Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 34

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

które sprawiało wrażenie, jakby miało mu służyć przede wszytkim do uporządkowania własnych myśli. – Jeśli to akcja polityczna wymierzona w rząd, równie dobrze mogli to być uzbrojeni działacze albo jacyś ochotnicy na przepustce. Ktoś w siedzibie jakiejś partii myślał na głos, oni się zgłosili i wypełnili rozkaz, najlepiej jak umieli… – Przerwał, spojrzał na nas, pokręcił głową. – Proszę tylko, ile też mam pomysłów!

      – Całkiem możliwe. – Cuadrado powoli kiwał głową. – Całkiem możliwe…

      – W sumie to już wszystko jedno. Teraz liczy się – wskazałem na ciało, które spoczywało, nie dając nadal żadnych oznak życia – że powinien się jakoś nazywać.

      – Sam nie wiem…

      Ale ja wiedziałem. Wojna zrobiła ze mnie eksperta w dziedzinach, których nigdy nie studiowałem, a zaliczała się do nich także nieoczekiwana użyteczność trupów. Podszedłem do kąta, gdzie spoczywały zwłoki trzech żołnierzy poległych tego dnia, i przyjrzałem im się po kolei. Potem obrzuciłem uważnym spojrzeniem twarz mojego pacjenta i wydał mi się młodszy, niż sądziłem w pierwszej chwili. Trzydzieści lat, powiedziałem sobie, może nawet mniej.

      – Jak się nazywa tamten? Nie, nie ten, ten na drugim łóżku…

      Pepe podszedł do żołnierza, który ze względu na wiek, budowę ciała i wzrost najbardziej przypominał mężczyznę próbującego właśnie wymknąć się śmierci, i spojrzał na kartkę przypiętą agrafką do koszuli.

      – Felipe Ballesteros Sánchez, urodzony w…

      – Mniejsza o to. – Felipe Ballesteros Sánchez, napisałem w formularzu, grupa krwi B Rh minus. – Ale przepisz te dane na kartkę i zachowaj, rozumiesz? Weź też to, co ma przypięte do koszuli, i również to zatrzymaj.

      – Naprawdę nie wiem, po co musimy tak kombinować. – Komendant wyglądał raczej na urażonego niż zdumionego łatwością, z jaką przejąłem dowodzenie. – Ostatecznie przecież i tak…

      – Wcale nie, do cholery – zaprzeczyłem, nie patrząc na niego. Zauważyłem, że powieki mojego pacjenta lekko drgnęły. – Mówię panu, że się z tego wyliże.

      W tym momencie umierający otworzył oczy, jakby pragnął przyznać mi rację, potwierdzić mój autorytet i przyspieszyć wybuch euforycznego śmiechu, który wieńczył najtrudniejsze wskrzeszenia. Kiedy po raz drugi witałem go na tym świecie, wspomniałem, jak zawsze, doktora Bethune’a, choć tego wieczoru przekonałem się, że być może nauczyłem się więcej od swojego mistrza.

      – Nie próbuj się ruszać, rób, co ci powiem, zgoda? – Bo gdyby wielki organizator Fortunato Quintanilla mógł mnie zobaczyć, byłby ze mnie bardzo dumny. – Opatrzę ci rany, przygotuję cię do transportu na salę operacyjną w możliwie najlepszych warunkach, ty musisz tylko spokojnie leżeć. Możesz mówić?

      – Tak – odparł słabym szeptem, jednak dużo lepiej słyszalnym, niż się spodziewałem.

      – Świetnie, w takim razie nie mów. Odzywaj się tylko w wypadku, gdybyś poczuł nagły ból lub jakiś inny niepokojący objaw. I nie martw się, wyjdziesz z tego. – Skinął głową, a ja zwróciłem się do komendanta: – Potrzebuję wody, mydła i czystych ręczników, szybko.

      – Pepe…

      – Nie, Pepe nie. Pepe pojedzie teraz na ulicę Hermosilla 49. – Spojrzałem na nich i stwierdziłem, że zamarli bez ruchu jak dwa słupy soli. – Panie komendancie, potrzebuję wody, mydła i czystych ręczników. Pepe, rusz się, chodź tu, do diaska, to powiem ci, co masz robić…

      O wpół do dziewiątej wieczorem wysłałem go na motorze do mojego mieszkania z wiadomością dla Amparo. Czasami przychodziła po mnie na Príncipe de Vergara 36, a któregoś razu dotrzymała mi towarzystwa na pożegnalnej kolacji z Kanadyjczykami. Isidro i Gloria, którzy mieszkali w Instytucie i dbali o sprzęt i wyposażenie, zaufaliby jej, ponieważ ją poznali. Zawsze gdy ich odwiedzałem, przekazywali pozdrowienia dla mojej dziewczyny. Chociaż zabrałem do szpitala San Carlos wszystkie rzeczy konieczne przy przetaczaniu krwi, cała reszta została w Instytucie. Na Príncipe de Vergara wciąż znajdowała się sala operacyjna, narzędzia i jeden z oryginalnych sterylizatorów. Nie znałem lepszego miejsca, by przeprowadzić zabieg u pacjenta, którego nie mogłem zabrać do szpitala.

      – Powiesz Amparo, żeby poszła z tobą na Príncipe de Vergara, wyjaśnicie, co się stało, i poczekacie tam na mnie oboje. Mam nadzieję, że nie odłączyli telefonu, więc jak tylko przyjedziesz, zadzwonisz do mnie, żeby potwierdzić, że wszystko jest w porządku. Jeśli telefon nie działa, wyślij tu kogoś na motorze i on mi da znać, zgoda? Ty zejdziesz do bramy i będziesz tam na mnie czekał z Isidrem. – Nim zdążył wyjść z ambulatorium, zwróciłem się do komendanta: – Skoro nie możemy go odstawić do szpitala, nie powinniśmy także przewozić go karetką do budynku, gdzie teoretycznie nie ma żadnej placówki służby zdrowia. Instytut Kanadyjski od maja jest nieczynny, a siedziba Czerwonego Krzyża znajduje się piętro wyżej, nie powinniśmy więc zwracać na siebie uwagi. Przypuszczam, że macie jakiś ambulans?

      – Tak, ale jeśli pan mówi…

      – Niech pan tu zawoła kierowcę.

      Kiedy zostałem sam na sam z pacjentem, zadałem sobie pytanie, co ja właściwie robię. Dałem się wplątać w sytuację, w której podjąłem szereg decyzji, kierując się czystą intuicją, nie opierając się na żadnej wiarygodnej informacji. Oddałem przysługę komisarzowi komunistycznej policji, którego wcale nie znałem. Tak naprawdę, nawet jeżeli Pepe Moya budził moje zaufanie i się kolegowaliśmy, to w gruncie rzeczy nie wiedziałem, jakiego rodzaju jest człowiekiem. Nigdy nie należałem do żadnej partii. Zgodnie z rodzinną tradycją powinienem zostać republikaninem, lecz przed wojną towarzysze mojego dziadka wydawali mi się zbyt ustępliwi, a od czasu zamachu stanu szpital i Amparo dostarczali mi tyle zajęcia, że nie miałem głowy, by przejmować się jakimiś innymi kwestiami. Moja praca była kluczowa dla zwycięstwa Republiki, tylko to się dla mnie liczyło.

      W szpitalu nigdy nie interesowały mnie polityczne przekonania moich pacjentów. Wchodziłem na salę operacyjną i znajdowałem tam ciało tak kruche, tak głęboko ludzkie, podobne do wszystkich innych, że usiłowałem naprawić je najlepiej jak umiałem. Nigdy nie zastanawiałem się nad tożsamością, zaletami i wadami osób, które udało mi się uratować, ale ta sytuacja była szczególna. Wziąłem na siebie odpowiedzialność za ocalenie przed śmiercią człowieka, który padł ofiarą zbrodni politycznej. Stanąłem po jego stronie, nie znając przyczyn, które do niej doprowadziły. Rewolwerowcy budzili we mnie odrazę, ale możliwe, że mój pacjent był nie kim innym jak takim samym rewolwerowcem, tyle że z przeciwnego obozu lub nawet z innej frakcji tej samej partii, która nasłała na niego owych nieudolnych zabójców. Wszystko to przemknęło mi przez głowę, nie przeszkodziło mi jednak pracować przez cały czas i upominać samego siebie, że jestem lekarzem i mój jedyny obowiązek to ratowanie ludzkiego życia. Kiedy już przekonałem się, do jakiego stopnia przykład doktora Quintanilli nauczył mnie działać z zimną krwią, szybko myśleć, organizować narzędzia, pokonywać przeszkody w kryzysowej chwili, zrozumiałem także, dlaczego mój szef jest nadzwyczajnym dyrektorem.

      Na tyłach frontu, dużo paskudniejszych niż sam rejon walk, nasz szpital stanowił moralną oazę, przyczółek

Скачать книгу