Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 43

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

musiałbym mu się dokładnie przyjrzeć, by go rozpoznać.

      Dotychczas niemal zawsze widywałem go w piżamie, ale nie tylko o to chodziło. Zgolił zarost, co odmłodziło go o pięć czy sześć lat, lecz tak naprawdę zmiana leżała głębiej. W mężczyźnie, który złapał mnie w objęcia, nim zdążyłem w pełni ocenić jego metamorfozę, ledwie rozpoznałem tego, którego pożegnałem w styczniu 1938 roku. Wyglądało na to, że przez ostatni rok dobrze mu się wiodło. Dla nas ten czas oznaczał postępujące wyniszczenie. Przytłoczeni codziennymi zmartwieniami wszyscy się postarzeliśmy i zmizernieliśmy. Nie utył dużo, bo nadwaga nie trapiła już Hiszpanów ze strefy republikańskiej; ubrany był nienagannie: miał na sobie starannie wyszczotkowany płaszcz z wielbłądziej wełny i doskonałej jakości kapelusz. Najbardziej oczywistym wskaźnikiem zmiany była promienna i wypoczęta cera, z której można było wnosić o zróżnicowanej diecie, bogatej w świeże produkty, owoce i warzywa, o których w Madrycie zapomnieliśmy na dobre.

      – Bardzo się cieszę, że cię widzę – powiedziałem, kiedy zepchnąłem na dalszy plan chorobliwe zainteresowanie odżywianiem, które łączyło wszystkich mieszkańców oblężonego miasta. Był to rodzaj zbiorowej obsesji, która miała nam towarzyszyć jeszcze przez wiele lat. – Świetnie wyglądasz.

      – Tak… – Spojrzał na mnie, jakby zawstydzała go własna pomyślność. – W Walencji sytuacja jest dużo lepsza niż tutaj, ale chodź ze mną, szybko, nie mamy czasu.

      Wręczył obiecany napiwek posłańcowi, który stał obok uczepiony moich spodni, i wskazał w kierunku jedynego auta zaparkowanego przed szpitalem. Zaskoczyło mnie to; ale nie tak bardzo jak wskazówki, które dał kierowcy, kiedy ulokowaliśmy się na tylnych siedzeniach.

      – Przewieź nas trochę, Paco. – Nim zamknął tajemnicze okienko, które dzieliło nas od szofera, dorzucił jeszcze: – Nie spieszy nam się.

      – Czy nie mówiłeś przed chwilą, że mamy mało czasu? – zapytałem wesołym tonem, który już wkrótce miał się zmienić. – A to okienko? Nigdy czegoś podobnego nie widziałem.

      – To rządowe auto. – Nie patrząc na mnie, otworzył walizeczkę. – Pożyczyłem je, żeby porozmawiać bez świadków.

      – Rządowe auto?

      – Tak. Przyjechałem z Negrínem.

      – Z Negrínem? Ale…

      – Nie drąż, Guillermo. – Nim zdążyłem go zapytać, skąd premier rządu wziął się w Madrycie, zamknął walizeczkę i spojrzał na mnie. – Nie pytaj mnie o nic więcej. – Dopiero wtedy zorientowałem się, że nigdy nie widziałem go tak poważnego. – To wszystko już się kończy.

      – To? – odważyłem się jednak zapytać.

      – Wojna. Kończy się, a my ją przegraliśmy. – Skrzywił wargi, jakby zabolało go wypowiedzenie tych słów. – Przegraliśmy wojnę i nie dla wszystkich będzie to oznaczać to samo. Ja mieszkam w Walencji, pracuję w biurze szefa rządu, będę mógł uciec za granicę, ale ty… – Spojrzał na mnie, a ja siedziałem niewzruszony, choć przeczuwałem, co usłyszę. – Wy wszyscy ze strefy centralnej nie dacie rady stąd uciec, jesteście zbyt daleko od jakiejkolwiek granicy. Szosa Wschodnia będzie otwarta do końca, ale kiedy już tam się znajdziesz… – Uniósł brwi, a jego sceptycyzm wcale mnie nie zaskoczył. – Nie chcę cię oszukiwać. Żeby umożliwić wyjazd z Hiszpanii, kraje demokratyczne powinny wysłać statki do Walencji lub Alicante, pokonać blokadę frankistowską, choć nawet wtedy… Obawiam się, że nikt nam nie pomoże.

      – Jak zwykle – mruknąłem.

      – To prawda. – Skinął głową, przyznając mi rację, ale zaraz potem wyprostował się i zdołał wykrzesać nieco energii. – Ale ty masz mnie, Guillermo. Bez ciebie bym nie przeżył, nie byłoby mnie tutaj, nie przekazywałbym ci teraz złych wieści, nie mógłbym myśleć o emigracji, bo byłbym martwy. Jestem ci winien życie i zamierzam spłacić ten dług.

      Ta deklaracja wprost odebrała mi mowę. Korzystając z mojego milczenia, wręczył mi białą zamkniętą kopertę.

      – W środku są dokumenty na nazwisko Rafaela Cuesty Sáncheza, pamiętasz? – Nawet to nazwisko nie skłoniło mnie do otworzenia ust, skinąłem tylko głową, potwierdzając, że nigdy go nie zapomnę. – To fikcyjna tożsamość, całkowicie zmyślona. Kiedy Negrín wysłał mnie do Madrytu, upewnił się, że nikt nie będzie mógł jej nigdy zweryfikować. Od tej pory należy do ciebie. Będziesz Rafaelem Cuestą Sánchezem, jedynym dzieckiem nieżyjących rodziców, pochodzącym ze wsi pod Toledo, w której kościół, wraz z księgą parafialną, spłonął podczas bombardowania. Kiedy ja korzystałem z personaliów Cuesty Sáncheza, musiałem się przyzwyczaić do faktu, że jestem o sześć lat starszy niż w rzeczywistości, mam żonę, mieszkanie w Walencji i należę do UGT. Ty będziesz kawalerem, który nigdy nie należał do żadnej partii ani lewicowego związku zawodowego, całe życie mieszkał w Madrycie, choć ostatnio spędził jakiś czas w Salamance. Będziesz miał twój prawdziwy wiek, dwadzieścia pięć lat. Legitymację UGT-owca osobiście przedwczoraj podarłem; nikt nie zdoła odróżnić twojego dowodu od dokumentów frankistowskich. Wiedziałem, że jeśli o niego poproszę, nie dadzą mi go, więc go wypożyczyłem, ale nikt nie będzie za nim tęsknił, bo mamy takich wiele, zrobionych na identycznym papierze. Ten dokument sam wypełniłem, podrobiłem podpis prawdziwego urzędnika i przybiłem pieczątkę – replikę tych z Burgos. Musisz tylko wkleić swoje zdjęcie i unikać problemów. Jeśli nie zatrzyma cię policja, wszystko pójdzie dobrze. Za kilka miesięcy wymienią te dokumenty na inne, ostateczne. Postaraj się to załatwić w dniu, kiedy będzie duży ruch, a nie powinieneś mieć kłopotów.

      – Tak, ale… – Słuchając go, otworzyłem kopertę, wyjąłem dowód; stwierdziłem, że wszystko, co powiedział, się zgadza, ale nadal go nie rozumiałem. – Tylko co ja mam z tym zrobić?

      – Żyć, Guillermo, albo raczej Rafa… – Manolo rozparł się na siedzeniu i nareszcie uśmiechnął się, jakby najgorsze miał już za sobą, bo dla niego tak właśnie było. – Lub przynajmniej przeżyć. W mniejszej kopercie masz szwajcarskie franki i funty szterlingi. Nie za wiele, połowę moich oszczędności, ale tobie przydadzą się bardziej niż mnie, zresztą jeszcze się na nich wzbogacisz. W nowej Hiszpanii ceny dewiz poszybują w górę, wkrótce się przekonasz.

      W tym momencie, zamiast myśleć o przyszłości, którą ofiarowywał mi Manolo, wspomniałem ostatnie zdarzenia; wróciło do mnie spojrzenie owego chłopaka, którego właśnie skazałem na życie, jego pragnienie śmierci na szpitalnym łóżku, przekonanie, że moja praca pozbawiona jest sensu, bo w chwili gdy tylko pokaże się w rodzinnym miasteczku, rozstrzelają go jako syna alkada z Frontu Ludowego. Kiedy to mówił, nie wierzyłem mu. Nadal jeszcze w to nie wierzyłem, nie potrafiłem uwierzyć, a jednak jego strach czynił bardziej realną sytuację, w której właśnie się znalazłem, nadawał niepokojące znaczenie wizycie Manola, kopercie trzymanej przeze mnie w dłoniach.

      – Ale… – próbowałem ubrać w słowa moją myśl, lecz rezultat tych starań był ze wszech miar żałosny – …ale o co chodzi ze mną? To znaczy… Przecież nic nie zrobiłem.

      – Nie? – Manolo znów się uśmiechnął, jednak tym razem jakiś brudny smutek niczym mały, gorzki cień zagnieździł

Скачать книгу