Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 44

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

Guillermo. – Ostatni uśmiech Manola wyparował. – Byłeś lekarzem. Jeśli chcesz żyć dalej, przestaniesz nim być w chwili, gdy frankiści wkroczą do Madrytu. Niech ci przypadkiem nie wpadnie do głowy pojawić się w szpitalu, żądać uznania tytułu, nic z tych rzeczy. Użyj pieniędzy z koperty, by ukryć się na kilka miesięcy, a potem zmień się w Cuestę Sáncheza, poszukaj sobie pracy, jakiejkolwiek, która nie ma nic wspólnego z medycyną. Już choćby jedna z tych rzeczy, które wymieniłem, dla frankistowskiego prokuratora będzie aż nadto wystarczająca, by zażądał dla ciebie kary śmierci. A sędzia z wielką ochotą na to przystanie, nie łudź się.

      Jego rady przybiły mnie bardziej niż wiadomość, że rząd uważa wojnę za przegraną. Zauważył to. Nim zdążyłem w pełni pojąć, co mnie czeka, pochylił się ku mnie, wziął mnie za ramię i mówił dalej, już innym, przesyconym współczuciem tonem.

      – Mogę się mylić. – W jego spojrzeniu wyczytałem, że kłamie. – Może naprawdę nic takiego się nie wydarzy, będziesz mógł dalej prowadzić praktykę i… Kto wie, co teraz nastąpi. Równie dobrze mogą nas najechać Niemcy albo Franco wda się w wojnę z państwami Osi. Może przegra tę wojnę, a my ją wygramy lub znów przegramy, kto to może przewidzieć… Ale niczego nie ryzykujesz, słuchając mojej rady. Jeśli się mylę, nic na tym nie stracisz, to będzie tylko kilka miesięcy wakacji. A jeśli mam rację, uratujesz życie. Chyba warto, tak uważam.

      Przerwał, a ja nie wiedziałem, co odpowiedzieć, więc zakończył ponuro:

      – Nie myśl, że gadam, co mi ślina na język przyniesie. Wiem, co się dzieje w rejonach, które padły. A tak w ogóle… Co się urodziło? Chłopiec czy dziewczynka?

      Uśmiechnąłem się, bo od ostatniego razu, gdy się widzieliśmy, nieraz zastanawiałem się nad sposobem, w jaki się pożegnał: uważajcie na siebie, zwłaszcza ty, Amparo.

      – Chłopiec, ale nie rozumiem, jak to możliwe, że dowiedziałeś się przede mną…

      – W końcu jestem szpiegiem. – Zaśmiał się i lekko pokręcił głową. – Byłem cały czas w domu i słyszałem parę razy, jak Amparo zwraca śniadanie. Któregoś dnia, akurat zaraz po tym, jak wymiotowała, spytała, czy może wejść do mojego pokoju, i widziałem, jak grzebie w szafie, aż wreszcie znalazła pudło pełne zabawek, więc… Raczej nie było to trudne, mówiąc szczerze.

      Tamtego wieczoru po powrocie do domu przestraszyłem się. Ledwie wyczuwalny w westybulu, za zakrętem korytarza, mocny chemiczny zapach uderzył mnie niczym cios pięści. Amoniak i coś jeszcze, znana mi woń, którą rozpoznałbym bez trudu, gdyby nie wprawiła mnie w stan alarmu. Puściłem się biegiem do kuchni. Tam, na stole, przy którym jadaliśmy śniadania, na blacie starannie wyłożonym gazetą, zobaczyłem starą drewnianą kolejkę, którą pamiętałem mgliście; choć gotów byłem przysiąc, że w czasach swojej świetności miała każdy wagonik w innym kolorze, teraz lokomotywa była czarna, a wszystkie trzy wagony czerwone, każdy w innym odcieniu. Oryginalna zieleń przebijała w najjaśniejszym z nich, pomalowanym jak dwa pozostałe lakierem do paznokci. W efekcie powstało kompletne, i być może właśnie dlatego wzruszające, partactwo, które uspokoiło mnie – i to wcale nie z powodów związanych z jakością artystyczną.

      Od prawie dwóch tygodni nie odzywaliśmy się do siebie z Amparo. Wiadomość o ciąży, którą podała mi radosnym tonem, jakim wspomina się o czymś bez znaczenia, kiedy Manuel Arroyo nie zdążył jeszcze nawet na dobre wyjść z budynku, wywołała gigantyczną kłótnię, pierwszy wzajemy autentyczny wybuch gniewu po półtora roku naszego szczególnego pożycia. Aż do tamtej pory wszystkie sprzeczki, pogróżki, prowokacje znaczące nasze relacje stanowiły część wypracowanego przedstawienia, uzgodnionej za obopólnym przyzwoleniem symulowanej przemocy, która była na rękę zarówno jej, jak i mnie. Na tym fikcyjnym terytorium miałem przewagę. Natomiast w sytuacji, która właśnie mnie zaskoczyła, w rękach Amparo skupiała się cała władza. To jednak nie rozjuszyło mnie nawet po części tak bardzo, jak jej pozbawione wszelkiego sensu pragnienie posiadania dziecka w przedsionku piekła, w którym ja nigdy celowo bym go nie spłodził.

      – Cóż, takie rzeczy się zdarzają… Kiedy miałaś ostatnią miesiaczkę?

      – Uch… nie pamiętam! – Odwróciła przy tych słowach głowę, unikając mojego wzroku, z czego wywnioskowałem, że nie mówi prawdy. – Jakieś półtora miesiąca temu czy coś koło tego.

      – Nie. – Pokręciłem głową, nim przeszedłem do rzeczy. – Nie aż tyle, ale mniejsza o to, jeszcze mamy czas. Jeśli pójdziesz ze mną jutro do szpitala…

      – Po co? – Podeszła bliżej, spojrzała mi prosto w twarz i posłała drwiący uśmiech; nie widziałem podobnego od owego odległego dnia, kiedy pokazała mi swoje białe majtki. – Na skrobankę? Wybij to sobie z głowy, Guillermo. Nie zamierzam popełnić tak potwornego grzechu tylko po to, żebyś ty miał czyste sumienie.

      Ta odpowiedź, jej postawa, stanowczość, z jaką trzymała się swojej decyzji, którą okoliczności naszego życia czyniły nie lada wyzwaniem, całkiem zbiły mnie z tropu. Zdążyłem już zapomnieć, kogo właściwie mam przed sobą. A przecież była to Amparo Priego Martínez, ta sama, która nim zaczęła rozkładać nogi w rytm mojego pożądania, stanowiła wzorcowe uosobienie wroga. Nagle powróciła panienka organizująca różańce dla służących i zbierająca pieniądze na zakup materaców dla biedoty, żeby wymienić je na głosy w najuboższych dzielnicach Madrytu; młoda faszystka, która na klatce schodowej podnosiła ramię w falangistowskim pozdrowieniu i paradowała w uszytym, wyhaftowanym i dzień wcześniej wyprasowanym przez Expertę mundurze; rozpieszczona córka, marszcząca nosek przy każdym wyrażeniu, które kojarzyło jej się z prostactwem pospólstwa wypełniającego ulice. Powróciła i zasiedliła z elastyczną precyzją uszytej na miarę rękawiczki ciało i duszę mojej idealnej kochanki. W jednej chwili znikła bez śladu uprzedzająca moje kaprysy uległa i usłużna lalka. W zamian wyrosła przede mną matriarchini, śmiało spoglądająca na mnie z naprędce wzniesionego piedestału godności, jak gdyby ekscesy, którym oddawała się w ostatnim okresie, stanowiły dla niej zaledwie jakąś mało znaczącą rozrywkę, przelotny zawrót głowy, równie emocjonujący i niewinny jak przejażdżka karuzelą na festynie. Widząc, że wszystko, co razem przeżyliśmy, opada z niej niczym wężowa wylinka, poczułem się znów, bardziej niż kiedykolwiek, żółtodziobem, a jednak wytrwałem w swojej roli, z głębokim i niewzruszonym przekonaniem o własnej słuszności.

      – To szaleństwo, Amparo. – Wiedziałem, że mam rację, nawet jeśli ona wciąż się do mnie uśmiechała. – Nie mówię do ciebie z pozycji osoby odpowiedzialnej za to, co się stało. Nie czuję się winny, bo mogę temu zaradzić, i zapewniam cię, że mam całkiem czyste sumienie. Nie wierzę w Boga ani w grzechy, ale chcę, żebyś wiedziała, że jedyną winną tego, co stanie się dalej, będziesz ty i że to będzie nieodwracalne. Pomijając już kwestię wojny, bombardowań, karabinów maszynowych i tak dalej, twoje warunki życia są zupełnie niewystarczające, byś mogła doprowadzić tę ciążę do szczęśliwego rozwiązania. Żeby dziecko urodziło się zdrowe, powinnaś być spokojna i zrelaksowana, co w tym momencie jest raczej trudne, ponadto musiałabyś dobrze się odżywiać, jeść owoce, warzywa, jaja, cukier, mięso i ryby, a ciekaw jestem, skąd to wszystko weźmiemy. Jeśli podczas ciąży wyniknie jakieś powikłanie, któremu w normalnych czasach dałoby się bez problemu zaradzić, teraz może się to okazać fatalne. Szpitale są przepełnione, brakuje wszystkiego,

Скачать книгу