Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 47

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

co tydzień przekraczały granicę i kupowały żywność w innej strefie. Za misę, chochlę i tacę do deserów uzyskaliśmy pół tuzina jaj, trzy pomarańcze, paczkę mąki i parę plastrów boczku. Experta twierdziła, że jej dostawczynie to złodziejki, bo płaciliśmy im litym srebrem, ale ja uznałem to za prawdziwy cud.

      – Nie jestem głodna…

      Wchodząc do kuchni, Amparo zrobiła niechętny grymas, który zniknął z jej twarzy, gdy tylko zobaczyła jajka usmażone na boczku.

      – Mogę zjeść wszystko? – Rzuciła się na talerz niczym wygłodniała wilczyca, a ostatnie słowa wypowiedziała już z pełnymi ustami. – Robię to dla dziecka.

      Domyślałem się, że jednym z powodów jej przygnębienia był głód. Teraz mogłem się przekonać, że miałem rację. Choć nadal żywiliśmy się przysługującymi nam racjami żywnościowymi, a na moim talerzu niezmiennie królowała soczewica z ryżem, którą kazałem Amparo jeść trzy razy w tygodniu, moja dieta także się poprawiła, bo od czasu do czasu do garnka trafiał kawałek kiełbasy, żeberko wieprzowe lub kawałek mięsa, które Experta zdobywała w zamian za zastawę swojej pani. Kiedy ta się skończyła, sama zaproponowała, byśmy zachowali zastawę mojego dziadka na później.

      – To co w takim razie? – zapytałem. – Sprzedamy srebrne tace?

      – Nie ma mowy, proszę pozwolić, że trochę się rozejrzę, na pewno coś się znajdzie. To dziwne, ale teraz najbardziej się opłaca sprzedawać rzeczy bezużyteczne.

      Perfumy mojej babci, całe lub napoczęte. Kapelusze. Pióra, brosze, naszyjniki, choćby te tanie ze sztucznymi kamieniami. Zdumiewająca kolekcja kosmetyków i pachnideł Amparo. Manilskie chusty z obu domów. Porcelanowe figurki, które zbierały kurz w gablotach. Szkatułki na klejnoty, puzderka z pozytywką, koronki, szale, suknie wieczorowe, futra, obrazy i dywany dzięki zaskakująco korzystnym transakcjom zamieniały się w jedzenie.

      – To się podoba kochankom szabrowników, a skąd mają to brać, jeśli nie od…

      Experta miała rację. Za pudernicę z masy perłowej jedliśmy przez tydzień, za torebkę z porwanej srebrnej siatki – dwa czy trzy dni, a surduty don Fermína pozwoliły na zakup trzech litrów mleka. Poprawa w odżywianiu Amparo wpłynęła korzystnie również na jej sen, a to pokonało nareszcie jej ciągłe szlochy i „sygnalizator” znów zaczął świecić na zielono. Przestałem się martwić przebiegiem ciąży; ledwo jednak rumieńce wróciły na jej twarz, a pucułowate policzki wieśniaczki nabrały zdrowego – niczym jabłuszko po deszczu – wyglądu, znalazła sobie nowe strapienie.

      – A co, jeżeli będę miała zachcianki?

      – Nawet o tym nie myśl.

      – Z jedzenia to nawet nie mam, ale co do tej drugiej rzeczy, to tak… – Spojrzała na mnie, jakby ani przez chwilę nie wątpiła, że natychmiast odgadnę, jakiego rodzaju zachcianki chodzą jej po głowie.

      – To hormony.

      – Może i hormony, ale… To ciągłe napięcie z pewnością nie służy dziecku.

      Znów zaczęliśmy sypiać razem, a nasza relacja przeszła kolejną przemianę, zbliżając się wreszcie do normalności, której od początku próbowaliśmy uniknąć. Sześć ostatnich miesięcy ciąży przebiegło w atmosferze przyjemnego i pogodnego pożycia, do którego oboje przywykliśmy szybciej, niż mógłbym się spodziewać, zapewne dlatego, że choć raczej nie było to najlepsze wyjście, to jednak nie mieliśmy wielkiego wyboru.

      Oboje czuliśmy się zbyt zmęczeni, by walczyć jednocześnie na dwóch frontach: z sobą samym i z partnerem. Każde z nas miało własne powody do zmartwienia i najprościej było poddać się życiu bieżącemu od chwili obecnej, za którą odpowiadaliśmy jedynie częściowo, w przyszłość, której nie dało się przewidzieć. Tak oto, jakbyśmy realizowali etapy nakreślonego wcześniej wspólnie planu, oboje szukaliśmy ucieczki w dziecku, które miało się urodzić, obarczając je naszymi nierozwiązanymi konfliktami. Musieliśmy sobie wybrać nowe role i nie potrafiliśmy wymyślić nic oryginalnego, porównywalnego z bujną kreatywnością, jaką przejawialiśmy na początku. Dla Amparo wskazany był ruch, więc gdy tylko pojawiły się pierwsze oznaki wiosny, jeśli akurat nie wyły syreny, zbieraliśmy się na odwagę i chodziliśmy na spacery. Brała mnie pod ramię, potem nagle kładła rękę na brzuchu, jak wszystkie ciężarne matki, i spoglądała na mnie wyczekująco, zapraszając na scenę, na której toczyło się nasze życie. Wówczas ja odgrywałem rolę, którą podpowiadał mi wyimaginowany sufler, zatrzymywałem się, obracałem ku niej, przyglądałem się dłoni złożonej na brzuchu w nagłym przejawie niepokoju. W tamtym okresie niewielu ludzi chodziło po ulicach, lecz nasi przypadkowi widzowie nigdy nie odgadliby, że oglądają przedstawienie. Być może nawet my sami nie byliśmy pewni, że te sceny są elementem fikcji, ale oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że pod złudnym opakowaniem z różowej bibułki pulsują dwie antagonistyczne wersje tego samego lęku. Lęku zrodzonego z wojny, która zdawała się nie mieć końca, a jednak się kończyła, i to w sposób niezapowiadający nic dobrego dla mojego obozu. Wojny, która trwała zbyt długo, by zwycięstwo jej strony zdołało rozwiązać wszystkie problemy Amparo w jednej chwili.

      – Guillermo, ja… Wiem, że proszę cię o zbyt wiele, ale…

      Seks, podsycany hormonalnym koktajlem buzującym w jej ciele i moim pożądaniem, wzniecanym przez nią z łatwością, jakby za wciśnięciem jakiegoś przycisku, którego nawet ja nie znałem, nadal był przerażająco autentyczny. Trwał niczym jedyna niekwestionowana prawda, niewrażliwa na wojnę, ciążę, oznaki jej zwycięstwa i mojej klęski, stanowiąc siłę tak potężną, że wypełniała wszystkie luki naszej relacji. Dlatego pewnej kwietniowej nocy Amparo, nie czekając, aż dojdę do siebie, ruszyła do ataku.

      – Bardzo się martwię o małego.

      – Albo o małą. – Żadna lepsza odpowiedź nie przyszła mi do głowy.

      – Małego – upierała się z tym samym przekonaniem, jakie przejawiała od początku. – To będzie chłopiec, ale jeśli rzeczywiście miałeś rację, jeśli coś pójdzie nie tak… Jestem pewna, że moje siostry zajęłyby się nim jak własnym, że niczego by mu nie zabrakło, ale one nie wiedzą, że zaszłam w ciążę i… Gdyby dziecko samotnej matki zostało samo, już mniejsza o to z jakiej przyczyny, w czasie wojny lub potem, gdybym na przykład umarła podczas porodu, a ciebie by rozstrzelali albo trafiłbyś do więzienia… – Ta wizja zaskoczyła mnie tak bardzo, że podniosłem się, by na nią spojrzeć. – To tylko taka możliwość, któż przewidzi, co się stanie, prawda? Wiesz przecież, jak to jest, Guillermo. Pewnie, że książeczka rodzinna nie załatwia wszystkiego, ale jeśli mały trafi do sierocińca jako syn samotnej matki, może się zdarzyć, że ślad po nim zaginie i moje siostry go nie odnajdą, i… – Cały czas na nią patrzyłem, dlatego wiedziałem, że łzy zbierające się w jej oczach są prawdziwe. – W końcu się okaże, że po tylu wysiłkach, żeby urodził się zdrowy, po całym tym zdobywaniu jedzenia i w ogóle, i tak przez całe życie będzie nieszczęśliwy.

      Nasz ślub odbył się szóstego maja 1938 roku. Tym również zajęła się Experta, która najpierw załatwiła wszystkie formalności, a potem została jednym ze świadków. Ja ograniczyłem się jedynie do przyprowadzenia drugiego świadka, mojego szefa, który zawiózł mnie do ratusza własnym autem, w tak radosnym

Скачать книгу