Piękna czterdziestoletnia. Pamela Druckerman
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Piękna czterdziestoletnia - Pamela Druckerman страница 8
Pewnego dnia w hotelu zauważyliśmy swoje odbicie w lustrze. Przez okno wpadał snop światła. Na pierwszym planie na stoliku stały, jak martwa natura, pozostałości śniadania zaserwowanego do pokoju.
– Wyglądamy jak na obrazie Vermeera – stwierdził Simon.
Piętnaście lat czekałam na mężczyznę, który powie mi coś takiego. Pomyślałam, że właśnie to powiedziałby Barney Frank.
Nie musiałam spotykać się z wszystkimi możliwymi kandydatami. Nareszcie moja odpowiedź na pytanie: „Czy w niego wierzysz?”, brzmiała: „tak”.
Nie od razu zrozumiałam, za co lubi mnie Simon. On też odbijał się jak piłeczka pingpongowa od kolejnych amantek. A mnie dopisało szczęście. Odkrył, że jego poprzednia dziewczyna, która doktoryzowała się z literatury angielskiej, nie wiedziała, kim był Józef Stalin. („Ani Mao” – zżyma się, gdy przypominam mu o tym po latach).
Nie byłam ideałem, ale znałam z nazwiska każdego ważniejszego dwudziestowiecznego dyktatora. Kiedy w ramach radykalnych cięć kadrowych wylano mnie z pracy w gazecie, przeprowadziłam się do Paryża i zostałam dziennikarką freelancerką. Wkrótce potem Simon mi się oświadczył.
Leżeliśmy w łóżku któregoś wieczoru, kiedy odważyłam się na wyznanie:
– Jestem z tobą, bo jesteś dorosły – powiedziałam, bojąc się, że go zaszokuję.
– Wiem – ziewnął, obrócił się na drugi bok i zasnął.
Wiesz, że masz ponad czterdzieści lat, kiedy…
Nie wypada ci się przyznać, że podkochujesz się w Jessem Eisenbergu.
Natychmiast rozpoznajesz, kiedy mężczyźni próbują „objaśniać ci świat”.
Każdy facet bez brzuszka wydaje ci się szczupły.
Pijesz kawę p r z e d wyjściem na proszoną kolację.
„Dorosły trądzik” przestał ci dokuczać.
3
Jak przekroczyć czterdziestkę
.
Wzięliśmy ślub, mając po mniej więcej trzydzieści pięć lat, więc spieszyło nam się do prokreacji. Po kilku latach doczekaliśmy się córki, a potem bliźniaków. (Jesteśmy pokoleniem DITT: double income, toddler twins – pracujący rodzice, kilkuletnie bliźniaki).
Nabyłam pewnych atrybutów dorosłości. Jestem mężatką, mam dom, robię pranie dla pięcioosobowej rodziny. Mieszkam z osobistym mędrcem i jestem de facto autorytetem dla swoich dzieci. Znalazłam rodzinę. Nadal jednak nie czuję się jak dorosła, częściowo dlatego, że nie odnalazłam swojego plemienia.
Tak jak kiedyś borykałam się z odsiewaniem potencjalnych partnerów, tak do dziś sprawia mi problem odsiewanie przyjaciół. Od dzieciństwa regularnie lądowałam w roli służki pięknych egoistek. Jedna z nich przyszła na mój ślub w białej sukience.
Simon jest zaskoczony moimi znajomymi, którzy przewijają się przez nasz paryski dom. Jeden nowojorczyk mieszka w przyziemiu kilka tygodni i przychodzi na górę tylko po to, by krytykować moją wadę postawy i to, co piszę, oraz chwalić się majątkiem. Na pożegnanie daje nam w prezencie kilka drewnianych klamerek do bielizny.
Kolega z liceum koniecznie chce się zatrzymać u nas kilka tygodni po narodzinach bliźniąt. Prawie nie zwraca uwagi na maleństwa, skarży się jedynie na „nieustanny harmider”. Inny mężczyzna, którego poznałam w trakcie podróży, przyjeżdża na weekend ze swoją nową dziewczyną. Natychmiast pyta, czy może skorzystać z naszej pralki, rozwiesza mokre ciuchy po całym mieszkaniu, po czym oznajmia, że wróci z partnerką za kilka dni, kiedy ubrania wyschną. (Jak widać, w moich przyjaźniach przewija się wątek prania).
Simon zachodzi w głowę. Nic mi nie brakuje, jestem sympatyczna i w miarę miła. Dlaczego zapraszam tych ludzi do naszego życia? Spośród wszystkich osób, z którymi mogłabym się zaprzyjaźnić – dlaczego wybieram akurat takich? Czy przyjaźnie muszą powodować tyle przykrości? Simon, w przeciwieństwie do mnie, ma wielu rozsądnych i wiernych przyjaciół, którzy stanowili trzon gości na naszym weselu. Żadna z jego znajomych nie przyszła ubrana na biało.
Ciągnie mnie do nieprzeciętnych jednostek, które domagają się mnóstwa uwagi. Narcyzowie mają tę zaletę, że nie zadręczają się wątpliwościami na własny temat. To podróbki dorosłych – niezbyt mądrzy, za to bardzo pewni siebie. No i instynktownie wyłapują kłębiącą się we mnie mieszankę podziwu, niskiego poczucia własnej wartości oraz tolerancyjności dla złego postępowania.
Gdy wytykam Simonowi, że jego przyjaciele nie są tak nieprzewidywalnie ekscytujący jak moi, twierdzi, że lepiej otaczać się ludźmi życzliwymi, godnymi zaufania, bystrymi i z poczuciem humoru. Nakłania mnie, żebym bacznie przyglądała się ludziom, zanim się z nimi zaprzyjaźnię, i rejterowała, jeśli brak im którejś z tych cech. („Długo się zastanawiaj, czy możesz dopuścić kogoś do swej przyjaźni” – zalecał dwa tysiące lat temu rzymski filozof Seneka)[5].
Tylko że analizowanie innych mi nie w głowie; martwię się sobą. Inni wydają mi się zawsze wyraziści, pewni siebie, przenikliwi i z ciętym dowcipem. Obawiam się, że pod wierzchnią warstwą dobroduszności mogę nie mieć żadnej z tych cech. Dziwi mnie nawet, że program do rozpoznawania twarzy identyfikuje mnie na zdjęciach.
Może dlatego brakuje mi wiary w to, że moje przyjaźnie przetrwają. Jak gdybym stała na scenie i odgrywała rolę sympatycznej bohaterki, a moją nową znajomą obsadzała w roli widowni i naczelnego krytyka. Co oznacza, że w każdej chwili mogę zrobić klapę. A jeśli moja kolejna kwestia nie podtrzyma jej zainteresowania? Czy zgromadziłam na koncie wystarczająco dużo bon motów, żeby móc się rozluźnić i pobyć przez chwilę nudziarą? Druga osoba może na razie mnie lubi, ale co będzie, jeśli zmieni zdanie?
Nowych przyjaciół witam serdecznie i szczerze ich lubię. Ale bycie cały czas w narzuconej sobie roli wyczerpuje. Boję się, że wyjdzie na jaw moje wewnętrzne ubóstwo, więc robię się coraz bardziej skryta i zdystansowana. Wkrótce zaczynam taić prozaiczne szczegóły ze swojego życia, takie jak temat artykułu, który piszę, albo termin wyjazdu na urlop.
Jedyni przyjaciele, którym to nie przeszkadza, to ci zaabsorbowani sobą. Jest im obojętne, a może nawet nie zauważają, że mało mówię o sobie. Kiedy czytam w internecie, że narcyzm objawia się między innymi poczuciem, iż nasze życie jest przykrywką wewnętrznej pustki, boję się, że sama jestem nim dotknięta.
– Jesteś zaabsorbowana sobą, ale nie narcystyczna – pociesza mnie Simon.
W miarę jak wszyscy zbliżamy się do czterdziestki, zauważam, że niektórym z moich bardziej egocentrycznych przyjaciół się pogarsza. Cechy, które były urocze, gdy miało się dwadzieścia lat, a niepokojące, gdy miało się trzydzieści,