Pacjenci doktora Garcii. Almudena Grandes

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Pacjenci doktora Garcii - Almudena Grandes страница 40

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Pacjenci doktora Garcii - Almudena  Grandes

Скачать книгу

się, że Negrín został moim kolegą. – To wiadomość dla doktora Quintanilli, po całym świecie zabiega o pieniądze na sprzęt do transfuzji… – Wbiłem wzrok w telegram, jakby było tam coś jeszcze do odszyfrowania, i naprędce uzupełniałem w myślach moją wersję. – Teraz mieszka w szpitalu, a tam z odbieraniem korespondencji ciągle są jakieś problemy, więc podał mój adres, ale… Nie powinnaś była tego otwierać, Amparo. – Spojrzałem na nią i przekonałem się, że ta uwaga wystarczyła, by jej policzki oblały się rumieńcem. – To bardzo brzydko czytać cudze telegramy.

      – Wiem.

      – Będę musiał cię ukarać.

      Ta obietnica poskutkowała nadspodziewanie dobrze, do tego stopnia, że nawet nie zapytała, czemu życzą z Londynu udanej podróży mojemu szefowi, jeżeli chciał jedynie zebrać pieniądze. Kolor jej policzków przeszedł szybko z różowego w purpurowy, potarła dłońmi po dekolcie, uśmiechnęła się i rzuciła do ucieczki. Obróciwszy głowę, dojrzałem Manola wspartego o ścianę w korytarzu. Z pewnością wszystko usłyszał, ale nie skomentował ani słowem niczego prócz zawartości telegramu.

      W poniedziałek siedemnastego stycznia 1938 roku Felipe Ballesteros Sánchez umarł po raz drugi, by umożliwić zniknięcie człowiekowi, który kolejny raz zmienił tożsamość. Dowiedzieliśmy się o tym dopiero następnego dnia, kiedy komisarz Rodríguez przesłał mi do szpitala jego akt zgonu. Trzy lub cztery dni później do sekretariatu Prezydium Rządu przyszedł list od dziwnego nadawcy. Był nim Punkt Transfuzji Szpitala San Carlos, Fundacja Sierra Pambley, Villablino–Madrid. Tekst napisany zgodnie z szyfrem z egzempalrza Bailén, który zdobył dla nas Pepe, wyglądał jak zupełny galimatias, w którym, po rozszyfrowaniu, znajdowały się moje dane personalne oraz nazwa mojego szpitala.

      List ten wyruszył w drogę do Walencji specjalną pocztą, którą miała do dyspozycji Rada Obrony, dzięki mojemu – zwieńczonemu sukcesem – porywowi odwagi. Poznałem już wcześniej doktora Velázqueza, przyjaciela mojego szefa i jedną z najwyższych rangą osób odpowiedzialnych w czasie wojny za służbę zdrowia w Madrycie. Spotkaliśmy się podczas przyjęcia, które Rada wydała na cześć kanadyjskiej delegacji. Potem widzieliśmy się jeszcze parę razy. Najpierw, kiedy otwieraliśmy własny punkt transfuzyjny w szpitalu San Carlos, potem, gdy prezentowałem mu przygotowane przeze mnie jednostki mobilne. Liczyłem na to, że sobie mnie przypomni, lecz nie spodziewałem się, że od razu mnie przyjmie. Na wiadomość, że list jest raportem dotyczącym mobilnych jednostek przetaczania krwi, odłożył go na tacę z korespondencją do wysłania, nie czytając nawet kim jest nadawca, i zaoszczędził mi męczących wyjaśnień, jakie sobie przygotowałem, by całą rzecz uzasadnić.

      Od tamtej pory mogliśmy już tylko czekać. Manolo uprzedził mnie, że w każdej chwili może się zjawić w szpitalu ktoś, kto będzie mnie szukać, i że ten ktoś prawdopodobnie przyjdzie do mojego domu, by jeszcze tego samego dnia zabrać go z Madrytu. Ale nie przypuszczam, by doszło do tego zbyt szybko, dodał. Szacował, że zorganizowanie wszystkiego zajmie tydzień, a najmniej pięć dni. Rzeczywiście, po takim właśnie czasie zjawił się w szpitalu mężczyzna w cywilu, zapytał o mnie i powiedział, że poznał Meg w Genewie. Gdy tylko podał hasło, zdjąłem fartuch i zaprowadziłem go do domu. Manolo zamienił z nim kilka słów i wrócił na moment do swojego pokoju, a chwilę później przytulił Amparo i pożegnał się ze mną.

      – Pamiętaj, że jesteś mi winien rewanż. Jest dwa do jednego, ale jeszcze się odegram, bo teraz moja kolej zagrać czarnymi.

      – Pewnie – odparłem – pamiętam. Uważaj na siebie.

      – Wy tym bardziej. Zwłaszcza ty, Amparo.

      Nie zrozumiałem jego uwagi, ale kiedy znów na nią spojrzałem, raz jeszcze dostrzegłem zaskakujący wilgotny blask w jej oczach.

      – Bądź ostrożny, Felipe… Czy jak tam się nazywasz.

      Skinął głową i bez słowa szybko zbiegł po schodach. Patrzyliśmy za nim z Amparo w milczeniu.

      – I jeszcze próbowałeś mi wmówić, że to nie szpieg… – Pierwsza przerwała milczenie. – Siedział tu w zamknięciu przez ponad dwa miesiące, że niby dochodzi do siebie, że nie powinien jeszcze opuszczać domu, że to, że tamto, a tu nagle… Zjawia się jakiś typek, a on po prostu sobie idzie, nie biorąc nic ze sobą, nawet ubrania, które mu kupiliśmy, gdy zaczął wstawać z łóżka. Myślisz, że jestem idiotką? To szpieg, wiedziałam od samego początku.

      – Uważasz się za bardzo sprytną, co? – mruknąłem. – No to przygotuj się, bo wreszcie zostaliśmy sami.

      Spojrzała na mnie zupełnie inaczej, niż się spodziewałem. Zaczerwieniła się, lecz moje słowa jej nie podnieciły, wręcz przeciwnie. Wyglądała na zmartwioną, niemal zawstydzoną, a ja nie rozumiałem dlaczego, póki nie położyła sobie ręki na brzuchu, by pogładzić go powolnym okrężnym ruchem.

      – No cóż… – W końcu pojąłem, dlaczego tyle ostatnio płakała. – Sami, tak naprawdę sami, nie będziemy już zbyt długo, wiesz?

      BILBAO, 4 MARCA 1938

      Kiedy zdjął otrzymany od matki szkaplerz, Adrián Gallardo Ortega poczuł się nagi.

      – W twoich pięściach znajduje się honor Armii Narodowej40.

      – Nie zapominaj o tym.

      – Do boju, mistrzu!

      W czasie gdy Ochoa odprowadzał wyższych rangą oficerów, którzy koniecznie chcieli się z nim przywitać, do zarezerwowanych dla nich miejsc w pierwszym rzędzie, Adrián wyciągnął szkaplerz ze spodenek. Najchętniej nie rozstawałby się z nim podczas walki, ale jego kapitan zobaczył błękitną wstążkę wystającą mu zza paska i zrobił straszną awanturę. Co ty sobie wyobrażasz? Chciałeś się bić z Najświętszym Sercem Jezusa zawieszonym na jajach? Do cholery, nie wkurwiaj mnie, Gallardo! Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował, była kłótnia z protektorem, dlatego gdy tylko znalazł się sam w szatni, którą sztab główny naprędce dla niego zaaranżował w składzie rudy żelaza, ucałował wielokrotnie szkaplerz, starannie złożył wstążkę i wsunął go pomiędzy kurtkę i spodnie munduru. Umierał ze strachu. Zupełnie nie rozumiał, co tu robi na pół nagi, z zabandażowanymi pięściami, których za chwilę miał użyć przeciwko jakiemuś falangiście, którego w ogóle nie znał, na barce zakotwiczonej w porcie w Bilbao, przed tłumem publiczności skandującej jego imię. Nie rozumiał tego, a przecież nikt nie zmuszał go, by brał udział w tej walce. Znajdował się na swoim miejscu, ponieważ, zwyczajnie, nie mógłby być w żadnym innym.

      Dziewiętnastego lipca 1936 roku Adrián Gallardo Ortega jako drugi chłopak w miasteczku zgłosił się do wojska. Kiedy dotarł do punktu poborowego na placu, jeszcze nie rozstawili do końca składanego stolika, który pełnił funkcję biura komisji poborowej w La Puebla de Arganzón, ale ten drań Misitas, wnuczek kościelnego, i tak go ubiegł. Na szczęście don Carlos Garrote nigdy się o tym nie dowiedział. Jego wnuk Adrián wychowywał się w cieniu drzewa genealogicznego legendarnego rodu Garrotów. Co rano dziadek witał go podniosłymi słowami, co wieczór w podobnym duchu utulał do snu: nazywasz się Garrote, synu, nigdy o tym nie zapominaj. Chłopak nie zapomniał, ale zarazem poznał gorzki smak rozczarowania, gdy nauczyciel pokazał mu, jak korzystać z encyklopedii.

Скачать книгу


<p>40</p>

Ejército Nacional.