Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 38

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

razem wypadała jego kolej, by grać białymi. Czekałem na jego ulubione hiszpańskie otwarcie, ale wybrał włoskie, nie tak agresywne, spokojniejsze. Zrozumiałem z tego, że myślami krąży gdzieś indziej, i niemal natychmiast wyjaśniło się gdzie.

      – Przez dłuższą chwilę kluczyła, by w końcu zapytać mnie wprost, czy pracuję dla piątej kolumny.

      Spojrzał na mnie, uśmiechnął się, odpowiedziałem tym samym.

      – Nie dziwi mnie to. Wierzy święcie, że jesteś szpiegiem.

      – No tak… – Automatycznie przesunął królową, z szybkością niezwykłą u gracza tak ostrożnego jak on. – Jest faszystką, ale nie jest głupia.

      Po tej odpowiedzi nie byłem w stanie odstawić konika na szachownicę. Zamarłem z ręką w powietrzu, obracając nim w palcach, jak gdybym nie wiedział, do czego służy ani jakim sposobem znalazł się w mojej dłoni.

      – Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że pracujesz dla piątej kolumny, co?

      – Oczywiście, że nie, ale faktycznie jestem swego rodzaju szpiegiem.

      To była najgorsza partia szachów, jaką rozegrałem w życiu. W czasie gdy opowiadał mi to, czego nie chciał opowiedzieć Amparo, Manolo dał mi mata w dwudziestu dwóch posunięciach. Pokonałby mnie znacznie wcześniej, gdyby nie pochłonęła go nasza rozmowa. Wyznał mi, że ciekawość mojej kochanki go zaniepokoiła, w pierwszej chwili wręcz się przestraszył.

      – Mówiła z takim przekonaniem, że przez moment pomyślałem, że to ona jest z piątej kolumny. Dlatego niczego nie potwierdziłem ani niczemu nie zaprzeczyłem. Powiedziałem jej, że gdybym pracował dla piątej kolumny, nie mógłbym się do tego przyznać bez jakiejś gwarancji, jakiegoś dowodu, że ona jest z tego samego obozu. Potem pozwoliłem jej mówić, aż wreszcie odrzuciłem swoje podejrzenia. Amparo to faszystka, ale niegroźna. Tak czy inaczej, wie o mnie jedynie tyle, że oficjalnie pracuję dla rządu. To jej nie zniechęciło. Na pewno słucha radia Burgos, kiedy nie ma cię w domu, bo powiedziała mi, że doskonale wie, iż umieścili pośród nas mnóstwo wtyczek. Używała przy tym zwrotów żywcem skopiowanych z tych, które transmitują całymi dniami ci skurwiele… – W tym momencie przerwał na chwilę, a jego głos zniżył się do tonu konfidencjonalnego: – Jednak kiedy zapytałem ją, czemu ją to interesuje, nie dała mi żadnej konkretnej odpowiedzi. Pomyślałem, że może szuka dojścia, żeby przedostać się do drugiej strefy, ale ona nie chce wyjeżdżać z Madrytu. Powiedziała mi, że ty jesteś czerwony, bez najmniejszej potrzeby, bo twoja rodzina zawsze miała pieniądze i zawsze żyłeś jak panicz. Uważa twoje poglądy za całkiem niezrozumiałe, ale poza tym jest jej z tobą bardzo dobrze, choć nie chciała mi zdradzić nic więcej. Powiedziała tylko, że i tak nigdy bym tego nie zrozumiał, bo wasza historia jest bardzo szczególna i jedyna taka na świecie.

      Taka puenta zmusiła mnie w końcu do uśmiechu.

      – Przypomnij mi, żebym ci opowiedział o Meg Williams – dorzucił.

      – Zrobię to, ale teraz wolałbym, żebyś opowiedział mi o sobie i wyjaśnił, dlaczego jesteś w moim domu, kto chciał cię zabić, bo w końcu…

      Wtedy, podczas sesji, które nigdy nie trwały dłużej niż zwykła partia szachów, żeby Amparo nie domyśliła się, że zajmujemy się czym innym, Manolo przedstawił mi prawdę o sobie. Po pierwsze, że nie ma pojęcia, kto do niego strzelał, a nawet czy chcieli go zabić, czy tylko dać nauczkę, żeby się wystraszył i usunął. Jego również zastanawiało, dlaczego nie strzelili mu w głowę, ale podobnie jak my, nie mógł też odrzucić niezręczności rewolwerowca amatora. Pracując jako delegat rządu w Radzie Obrony, nadepnął na odcisk zbyt wielu ludziom. Napastnicy mogli być anarchistami, trockistami, członkami którejś z brygad rozbitych w wyniku przekazanych przez niego informacji. Równie dobrze mogło chodzić o operację radzieckiego wywiadu przy współpracy lokalnej grupy komunistów. Często informował o działaniach tajnej policji Stalina w Madrycie, ale ci, którzy go porwali – a przynajmniej trzech z nich – byli Hiszpanami. Uważał za mało prawdopodobne, by atakujący wykonywali bezpośrednie rozkazy dyrekcji PSOE, a tym bardziej PCE, partii, które popierały Negrína, ale nie był w stanie do końca odrzucić nawet i takiej możliwości. Jak również hipotezy o akcji kontrwywiadu, zupełnie nieudanej, bo przecież przeżył. Gdyby zginął, ktoś mógłby tego użyć przeciwko konkurencyjnej frakcji i w tym punkcie wachlarz możliwości otwierał się jeszcze szerzej, obejmując nawet samą piątą kolumnę. Nie było całkiem niemożliwe, że rząd w Burgos zorganizował tego typu akcję, by rozsiewać potem pogłoski, że Sowieci kazali zlikwidować w Madrycie agenta rządu z Walencji. Przypuszczał, że kapitan Romero pracuje dla wroga, i zaskoczyło go bardzo, że przyszedł z wizytą akurat w dniu, kiedy go przenieśliśmy, wykorzystał pierwszą okazję, kiedy nie musiał ryzykować spotkania z uzbrojoną obstawą. Ale prawdę mówiąc, niczego nie był pewien. Wiedział jedynie, że grozi mu niebezpieczeństwo, które jeszcze bardziej wzrośnie, jeśli zwróci się do swoich kontaktów w mieście, prosząc o pomoc w wydostaniu się ze stolicy. Romero zaofiarował się, że wywiezie go z Madrytu, a on w odpowiedzi udał, że czuje się gorzej.

      – To co zrobimy?

      Nie zdążył mi odpowiedzieć, gdyż w tym momencie rozległ się dzwonek. Był szesnasty grudnia 1937 roku; wybiła już jedenasta w nocy, deszcz wygrywał jakąś burzliwą pieśń na listewkach żaluzji w sypialni, gdzie rozmawialiśmy nad szachownicą, przesuwając od czasu do czasu przypadkową figurę. Wkrótce na szum deszczu nałożyło się jeszcze bardziej dynamiczne stukanie obcasów Amparo w korytarzu.

      – Słyszeliście to? – Wpatrywała się w nas, nie wchodząc do środka, ze zmienioną twarzą, z dłonią zaciśniętą na klamce półotwartych drzwi.

      – Tak. – Wstałem, nie patrząc na Manola, który pobladł nagle, co jeszcze bardziej rzucało się w oczy przy jego ciemnych włosach. – Pójdę otworzyć.

      O jedenastej w nocy Madryt był opustoszałym miastem, wszystkie światła pogaszone, okna pozamykane, rolety spuszczone. W grudniu 1937 roku o tej porze żaden gość nie pukał ot tak, by pożyczyć trochę soli lub wprosić się na drinka. Noc była terytorium wrogów Manola, a on dobrze o tym wiedział.

      – Nie, ja pójdę! – Złapał mnie za ramię. – Na pewno przyszli po mnie…

      – Nie, ty zostaniesz tutaj. – Wskazałem krzesło, na którym siedział. – Nie możemy tak od razu wpadać w histerię. To jedenasta wieczór, a nie trzecia nad ranem… – Dzwonek odezwał się znowu. – Ja pójdę, bo to moje mieszkanie.

      Kiedy wyszedłem na korytarz, Amparo już pobiegła schować się do szafy w służbówce. Skierowałem się do drzwi szybkim krokiem, by jakoś zapanować nad drżeniem nóg.

      Gdyby Manolo nie opowiedział mi wszystkiego, co chciałem wiedzieć, byłbym spokojny, przekonany, że za progiem zobaczę kogoś, kto szuka mnie, żebym odebrał poród, opatrzył ranę lub zbadał chorego. Nie zdarzało się to po raz pierwszy, a jednak od początku wojny, nigdy dotąd nie ogarnął mnie tak wielki strach jak ten, który skrępował opuszki moich palców, gdy zaciskając powieki, odsłaniałem wizjer. W końcu otworzyłem oczy, a serce waliło mi, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Panika trwała jedynie moment, tylko tyle ile potrzebowałem, by rozpoznać twarz Pepe Moi, zawsze mile widzianego w mieszkaniu przy ulicy Hermosilla 49, nigdy

Скачать книгу