Balagan. Paweł Smoleński
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Balagan - Paweł Smoleński страница 7
Lecz odlot z Ben-Guriona to rozpacz i koszmar do kwadratu (dla wszystkich, rozumiejących, dlaczego tak jest, i nierozumiejących). Tłum i kolejki do odprawy, a przed każdym pasażerem z osobna młodzi ludzie, którzy pytają, pytają i pytają. A później najczęściej jeszcze grzebią w bagażu. Tyle że z pozoru sensu w tym nie widać. Gdy pierwszy raz odlatywałem z Ben-Guriona, pytano mnie, kogo widziałem, z kim się spotkałem, gdzie byłem i czy sam pakowałem prezenty, które mam w plecaku. Akurat widziałem się wówczas z wdową po Icchaku Rabinie, panią Leą Rabin, z przymierzającym się do fotela premiera Ehudem Barakiem, z przyszłym ministrem bezpieczeństwa Szlomo Ben-Ami. Opowiedziałem o tym jednemu młodzieńcowi, potem kolejnemu i kolejnemu. Nie wiem, czy uwierzyli, lecz postanowili sprawdzić dokładnie; odpytywanie trwało ponad godzinę.
Innym znów razem wracałem z Ben-Guriona po rozmowie z Szymonem Peresem, prezydentem Izraela, wielokrotnym ministrem i laureatem pokojowego Nobla. Mieliśmy fotografie z tego spotkania. Zapytano mnie o detale pobytu raz i puszczono. Lecz Piotrek Wójcik, fotograf, spowiadał się z rozmowy z Peresem kilka kwadransów i nie pomogły zdjęcia prezydenta. Dlaczego? Nie mam pojęcia.
To wypytywanie o Leę Rabin i Ehuda Baraka było pierwszym i ostatnim, jakie przeżyłem na Ben-Gurionie. Nie wiem dlaczego, lecz moja odprawa trwa teraz krócej niż na innych lotniskach. Ani razu nie zajrzano mi w bagaże. Ani razu nie przechodziłem kolejnej rundy pytań. Przyjeżdżam wedle wymogu, czyli trzy godziny przed odlotem samolotu, a potem nudzę się, czekam i czekam, chyba że pójdę do sklepu z płytami (najlepsza obsługa na świecie, fantastyczne doradztwo; chcę kupić jedną płytę, wychodzę z sześcioma, a każda trafiona perfekcyjnie, choć lot do Warszawy to zbójecka godzina w środku nocy, więc zakupy nie powinny się udać). A kiedy wynudzę się ze szczętem, tuż przed startem wysłuchuję narzekań (jeśli lecę z kimś), że ja to mam szczęście, a znajomych pytali, sprawdzali, znów pytali, grzebali w walizkach. Tak oto wygląda mój osobisty powód, dla którego uważam, że na Ben-Gurionie nie ma balaganu, choć inni uważają, że jest.
Lotniskowa odpytywanka ma zresztą racjonalną przyczynę: bezpieczeństwo.
Bezpieczeństwo to pojęcie w Izraelu magiczne i wszechmocne, jak zaklęcie czarnoksiężnika. Bezpieczeństwo usprawiedliwia wszystko, wszystko tłumaczy, objaśnia, stopuje lub popycha w przód, stawia pod znakiem zapytania albo prostuje, komplikuje, rozjaśnia, zapętla, rozplątuje.
To bezpieczeństwo wymaga, by na Ben-Gurionie pytać podróżnych o sprawy elementarne („Czy ta pani to aby na pewno pana żona?”) lub pozornie absurdalne. Ale prawdą jest również, że samoloty odlatujące z Izraela od dawien dawna nie były celem ataków terrorystycznych.
Ze względów bezpieczeństwa musiałem stawić się na umówiony wywiad z Szymonem Peresem dwie godziny przed rozmową. Przepatrzono mnie do spodu, musiałem zdjąć spodnie, a nawet sprawdzono mi dłonie na okoliczność ewentualnego kontaktu z materiałami wybuchowymi.
Bezpieczeństwo powoduje, że wokół Izraela budowany jest mur oddzielający państwo żydowskie od terytoriów palestyńskich. Nafaszerowano go elektroniką, podobnie jak zasieki wokół osiedli na Terytoriach Okupowanych czy kibuców w pobliżu Strefy Gazy. Inna sprawa, że mur to dziurawy, można go obejść (bo skąd w Izraelu tak wielu nielegalnych robotników z Palestyny?), a przy jego budowie popełniono mnóstwo nadużyć, również korupcyjnych.
Aby można było bezpiecznie wypić piwo lub zrobić zakupy, przed każdą knajpą i centrum handlowym mają swoje krzesełka ochroniarze (najczęściej rosyjskojęzyczni). Noszą ogromne pistolety i zaglądają do torebek. A mimo to nie ustrzegli kilkudziesięciu barów i sklepów przed samobójczymi zamachami.
Gdy zbliża się pełna godzina i w radiu mają lecieć wiadomości, zamiera gwar nawet w najbardziej rozgadanym autobusie: pasażerowie chcą się dowiedzieć, czy jest bezpiecznie, czy nie.
Bezpieczeństwo jest w Izraelu czymś absolutnie nadrzędnym. Słusznie, gdyż trudno o kraj równie narażony na ataki. Podobno – uważa wielu Izraelczyków – nie wolno jeździć komunikacją publiczną, bo to niebezpieczne. Opowiadał mi pewien izraelski Arab, jak jeździł ze swojego miasta do Tel Awiwu. Siadał zawsze najbliżej kierowcy i uważnie przyglądał się pasażerom. Gdy zobaczył dziewczynę o szczupłej, śniadej twarzy, lecz z rozłożystymi biodrami lub chłopaka z nadto wyładowaną torbą, wysiadał. Skąd mam wiedzieć – tłumaczył – czy pod tą kiecką dziewucha nie schowała bomby? A gdy pytałem, jakim sposobem poznaje, który z pasażerów jest Żydem, a który Arabem, odpowiadał:
– To proste. My, Arabowie, mamy takie smutne, żydowskie oczy.
Znam Żydów, którzy ze względów bezpieczeństwa nie wchodzą po zmroku na jerozolimskie Stare Miasto, choć po mojemu to jedno z najspokojniejszych miejsc na świecie. Ale spotkałem i takich Arabów, którzy niechętnie wychodzą poza mury Starówki, bo – wiadomo – między Żydami niebezpiecznie. I coś jest na rzeczy: zamachy bombowe w Jerozolimie działy się w żydowskiej części miasta.
Bezpieczeństwo Izraela sięga poza granice państwa. Niekiedy słusznie; wiosną 2012 roku islamski zamachowiec ostrzelał żydowską szkołę we Francji i zabił troje dzieci (nie był to pierwszy tego typu zamach). Na każdym lotnisku świata przed wejściem na pokład linii El Al każdy pasażer zostanie przepytany, a odprawa odbywa się na uboczu, pod okiem facetów z karabinami. W samolocie na sto procent leci jakaś bezpieka. Izraelskie placówki dyplomatyczne są obstawione całą dobę. Uczniowie przyjeżdżający do Polski na wycieczki pamięci mają wynajętych ochroniarzy.
Rozumiem, dlaczego tak pilnowane są samoloty (porwania sprzed lat), ambasady i ośrodki kultury (zamachy bombowe). Bywa jednak, że wymogiem bezpieczeństwa jest to, by izraelskie dzieciaki spędzały czas we własnym towarzystwie. No to jakim cudem mają się czegoś o Polsce dowiedzieć?
Bezpieczeństwo, niestety, tłumaczy również czasem niegodziwość i szwindel.
Ulice w centrum Hebronu są kompletnie wymarłe. Tam gdzie kiedyś był targ warzywny, wrzeszczy pustka. W miejscu dawnych jatek hula wiatr. Opuszczone domy, po niektórych ulicach Palestyńczykom chodzić nie wolno. Ze względów bezpieczeństwa – mogą ich zaatakować żydowscy osadnicy, akurat w Hebronie szczególnie zajadli.
Wojsko sprawdza arabskich przechodniów na chybił trafił. Może wejść w środku nocy do arabskiego domu. Często robi to bez powodu, z nudów, dla zabawy.
Lecz prawda jest również taka, że w Hebronie były zamachy samobójcze, w środku miasta, wymierzone w cywilów; w jednym zginęła kobieta w zaawansowanej ciąży. No i to palestyński snajper zastrzelił niemowlę zostawione w wózku opodal piaskownicy na osiedlu Awraham Awinu.
PS. Mojej córce na lotnisku Ben-Guriona podczas odlotu do Polski jacyś nadgorliwcy rozmontowali komputer i popsuli etui tabletu. Najpewniej za to, że przez kilka dni siedziała w Ramallah i tłumaczyła – jest dyplomowaną psycholożką – jak palestyńscy pracownicy medyczni mogą radzić sobie ze stresem.
Podczas rewizji i demolowania elektroniki siedzieliśmy