.
– Kuzyn Neil ma drugą rodzinę! – oznajmiłam mamie po powrocie do Miami.
– Niemożliwe – odparła. (Kuzynka i jej mąż wkrótce się rozwiedli, bez nacisków z mojej strony).
Kiedy zasmakowałam w odkrywaniu prawdy, nabrałam ochoty na więcej. Zaczęłam czytać należące do mojej mamy powieści szpiegowskie o zimnej wojnie i marzyć o posiadaniu wnikliwego intelektu, dzięki któremu będę łamać szyfry i rozwiązywać zagadki kryminalne.
Cóż z tego, że nie potrafiłam nawet śledzić fabuł f i l m ó w szpiegowskich, a zapamiętanie numeru telefonu albo utrzymanie czegoś w tajemnicy przekraczało moje możliwości. W wyobrażonej przyszłości pamiętałam rejestracje śmigających przede mną aut i rozpracowywałam motywy obcych agentów. CIA niechybnie pozna się na moim talencie i mnie zwerbuje.
Kiedy wybierałam studia, oczywistym kierunkiem była anglistyka (te wszystkie powieści zaprocentowały przynajmniej tym, że lubiłam czytać). Literatura wydawała się jednak za mało konkretna. Poszłam na filozofię, żeby doskonalić myślenie analityczne. Upierałam się przy niej, mimo że nie miałam smykałki, a zajęcia nie sprawiały mi przyjemności. Kiedy poprosiłam profesorkę o list polecający, napisała: „Pamela zapewne znajdzie temat, w którym będzie dobra, ale nie jest nim filozofia”.
Spojrzałam na Miami z właściwszej perspektywy, kiedy przez semestr studiowałam w Meksyku. W ramach programu zwanego La Realidad mieszkałam u siedmioosobowej rodziny w domu z pustaków przy bitej drodze. Z jedynego kranu w budynku płynęła tylko zimna woda, więc kąpałam się w podgrzewanej wodzie z wiadra. Któregoś wieczoru na deser po kolacji gospodarze podali egzotyczny owoc mamey, a ja pochłonęłam go w całości. Gdy podniosłam wzrok, patrzyło na mnie siedem przygnębionych par oczu; jeden owoc miał wystarczyć na deser dla wszystkich.
– Nie jesteśmy biedni! – oznajmiłam tacie rozemocjonowana po powrocie do Miami.
Jak na meksykańskie warunki, nasza przeciętnie droga toyota była dobrem luksusowym. Ale moja nowa perspektywa nie pocieszyła taty. Nie chciał odkrywać prawdziwego oblicza Miami. Chciał tylko przestać przegrywać. Pewnego razu, siedząc w aucie na podjeździe pod mangowcami, zdobył się na wyznanie:
– Nie umiem zarabiać pieniędzy.
Ja też nie bardzo umiałam. Po studiach pracowałam chwilę dla izraelskiego start-upu internetowego, którego model biznesowy, jak rozumiałam, polegał na publikowaniu informacji o żydowskich świętach. Na plus zapisać mi można, że zastanawiało mnie, dlaczego mają aż tylu pracowników, głównie młodych facetów. Nie zauważyłam tylko, że za zamkniętymi drzwiami, sześć metrów od mojego stanowiska, ekipa programistów prowadziła prawdziwy biznes: pornografię online (były współpracownik wyjawił mi to lata po naszym odejściu).
Wkroczyłam w dorosłość nadal pozbawiona przenikliwości ostrej jak laser. Chciałam mieć umysł niczym nóż, ale mój bardziej przypominał łyżkę. Umiałam zagłębić się w temat, lecz zabierało mi to trochę czasu. Nie byłam głupia, jednak daleko mi też było do zmyślności. Refleksje nachodziły mnie nieraz całe lata po fakcie. Kiedy działo się coś złego lub choćby zaskakującego, moim pierwszym odruchem było: i g n o r u j.
Dlatego postanowiłam zostać dziennikarką. Niektórzy zostają reporterami, ponieważ są przenikliwymi obserwatorami albo chcą demaskować nadużycia. Ja miałam inny powód: pragnęłam wreszcie dojść do tego, co jest grane.
Wiesz, że masz czterdzieści lat, kiedy…
Włoski na brodzie stają się codziennością.
Odkrywasz cellulit na swoich ramionach.
Każdy, kogo poznajesz, wygląda jakby znajomo.
Czasami budzisz się z kacem, nawet jeśli nic nie piłaś.
Starsi znajomi już nie pomagają ci czuć się młodo.
2
Jak wybrać partnera
.
Wreszcie podjęłam ważną życiową decyzję: skoro nie potrafię być dorosła, to będę z kimś takim spała.
Apolińscy gwiazdorzy z Hollywood nie przyprawiali mnie o szybsze bicie serca. Pociągali mnie błyskotliwi mężczyźni po przejściach. W liceum przykleiłam na ścianie w pokoju plakat Barneya Franka – mądrego liberalnego kongresmana z Massachusetts (to, że był gejem, nie miało znaczenia – w końcu byłam w nim totalnie zadurzona).
W prawdziwym życiu spotykałam się z mężczyznami jeśli nie mądrzejszymi ode mnie, to przynajmniej sporo starszymi. Ciągnęło mnie zwłaszcza do obcokrajowców, którzy czytali gazety w egzotycznych językach. Wyruszyłam w coś w rodzaju miłosnej podróży dookoła świata, randkując w Nowym Jorku z niemieckojęzycznym geniuszem, który nie potrafił podtrzymać kontaktu wzrokowego, i z węgierskim psychiatrą, który dając mi kosza, wyjaśnił, że jestem dla niego za mało poharatana emocjonalnie.
Moja pula zagranicznych kandydatów poszerzyła się, kiedy jedna z gazet zatrudniła mnie w charakterze korespondentki w Ameryce Łacińskiej. Oddelegowana do Brazylii, zrobiłam szybki przegląd żydowskich mężczyzn w São Paulo – zakończyłam na didżeju, który mieszkał z mamą i chyba romansował ze swoją służącą, sądząc po niechętnych spojrzeniach, jakie rzucała mi przy śniadaniu.
Łatwo