Balagan. Paweł Smoleński

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Balagan - Paweł Smoleński страница 5

Balagan - Paweł Smoleński Reportaż

Скачать книгу

intelektualiści z Hajfy, których można zastać nad piwem (coraz rzadziej) lub kawą w nadmorskich kawiarniach, nagle skończyli dysputy, jak będzie dobrze, gdy Izrael wokół zniknie. Arabski Izrael, choć sprzyja niepodległościowym aspiracjom, po prostu nie chce iść do niepodległej Palestyny, bo w Izraelu mu za dobrze. Choć jednocześnie w Izraelu czuje się kiepskawo.

      Riad Agbaria to rodzynek wśród izraelskich profesorów. Mieszka pod Beer Szewą, na profesorskim osiedlu, gdzie domy warte są miliony dolarów, a mimo to nieraz usłyszy, że jest Arabem, co ma go obrazić.

      Piłkarzy o arabskim rodowodzie jest w Izraelu o wiele więcej. Futbol to w tamtej części świata arabska gra (Żydzi, zdaje mi się, wolą koszykówkę). Zwłaszcza w ligach niższych, czysto arabskich, gdzie mecz jest często przedłużeniem klanowych waśni i zamienia się w awanturę.

      Ale arabskich sędziów Sądu Najwyższego – już niekoniecznie więcej.

      Arabskie miasta i wioski dostają o wiele mniej państwowych dotacji niż osiedla żydowskie. Fakt – gorzej zbierają lokalne podatki, ale to nie usprawiedliwia polityki Izraela. Szkoły arabskie są gorsze, mimo że niektóre arabskie dzieci trafiają za darmo do takich gimnazjów i liceów (to założone przez państwo wyrównywanie szans), o których żydowskie dziecko z biedniejszego Ramat Ganu może tylko pomarzyć.

      Arabowie są największą w stosunku do całej populacji grupą osadzonych w izraelskich więzieniach, a przecież nie mają w genach predyspozycji do popełniania przestępstw. Są też najliczniejszą grupą bezrobotnych.

      Choć na tle Arabów z krajów arabskich miewają się świetnie, to jednak mają w plecy.

      Haszem, Arab z Umm al-Fahm, były poseł i burmistrz, rzekł mi kiedyś:

      – Mam lepiej niż Ahmed z Jordanii lub Ali z Kairu. Ale porównuj mnie z Dawidem z Jerozolimy albo z Mosze z Hadery. Innych porównań nie chcę.

      Amos Oz, największy izraelski pisarz, opowiadał mi o swoim arabskim przyjacielu, ministrze w izraelskim rządzie. Przyjaciel pytał:

      – Co mam robić, gdy mój kraj jest w stanie wojny z moim narodem?

      Oz nie znał odpowiedzi.

      Opowiadał mi Said Kaszua, jak chciał wynająć mieszkanie w żydowskiej dzielnicy Jerozolimy. Był już człowiekiem o gębie publicznej, stworzył dla telewizji program satyryczny, w którym wykpiwał izraelskie paradoksy, uprzedzenia i fobie po obu stronach barykady. Wielu kochało go, wielu nienawidziło (w arabskiej Tirze, skąd się wywodzi, imam meczetu nałożył na niego fatwę – klątwę – bo obraża islam). Wszyscy rozpoznawali.

      Poszedł więc Said do jednego kamienicznika. Zapytał o mieszkanie. Kamienicznik:

      – Panie Saidzie, ja pana znam, niech pan łaskawie złoży autograf na tej gazecie, będzie prezent dla córki. Mieszkania pan szuka? Ciężka sprawa. Ja nic przeciwko panu nie mam, ale ci sąsiedzi, źli ludzie, nie zaakceptują Araba, będą robić psikusy, co tam psikusy, świństwa. Ja panu, panie Saidzie, nic nie wynajmę, dla pańskiego dobra. Autograf, jeśli pan łaskaw, może być dużymi literami.

      Drugi kamienicznik oznajmił:

      – Panie Saidzie, z chęcią wynająłbym, lecz ma pan córki, delikatne dziewczynki. Pójdą na podwórko, do przedszkola, a tam inne dzieci; dzieci umieją być okrutne, niedobre, złośliwe. Nie, panie Saidzie, ze względu na pańskie potomstwo nie powinien pan szukać tu mieszkania. Szuka pan mimo wszystko? Rozumiem. Lecz moja troska o pański komfort i spokój ducha nie pozwala, bym panu wynajął.

      Dlatego nie dziwią mnie autobiograficzne wątki w opowiadaniach Saida. Pisze raz, że chciałby być pierwszym izraelskim prezydentem nie-Żydem. Albo działaczem politycznym, który genialnymi decyzjami zaprowadzi ład na Bliskim Wschodzie. Chciałby też być pilotem myśliwca. I wnet – zamachowcem samobójcą.

      Said, którego wszystkie książki dzieją się w Izraelu, gospodarz wielce popularnego programu telewizyjnego, w którym nabijał się po równo z Żydów, nawet tych liberalnych i proarabskich, oraz Arabów, pisarz rozpoznawalny na każdej izraelskiej ulicy, jednak wyemigrował z Izraela. Było to wkrótce po tym, jak na początku lipca 2014 roku trzech młodych żydowskich Izraelczyków (dwóch nie miało ukończonych osiemnastu lat) torturowało, a potem spaliło żywcem szesnastoletniego arabskiego Izraelczyka Muhammada Abu Chdejra. W śledztwie i przed sądem zeznali, iż zrobili to z zemsty za porwanie i zamordowanie trzech żydowskich chłopców, którzy jechali z jesziwy w Hebronie do domów na szabatową kolację. O ich szczęśliwe odnalezienie dziesiątki tysięcy wiernych wznosiło modły pod Ścianą Płaczu, a Jerozolimę ogarnęły skrajnie antyarabskie nastroje. Kiedy został zamordowany Arab, przez arabskie dzielnice izraelskich miast przetoczyły się wielotysięczne demonstracje, często przeradzające się w zamieszki.

      Mordercy Muhammada zostali skazani na dożywocie, ale Said wyjechał do USA, bo nie chciał mieszkać w kraju, gdzie morduje się dzieci. Lecz chyba tęsknił za Izraelem, skoro wnet nawiązał listowny dialog z Etgarem Keretem. Pisał więc Kaszua Etgarowi, jak próbuje urządzić się na uniwersytecie i że ciężko mu się przyzwyczaić do amerykańskiego życia, a Etgar – żeby pamiętał o ciepłym ubraniu i takichże butach, gdyż – opowiadali mu rodzice – dobra odzież i obuwie to zimą podstawa. Ale też napisał, by Said miał się na baczności. Emigrujący do USA Izraelczycy często zaczynają mówić w jidysz, co – przestrzegał – w przypadku Araba może wyglądać zabawnie.

      Opowiadała mi arabska lekarka z najlepszej izraelskiej kliniki pediatryczno-ginekologicznej, jak chucha i dmucha na noworodki, które nie powinny przeżyć, a żyją, bo ich dogląda. Tuli takie chucherko, całuje, szuka najnowocześniejszych, najlepszych sposobów, by je ocalić. Jak się uda (udaje się często, śmiertelność niemowląt w Izraelu jest jedną z najniższych na świecie, wyłączając Beduinów na pustyni Negew), dziękują jej wszyscy, zapłakane ze szczęścia żydowskie mamy, ojcowie i babcie. Wtedy idzie zmęczona do domu i cieszy się, bo jak się nie cieszyć. A za chwilę porywa ją uczucie, że przecież to był żydowski bachor, a Żydzi zrobili jej narodowi tyle złego, że może powinna zadusić dziecko poduszką.

      Nigdy tego nie zrobiła i nie zrobi. Uratuje życie jeszcze setek niemowląt. Ale wie, że to uczucie też zapewne nigdy jej nie opuści, wstydzi się go, lecz nie umie poskromić. Czemu? Bo nie, jest Arabką, czyli obywatelką drugiej kategorii, ma więc prawo do nienawiści.

      Rozmawiałem z tą wspaniałą lekarką w towarzystwie jej brata, chłopaka wykształconego i nowoczesnego. Chcieliśmy zrazu umówić się na spotkanie sam na sam, lecz lekarka, stypendystka amerykańskich uniwersytetów, jedna z najlepszych specjalistek od niemowląt w całym Izraelu, rzekła po namyśle, że nie może, bo młoda kobieta nie powinna spotykać się z obcym mężczyzną bez towarzystwa bliskich.

      Opowiadał mi Etgar Keret o tym, jak razem z Saidem Kaszuą uczestniczył w festiwalu literackim we Francji. Mieszkali w tym samym hotelu, za takie same pieniądze tego samego organizatora. Kaszua trafił na pokój od podwórza, gdzie wnet zepsuła się klimatyzacja. Keret miał pokój z widokiem.

      No i Kaszua zrobił awanturę. Za zepsutą klimę i okna wychodzące na mroczną studnię. Zrobiono mu to – wrzeszczał – bo jest Arabem. Brudnym, paskudnym, prymitywnym Arabusem. Żydowi – mówił również o Kerecie – czegoś takiego nie zrobiono by nigdy. Etgar odwrzeszczał, że to kompletny idiotyzm. Wypomniał, że chodził do zwykłego liceum w Ramat Ganie, a Said – do elitarnej szkoły średniej, gdzie przyjmowano

Скачать книгу