Balagan. Paweł Smoleński
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Balagan - Paweł Smoleński страница 6
Okazało się, że Arab, nim zabił, był przez wiele lat zatrudniony na państwowej posadzie. Zabił – to jedno, pracował – drugie, więc należy się mu zasiłek. I tak arabska rodzina mordercy izraelskiego rekruta żyje z zasiłku izraelskiego państwa.
Matka zabójcy dziwi się, dlaczego jej syna skazano na dożywocie. Wszak Arab zabił Żyda, bo tak się dzieje (w drugą stronę też to działa). Dodaje, że cierpi przez naród, który jej zabrał wszystko, choć daje tak wiele. Tak wiele, że nie zostaje jej nic.
Ojciec założyciel Izraela, polityk przenikliwy i wybitny, choć po izraelsku roztrzepany; czasem mówił szybciej, niż myślał.
Urodził się w 1886 roku w rodzinie zaangażowanego w syjonizm niedokończonego prawnika. Matka zmarła, gdy był jeszcze dzieckiem. Przed aliją do Palestyny w 1906 roku nazywał się Dawid Grün. Pochodził z Płońska, miasteczka na Mazowszu, gdzie dzisiaj sięga dwupasmówka z Warszawy w drodze na Gdańsk. Mieszkał w domu przy rynku. Niski, z wielką głową i burzą rozwianych włosów. Nie pisał po polsku, mimo że mieszkał na ziemiach polskich. Dlaczego? A jakiż miało sens pisanie w języku znanym tubylcom w jednej z najodleglejszych części carskiego imperium?
Po emigracji studiował w Turcji, skąd został wyrzucony za działalność syjonistyczną. Lewicowiec do szpiku kości. Marzyciel i idealista; chciał Izraela dla wszystkich, również dla Arabów, choć był gotów walczyć z nimi o ziemię.
W Palestynie organizował żydowską samoobronę, pracował w sadzie cytrusowym, był dziennikarzem, działaczem Światowej Organizacji Syjonistycznej, związkowcem.
14 maja 1948 roku odczytał deklarację niepodległości Izraela, a żydowskie ulice w Palestynie wypełniły się świętującym tłumem. W następnych godzinach arabskie państwa ościenne najechały Izrael. Wybuchła wojna o niepodległość.
Był premierem pierwszego rządu (sprawował ten urząd jeszcze kilkukrotnie). Umiarkowany w politycznych sądach; z jego rozkazu izraelska armia zatopiła statek Altalena wiozący broń dla radykalnie nacjonalistycznej żydowskiej organizacji Irgun.
Współzakładał partię Mapai, poprzedniczkę Partii Pracy, przez wiele lat hegemona izraelskiej polityki. Zawarł porozumienie o odszkodowania z Republiką Federalną Niemiec. Przeżył zamach szaleńca – rzucony w Knesecie granat zranił Ben-Guriona i kilku ministrów. Niesyjonistyczne poglądy uważał za błąd i nielojalność wobec żydowskiego państwa. Pewnego razu powiedział, że Żydzi, którzy ocaleli z Zagłady, muszą mieć nieczyste sumienie, bo inaczej nie przeżyliby wojny. Albo że gdyby miał do wyboru: uratować dziesięć tysięcy żydowskich dzieci i wywieźć je do Anglii lub pięć tysięcy i ewakuować do Palestyny, wybrałby to drugie. Szczęśliwie nigdy nie stanął przed takim wyborem.
Wycofał się z polityki po wojnie sześciodniowej w 1967 roku; po prostu był zmęczony. Zamieszkał na pustyni Negew w kibucu Sde Boker. Zmarł w 1973 roku. W Izraelu szanowany, lecz bez nadmiernej czci. W Płońsku, w którym się urodził, rośnie drzewo jego pamięci, tam zaś, gdzie mieszkał, wisi pamiątkowa tablica.
Dla zwolenników był niemal bogiem. Dla żony – permanentnym lowelasem, zdradzającym na prawo i lewo. Przeciwnicy zaś, których kolekcjonował na pęczki, ukuli po jego śmierci żart.
Starszy pan puka do drzwi domku w kibucu Sde Boker, gdzie mieszkał Ben-Gurion, i pyta: „Czy tu mieszka pan premier Ben-Gurion?”. Zdziwiony lokator odpowiada: „Mieszkał, ale już nie mieszka, gdyż zmarł. I od lat nie był premierem”. Sytuacja powtarza się kilkakrotnie. Za entym razem lokator odpowiada na to samo pytanie: „Drogi panie, już to panu wielekroć mówiłem, że nie mieszka, nie jest premierem i nie żyje”. Starszy pan na to: „Ale ja tak bardzo lubię słyszeć odpowiedź”.
Takie żarty opowiadają o Ben-Gurionie jak Izrael długi i szeroki. Wszyscy wiedzą, że jego zasługi są niepodważalne, winy natomiast zostały poddane publicznej debacie. Narodowi bohaterowie to w końcu ludzie. O ludziach się rozmawia, debatuje i paple na towarzyskich herbatkach.
Tureckie słowo przejęte przez hebrajski z jidysz i polskiego i tak nasączone polskimi znaczeniami, iż nie ma żadnej wątpliwości, skąd wywodzili się założyciele Izraela i twórcy współczesnej hebrajszczyzny. W żydowskim bałaganie nie ma „ł”, tylko „l”. Być może to również jedno z dwóch słów często używanych w polszczyźnie (drugie to „awantura”), które na stałe weszły do codziennego repertuaru językowego izraelskich Arabów.
Hebrajski, którym mówi izraelska ulica, jest wymyślany niemalże z dnia na dzień, żywy od stu lat. Wcześniej był językiem liturgicznym. Zapisano w nim święte księgi, więc nawet dzisiaj do opowiadania o świętości wystarczy mowa sprzed tysiącleci. Wiemy jednak, że w czasach patriarchów nie było samochodów, telewizorów, kart kredytowych, minispódniczek, szortów, penicyliny, mikrofalówek, drapaczy chmur, kolei, programistów komputerowych, szyfrantów i deszyfrantów oraz serfowania w sieci. Słowem – nie było tak wielu rzeczy, zawodów, czynności, poglądów, że ich nazwy trzeba było wymyślić.
Amos Oz na przykład wymyślił hebrajskie słowo „rozgwieżdżony” (zanim to zrobił, mówiło się „niebo pełne gwiazd”) albo „znosorożczeć” (od dramatu Eugène’a Ionesco Nosorożec; dziś mówi się po hebrajsku, że jakiś polityk „znosorożczał”, czyli zachowuje się jak politycy na całym świecie, ześwirował, podejmuje głupie decyzje).
Jednak najczęściej nowe słowa wiążą się z podsłuchiwaniem innych języków. Izraelska ulica namiętnie, choć w lekkim zawstydzeniu, używa określenia „szmok”, o którym słyszałem, że jest czysto hebrajskie, a mówili mi to najwięksi izraelscy pisarze (wedle Oza prawie wszystkie hebrajskie wulgaryzmy pochodzą z arabskiego). Tymczasem „szmoka” zabrano z jidysz, w każdym polskim lub ukraińskim sztetlu jidisze mame chwytała za ścierkę i tłukła ile sił, gdy jej pociechy przezywały się tym wyrazem. Słowo to znaczy tyle (aż tyle?), co po polsku „kutas”, a nawet bardziej wulgarnie. Hebrajski nigdy „szmoka” nie odda. Tak samo jak „balaganu”.
Balagan to – słyszałem – cecha konstytutywna Izraela. Jest wszędzie, nie sypia i nigdy nie odpoczywa, objawia się niemal na każdym kroku. Izraelska polityka to balagan. Ruch uliczny to balagan, bez dwóch zdań (w wypadkach ginie więcej ludzi niż zginęło w zamachach terrorystycznych drugiej intifady). Izraelskie urzędy pracują w stanie permanentnego balaganu. Podobnie szkoły, szpitale, biura państwowe i prywatne, policja, a nade wszystko Mosad – przykład balaganu doskonałego.
Fantastyczny wręcz balagan panuje w izraelskim nazewnictwie. To samo miasteczko czy wioska może raz nazywać się po arabsku, raz po hebrajsku, a jeśli po hebrajsku, bądźmy pewni, że pisownia zależy od fantazji tego, kto pisze.
Jakiś czas temu okazało się, że balagan jest również w wojsku, uznawanym, i słusznie, za jedno z najlepszych na świecie. Podczas drugiej wojny libańskiej rakiety Hezbollahu po raz pierwszy spadły na Hajfę, na front nie docierały transporty, a ówczesny premier Izraela Ehud Olmert przyznał w Knesecie, że armia popełniała liczne błędy. Działo się tak zapewne również w czasie innych wojen Izraela, lecz wcześniej armia była poza krytyką.