Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 39

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

mu kieliszek koniaku i poszedłem po innych, którzy ucieszyli się z jego odwiedzin równie mocno, a może nawet bardziej niż ja, choć ich radość także nie trwała długo.

      – Wysyłają mnie na front, do Teruel, wyjeżdżam za sześć godzin.

      Mówił, patrząc na Manola, który dla niego wciąż jeszcze nazywał się Felipe, jakby chciał zasugerować, że nagła relokacja jego jednostki ma z nim jakiś związek. Mój pacjent zauważył to i zadał całą serię krótkich, bezpośrednich pytań, które przerwałem, wysyłając Amparo do kuchni.

      – Nie mamy tam czegoś, żeby zrobić mu paczkę? – mówiąc to, podszedłem do niej, złapałem ją w talii i pocałowałem w policzek, a wtedy uświadomiłem sobie, że zaczynam się zachowywać jak szpieg. – W Teruel jest strasznie zimno! Rozejrzyj się za czymś, Amparo.

      – Oczywiście. – Uśmiechnęła się. – Na pewno coś się znajdzie. Tak mi przykro, Pepe.

      – Ech, mnie jeszcze bardziej. – Zrobił głupią minę i poczekał, aż Amparo zniknie za zakrętem korytarza. Potem zaczął mówić szybko, dużo ciszej i zupełnie innym tonem: – Coś mi się zdaje, że to przeniesienie ma dużo wspólnego z tobą, Felipe, bo kiedy komendant się o tym dowiedział, stwierdził, że w złą godzinę wpadło mu do głowy wysyłać mnie po lekarza. Normalnie skierowaliby na front całą dywizję, nie? Ale jedziemy tylko my, i to nawet nie cały batalion, tylko niektóre jednostki, ale z nim na czele, oczywiście. Nos mi mówi, że to sprawka kapitana Romero. Nie wiem, co takiego zrobiłeś, że jesteś taki ważny, ale ja na twoim miejscu zwijałbym manatki.

      – Włożyć też butelkę koniaku z tych, które przechowywał w schowku twój dziadek?

      Wołanie Amparo przemierzyło cały korytarz, wdzierając się pomiędzy słowa Pepe i gest Manola niczym nieoczekiwany atak rzeczywistości.

      – Pewnie – odkrzyknąłem, nie ruszając się z miejsca. – Weź ją sama… – W tym czasie Manolo prosił Pepe o pewną przysługę. – Są w gabinecie, w niskiej komodzie. – A ten się zgodził. – Tuż za stołem.

      Nim Amparo wróciła z kuchni, ustaliliśmy już, że w koszarach El Pardo znajduje się kilka kompletnych kolekcji Epizodów narodowych39 Galdósa, wydanych przez Piąty Regiment. Pepe obiecał wziąć stamtąd jeden egzemplarz Bailén i dać go jakiemuś zaufanemu żołnierzowi, by przy pierwszej okazji przyniósł nam książkę do domu. Następnie dopił swój kieliszek i pożegnaliśmy się pospiesznie, bo motocyklista, który miał go odwieźć do garnizonu, pewnie już czekał w bramie.

      – Nic nie mówcie – powiedział uroczyście, obejmując nas po kolei. – Nic nie mówcie, bo to przynosi pecha… Do zobaczenia wkrótce, bądźcie zdrowi.

      Zbiegł po schodach, a my spojrzeliśmy po sobie w milczeniu. Potem Amparo zdecydowała, że idzie się położyć. W głuchym brzmieniu jej głosu wyczułem zapowiedź płaczu, którego się nie spodziewałem. Chyba przyzwyczailiśmy się żyć, traktując wojnę niczym jakąś odległą katastrofę, która ledwo nas dotyczy, pomyślałem. Pewnie w tej chwili poczuła, że wyjazd Pepe niszczy to złudzenie, jak gdyby w przedsionku naszego mieszkania nagle stanęła bestia i rozdarła jednym ze swych pazurów zasłonę, która odgradzała nas od frontu. Zapewne tak właśnie było, lecz pomimo wszystko nigdy w życiu nie przewidziałbym jej reakcji.

      – Żeby go tylko nie zabili, bo… – Przytuliła się do mnie, a ja otoczyłem ją ramieniem. – Bardzo go lubię, naprawdę.

      – Ja też. – Manolo stanął obok. Z trudem połączyłem jego zgaszony głos z nieoczekiwanym zdaniem, które wypowiedział zaraz potem: – Pomóż mi złożyć szachownicę, Guillermo, słabo się czuję. – Chyba sam uznał, że brzmi to co najmniej dziwnie, bo na poczekaniu wymyślił sobie objawy: – Kręci mi się w głowie, to pewnie z nerwów.

      Nie uwierzyłem w ani jedno jego słowo, ale poszedłem za nim bez protestów i starannie zamknąłem drzwi sypialni, nim odezwałem się szeptem.

      – Chcesz, żebym załatwił ci obstawę?

      – Nie. – Wyjął z kieszeni pistolet automatyczny, którego nigdy wcześniej nie widziałem, i uśmiechnął się na widok mojej miny. – Nie denerwuj się, poprosiłem o to Fermína… – uniosłem brwi, więc dorzucił nazwisko – to znaczy Cuadrado. Jeszcze na Príncipe de Vergara. Jeśli sytuacja zrobi się nieciekawa, będę mógł sam się obronić. Im mniej ludzi jest w to zamieszanych, tym lepiej, ale musisz coś dla mnie zrobić.

      W tym momencie ze spokojem, który przeraził nawet mnie samego, pogodziłem się z myślą, że będę jedyną osobą znającą jego plany. Następnego dnia wyszedłem z domu pół godziny wcześniej niż zwykle. Manolo uprzedził mnie, że komisarz Rodríguez z reguły wstaje o świcie. O ósmej rano przekonałem się, że poza tym komisarz jest doskonałym fizjonomistą, obdarzonym wyborną pamięcią.

      – Czy pan przypadkiem nie jest spokrewniony z don Guillermem Mediną?

      Pociągła twarz, ciemne włosy, smętne spojrzenie, które upodabniały mnie do postaci z obrazów El Greca – w odczuciu osób, które poznały mnie w chwili, gdy zachowywałem powagę – stanowiły bezpośrednią spuściznę po ojcu. Lecz krótkowzroczność, nos, kształt ust i uśmiech odziedziczyłem po matce, która była łudząco podobna do dziadka Guillerma. Dzięki temu, a także dzięki imieniu i drugiemu nazwisku, zdołałem sobie zjednać życzliwość Basilia Rodrígueza.

      – Tak, jestem jego wnukiem.

      – Doskonały policjant był z pańskiego dziadka. Inteligentny, wyrozumiały, postępowy… Kiedyś powinniśmy oddać hołd takim ludziom jak on, bo teraz można odnieść wrażenie, że w Hiszpanii republikanie, socjaliści czy rewolucjoniści pojawili się dopiero wczoraj. Cholera, te dwudziestoletnie dzieciaki sądzą, że same to wszystko wymyśliły.

      Tym sposobem komisarz Rodríguez przypadł do gustu nie tylko mnie, ale został również pozytywnie oceniony przez mój nos, który uznał, że zasługuje na zaufanie. Cała reszta okazała się dużo prostsza, niż się spodziewałem. Ostatecznie moja misja sprowadzała się do powiedzenia mu prawdy: człowiek, którego znał pod nazwiskiem Rafael Cuesta Sánchez, czuje się dobrze, mieszka u mnie, ale ma powody, by obawiać się o swoje życie, dlatego musi wyjechać z Madrytu, a w tym celu koniecznie potrzebuje jego pomocy. Poznawszy naturę prośby, komisarz wybuchnął śmiechem.

      – A dlaczego musi to być akurat w trzecim tygodniu stycznia? – zapytał mnie, zaglądając w kalendarz.

      – Och, tego nie wiem.

      – Dużo bardziej przypominasz dziadka, kiedy się uśmiechasz – zauważył, zanotowawszy kilka słów w kalendarzyku. Byłem mu wdzięczny, że zwraca się do mnie per ty, bo traktowałem to jako przejaw zaufania. – Dobrze, powiedz Rafie, że w poniedziałek w trzecim tygodniu stycznia pojawi się trup o nazwisku Felipe Ballesteros Sánchez. – Uśmiechnął się do mnie. – Zajmę się tym, choć nie mogę zagwarantować, że wszyscy zainteresowani to łykną…

      Mój pacjent bardzo dobrze rozplanował wszystko w czasie. Dwudziestego drugiego grudnia 1937 roku, nim dotarł w nasze ręce egzemplarz Bailén obiecany przez

Скачать книгу


<p>39</p>

Episodios Nacionales – cykl czterdziestu sześciu powieści historycznych, w skład którego wchodzi również Bailén.