Bezkrwawy. Owen Jones

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bezkrwawy - Owen Jones страница 7

Bezkrwawy - Owen Jones

Скачать книгу

sięgnęła do swojej torby. Wyciągnęła z niej mech, owinięty w liść bananowca.

      - To próbka moczu waszego ojca. A teraz patrzcie – rozkazała staruszka, podpalając mech. – Płomienie skwierczą delikatnie. To przez wilgoć. Przyjrzyjcie się im jednak. Są bezbarwne, a to oznacza, że w krwi nie ma witamin, soli, niczego… W jego żyłach płynie zwykła woda, nawet jeśli jest lekko czerwonawa. Jeśli chcecie możemy go później „wykrwawić” i sami zobaczycie. Gdyby płynęła w nim prawdziwa krew, mech już dawno by wysechł, a podczas spalania widoczne byłyby kolory. Podobnie jest z tym kamieniem! Heng splunął na niego, ale nie ma tu śladów soli. Sama woda. Wasz ojciec nie ma ani kropelki krwi.

      - Czy to bardzo źle, ciotuniu Szamanko? – spytał Den.

      - Źle? Czy to źle? Chłopcze, bez krwi ludzie nie mogą żyć. Bardzo cię kocham Den, ale bywasz strasznie durny. Pewnie tylko seks ci w głowie, jak wszystkim chłopcom w twoim wieku! Wasz ojciec zmienił się w wampira… Czy ostatnimi czasy zdarzyło mu się ugryźć któreś z was?

      - Nie, ciotuniu. Może gryzie kozy. My jednak o tym nie wiemy – odparł Den.

      - To poważna sprawa. Bardzo poważna. Słyszałam o takich przypadkach, ale przez całe moje… moje… bogate życie zawodowe nie miała okazji zobaczyć go na własne oczy – zamyśliła się staruszka.

      - Wow! – zakrzyknął Den. – Tata zmienił się w Pee Boba? W wampira? Niech no tylko opowiem znajomym! Heng – Pee Bob! Ale ekstra!

      - Jak długo będzie jeszcze żył? – spytała Din.

      - Wszyscy staramy się go uratować, Din. A to oznacza, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Zrozumiano, Den? Absolutnie nikt, głupi chłopcze! Wan, jesteś pewna, że ten dzieciak jest z naszego rodu? – szamanka rzuciła kobiecie oskarżycielskie spojrzenie. Wan odpowiedziała najbardziej pogardliwym wzrokiem, na jaki mogła się zdobyć wobec staruszki, która kilka chwil temu uratowała życie jej umierającego męża.

      - No dobrze, takie macie możliwości. Koniec końców sami musicie podjąć decyzję. Wszak będziecie zmuszeni przyrządzać remedium dla Henga, które musi przyjmować przez resztę swojego życia. Na jego przypadłość nie ma bowiem lekarstwa – podsumowała Da.

      Szamanka oparła się o jeden ze wsporników. Zamknęła oczy niczym książkę, kończąc spotkanie. Pozostali członkowie rodziny Lee spojrzeli na nią, a potem po sobie. Zastanawiali się, jak uda im się wybrnąć z tego kłopotu.

      Wydawało się, że ciotunia wpadła w trans, a może nawet zasnęła. W tym czasie reszta radziła wspólnie, jak powinien wyglądać ich następny krok.

      - Cóż… - zaczęła Wan. – Ciężko będzie brać krew od tutejszych, prawda? Większość z nich nie oddałaby kożucha z mleka, a co dopiero pintę własnej krwi. A nie stać nas, by im za nią płacić.

      - Możemy polować na turystów. Wykrwawialibyśmy ich, przelewali ich krew do butelek, a następnie przechowywali je w lodówce – zaproponował Den.

      - Przecież tu prawie nikt nie przyjeżdża, Den – odpowiedzi matki towarzyszyło zniecierpliwione cmoknięcie.

      - To może będziemy robili koktajl z krwi różnych zwierząt, a raz w miesiącu każde z nas dawałoby od siebie po pincie własnej – zastanawiała się Din.

      - Hmmm… Nie mam pojęcia, ile krwi można oddać rocznie, ale dwanaście pint zdaje się dużą ilością. Mimo to, dziękuję ci za ten pomysł, skarbie – odparła Wan. – A może dalsi krewni chcieliby od czasu do czasu dawać krew? Wasz ojciec jest tu bardzo lubiany…

      - Możemy kupować krew nieboszczyków – wyrwał się Den.

      - Wydaje mi się, że krew musi pochodzić od żywych, kochanie. Jeśli serce przestaje bić, nie ma czego wypompowywać – rzekła matka.

      - No to moglibyśmy powiesić ich do góry nogami i zamontować im kranik w gardle… albo w sercu… albo i tu i tu… - nalegał Den.

      - Rozumiem. Zatem jeśli cała rodzina opłakuje śmierć ich starej matki, ty pobiegniesz do nich zanim jej zwłoki zdążą ostygnąć i spytasz się, czy możesz powiesić jej truchło do góry nogami, żeby przelać całą krew do wiadra i dać twojemu ojcu do wypicia. Jak twoim zdaniem może się to zakończyć, co?

      - Moglibyśmy zapytać, czy nie możemy wziąć trochę krwi zanim…

      - Ani mi się waż sugerować takich nikczemnych głupot! – rozgniewała się matka.

      - A może dzieci… A może nie, co? – Den spróbował jeszcze raz aż w końcu zamilkł, jako że wszystkie jego sugestie zostały odrzucone.

      - No to podsumujmy, co wymyśliliśmy do tej pory. Zebrać krew od krewnych lub zrobić koktajl z krwi zwierząt. Nie mamy pewności, że którykolwiek z tych pomysłów będzie skuteczny. Jeszcze jakieś propozycje? – spytała Wan.

      - Moglibyśmy… Albo nie… - mruknął Den.

      - Nieważne jak bardzo to głupie, wyduś to z siebie – rozkazała mu matka. – Jesteśmy przyparci do muru i musimy rozważyć każdą możliwość.

      - No bo… Mógłbym zostać muzułmaninem. Wtedy wziąłbym sobie cztery żony i mielibyśmy czwórkę nowych dawców…. A jeśli każda z nich miałaby czwórkę dzieci, wtedy byłaby kolejna szesnastka i…

      - Dobra, Den. Wystarczy. Teraz żałuję, że zmusiłam cię do mówienia… Zaraz jeszcze zasugerujesz, że twoja siostra powinna się puszczać za dwie pinty na dzień dobry!

      Din zarumieniła się mocno na samą myśl. Była w szoku, że jej matce przeszło coś takiego przez usta. Z kolei Den zrobił zamyśloną minę i zaczął kiwać głową, aż w końcu Wan poczęstowała go kopniakiem.

      - Moim zdaniem mamy jeszcze dwa problemy, których nawet nie poruszyliśmy – odezwała się Din. – Ciotunia Da powiedziała, że tatuś musi zaakceptować nasz plan, bo przecież to on będzie to pił. No i potrzebujemy czegoś już na jutro.

      - Jutro możemy dać mu koktajl z mleka i koziej krwi. Twój ojciec woli go od tego z krwią koguta. Masz jednak rację, że niedługo będziemy musieli mieć coś na stałe. Później spytamy o to ciotunię. Jeśli natomiast chodzi o Ta, dopóki nie nabierze wystarczająco sił żeby samodzielnie zadbać o swoje żywienie, będzie musiał spożywać cokolwiek mu podamy i jeszcze za to podziękować. Jestem jednak pewna, że byłby ci wdzięczny za troskę – stwierdziła matka.

      Wkrótce cała trójka na kilka minut dała się pochłonąć własnym myślom. Wówczas Da „obudziła się”.

      - I co? Przyszły wam do głowy jakieś nowe pomysły? A raczej, rozwiązania?

      - Nie, ciotuniu – przyznała Wan. – Den miał kilka… kreatywnych pomysłów, ale nie są one możliwe do zrealizowania. Niestety, utknęliśmy na tych samych propozycjach, które wyszły od ciebie kilka godzin temu.

      - No tak. Spodziewałam się takiej odpowiedzi, ale szczerze powiedziawszy, to faktycznie bardzo trudny orzech do zgryzienia. Ja sama trafiłam na mieliznę podczas moich medytacji. Robi się już późno i jestem coraz bardziej zmęczona.

Скачать книгу